Manifestacja siły

Wiem, nie jest to najszczęśliwsze sformułowanie. Pobrzmiewa militaryzmem i kilkoma innymi „izmami” i niezbyt przystaje do wydarzeń z okolic kultury. Ale czy też w czasie koncertowej majówki na Starym Mieście od soboty do poniedziałku nie doszło wreszcie do prawdziwej manifestacji siły (słowo „potęgi”, byłoby już nadużyciem) sceny muzycznej Lublina?

Od dawien dawna marzył mi się – a wiadomo, że nie tylko mnie – taki całościowy pokaz naszego stanu posiadania, jak trzydniowy cykl koncertów pod hasłem Lublin 2016 – Europejska Stolica Kultury – Kandydat. Bo czy ktoś, bez dłuższego zastanowienia się i szukania w kronikach miasta, jest w stanie odpowiedzieć, kiedy doszło do występu na jednaj scenie (fakt, że nie jednego dnia) naszych sztandarowych zespołów, Budki SufleraBAJM (piszę nazwę wersalikami, jako że należę do tych, którzy towarzyszą grupie od początku i wiem, że to skrót od imion członków jej pierwszego składu, Beaty Kozidrak, Andrzeja Pietrasa, Jarka Kozidraka i… urwało mi nagle głowę, kto to był na M)? Ba! Czy kiedykolwiek doszło? Albo przynajmniej odpowie natychmiast, kiedy na masówce pod Zamkiem grała samodzielnie Budka? Przecież jeszcze w ub. roku Krzysztof Cugowski, Romuald Lipko, Tomasz Zeliszewski & Co., najbliższe miejsce od rodzinnego miasta znaleźli do zagrania w Nałęczowie, a po lubelskich kątach szemrano, a to o ich wygórowanych żądaniach finansowych, a to o zwykłej nieporadności miejskich władz.

Teraz mobilizacja (znowu militaryzm!) była wzorowa. Perspektywa jeszcze tegorocznej decyzji ekspertów, jakie polskie miasta znajdą się w finale konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, w którym startujemy i my oraz zrozumienie potrzeby promowania idei tej stolicy wśród mieszkańców grodu nad Bystrzycą, dodały motywacji i – najwyraźniej – środków. Nie dosyć, że ku radości lublinian wystąpiły najlepsze i najpopularniejsze lubelskie formacje muzyczne, to doszło do kilku momentów o znaczeniu zgoła symbolicznym.

Ktoś na ten przykład wpadł na świetny pomysł, żeby sobotni koncert na placu Po Farze Orkiestry św. Mikołaja, Marcina RóżyckiegoLubelskiej Federacji Bardów dopełnić występem Marka Dyjaka. Wprawdzie to świdniczanin, na dodatek mieszkający dziś gdzieś pod Częstochową, ale od lat utożsamia się z Lublinem, pierwsze kroki estradowe robił pod pieczą Jana Kondraka, później współzałożyciela Federacji, laury na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie zdobywał w barwach naszego miasta, a gdy w ub. roku po długiej przerwie powrócił do aktywności estradowej, na miejsce koncertowego come back (jak się okazało, tryumfalnego!) wybrał Muzyczną Scenę Andersena, o kilkaset metrów od miejsca sobotniego koncertu. Osobiście żałuję tylko, że Marek nie chciał tym razem zaśpiewać wespół z Marcinem Różyckim Kondrakowego Człeka zbuntowanego. Obaj są genialnymi interpretatorami (Dyjak robił to pierwszy) tego genialnego utworu, najlepszej diagnozy Polaka przed telewizorem, obaj robią to inaczej, chociaż dysponują podobnie chrapliwymi głosami, ale dopiero ich wspólny śpiew przed kilkoma laty w Chatce Żaka na jakimś jubileuszu był prawdziwą frajdą dla ich fanów. Marek nie pojawił się też, co już było mało eleganckie, na wspólnych ukłonach, chociaż zjawili się tam po ostatnim występie – wspaniale brzmiącej Federacji – zarówno Marcin jak i lider Mikołajów Bogdan Bracha, a sam Dyjak wcześniej kolegom to obiecywał.

Inny moment symboliczny miał miejsce w niedzielę na placu Zamkowym. Jako support (nikt tego terminu oficjalnie nie używał, wszyscy wykonawcy byli traktowani z taka sama atencją, ale słyszałem jak odbiorcy tak to nazywali) przed występem gwiazdy Budki Suflera, zagrały zespoły Bremmen, Londyn i Teksasy. Wszak wszystkie trzy są w pewien sposób spadkobiercami budkowego grania, szczególnie rocka, a i kontynuatorami, tymi, którzy mogą (acz nie muszą) rozsławiać w przyszłości imię Lublina, tak jak Budka i BAJM.

Wreszcie w poniedziałek pod Zamkiem przed BAJMem wystąpili Backbeat i Bracia, chociaż synowie Krzysztofa, WojciechPiotr Cugowscy, jeśli posługiwano by się przy organizacji prostą logiką, „powinni” supportować popisy ojca, wokalisty Suflerów. Jednak w ten sposób zadziałał kolejny symbol: to było trochę tak, jakby Budka Suflera i BAJM wystąpili jednak razem na tym samym koncercie. Ale mnie się wciąż marzy coś większego. Że doczekam momentu kiedy pod lubelskimi gwiazdami zaśpiewają razem nasze najjaśniejsze gwiazdy rockowego wokalu, potęgi głosu w swych kategoriach, Beata Kozidrak i Krzysztof Cugowski. Nigdy nie zapomnę koncertu bodaj z okazji kolejnego jubileuszu Suflerów w hali MOSiR razem z zespołem Perfekt. W zbiorowym finale wystąpili chyba wszyscy inni wokaliści Budki a następnie śpiewał Grzegorz Markowski, ale kiedy po nim wszedł Cugowski i zagrzmiał całą siłą swego głosu, tamten odruchowo uchylił się i przykurczył – ta siła go przygwoździła a może i na jakiś czas odebrała chęć do śpiewania. W poniedziałek sam namówiłem swego syna, który jest jak najdalszy od uwielbiania BAJMu, żeby dotarł pod Zamek i posłuchał jak fenomenalnie wciąż śpiewa Beata, która na koncertach wyciąga wszystkie najwyższe i najtrudniejsze frazy, przez całe tabuny piosenkarek pop osiągane jedynie na płytach dzięki sztuczkom masteringu. Latorośl kiwała z uznaniem głową i wyrażała się o wcale niekochanej Beacie z najwyższym uznaniem.

Dla pełni obrazu muzycznej majówki na Starówie muszę dodać – chociaż te występy znam tylko z relacji przyjaciół – że równolegle do koncertów plenerowych odbywały się w niedzielę i poniedziałek w Teatrze Andersena popisy pod hasłem Lubelska Scena Off. Zagrali tam Sushkin & Sex Machine Band, Plug & PlayNaczynia oraz Komische Pilze, Dwootho i Na Tak. W sumie – wielka moc!
W czasach największych sukcesów naszych scen głównie alternatywnych – Gardzienic, Sceny Plastycznej KUL, Provisorium, Sceny 6, Grupy Chwilowej, Teatru NN, później Kompanii Teatr, mówiło się o Lubelskim Zagłębiu Teatralnym (cud poniekąd trwa, większość działa nadal i cieszy się uznaniem a doszły wszak Lubelski Teatr Tańca, a ostatnio Maat Projekt, Scena Prapremier InVitro, Teatr Boczny i najnowszy neTTheatre). Jakoś dziwnie, chociaż dysponowaliśmy i dysponujemy dwoma popowymi gigantami, jedynym w swym rodzaju w skali kraju zespołem bardów, najlepszą wg mnie w Polsce orkiestrą folkową i całym zestawem scigających ich akolitów i trabantów, nikt nigdy nie mówił głośno o Lubelskim Zagłębiu Muzycznym. A przecież ono istnieje!!!

Krzysztof Cugowski, siła napędowa popularności Budki Suflera, przed majówką promujacą Lublin do tytułu ESK 2016 powiedział – cytują za Co jest grane – nie bez przekąsu: – Dobrze, że prezydent dostrzegł, że oprócz teatrów alternatywnych i ludzi na szczudłach, istotna jest też muzyka popularna. Siłą rzeczy dociera ona do zdecydowanie większej grupy osób – dodał wokalista. Zważmy, że na zestawie zespołów zaproszonych przez prezydenta Adama Wasilewskiego i jego ludzi do majowego projektu siła lubelskiej sceny muzycznej się nie kończy. Przykład pierwszy z brzegu: nie znalazł się wśród występujących (nie ma zespołu?) Łukasz Jemioła, który w ub. roku zdobył po latach posuchy dla Lublina znowu laury Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. Zważmy, że oprócz Teksasów, nie dano głosu innym grupom bluesowym (choćby Starcom Zbyszka Kowalczyka). Że oprócz zespołów towarzyszących Różyckiemu i Dyjakowi, nieobecny był w ten długi weekend lubelski jazz, oscylujący w wachlarzu od kameralnych grup, po prawie nieobecne już w kraju nad Wisła big bandy. Że – na drugiej, mniej popularnej szali – mamy w muzyce poważnej taką moc, ze potrafiła, dzięki m.in. solistom z Teatru Muzycznego, zjednoczonym orkiestrom i chórom zaprezentować z wielkim kunsztem w dniach żałoby narodowej Requiem Mozarta. Że w zespołach folklorystycznych jesteśmy w Polsce już bez przesady prawdziwą potęgą. Itd., itp., przykładów jeszcze sporo by się znalazło. Zatem na prawdziwą, pardon za słowo, totalną manifestację naszej muzycznej siły jeszcze czekamy. Jeśli się spełni – oby! – ten cud, że zostaniemy Europejska Stolicą Kultury 2016, będzie najlepsza okazja do jej całościowej prezentacji, powiedzmy w ramach jakiegoś nieustającego, cieszącego i nas i przybyszy festiwalu. A jeśli – odpukać! – cud się nie dokona, pamiętajmy o tym, co zostało już zrobione w maju 2010 i nie zmarnujmy tego dzieła stworzonego prawdziwą, za moment legendarną mobilizacją, pozwalającą po raz pierwszy w historii Lublina pokazać ten nasz wielki muzyczny potencjał.

PS. Pogoda nie była sprzymierzeńcem muzycznej majówki. Lało od pewnego momentu w sobotę. Lało na Budce w niedzielę. Tylko w poniedziałek, w momencie, gdy na Sławinku nastąpiło istne oberwanie chmury, na pl. Zamkowym podczas występów Braci i BAJMu spadło zaledwie kilka kropel. Nie można jednak nie wspomnieć przy tej okazji o kulawym szczęściu Lubelskiej Federacji Bardów. Przyciągająca magnetycznie deszcze, stworzyła już sobie odrębny Waterland. Od czasu pierwszej Nocy Kultury, kiedy nad ranem deszcz dopadł jedynie koncert bardów w muszli Ogrodu Saskiego, klątwa działa bezwzględnie. W ub. roku Janek Kondrak wyliczył, o ile pamiętam, że tylko jeden występ plenerowy odbył się na sucho. Szczęściem, deszcz nie ma żadnego wpływu na formę federatów. Sobotni był świetny, co nie znaczy, że na kolejnych koncertach pod chmurką życzę im burz i nawałnic. Odium stanowczo powinno już przejść na kogoś innego. Mam nawet pomysły, na kogo.

Kategorie: /

Tagi: / / / / /

Rok: