Marcowa aktywność

W ileż sił witalnych wyposażyła Sławomira Marca Opatrzność – wystawiająca go zresztą wciąż na okrutne próby, – że potrafi zachować taką wprost nieprawdopodobną, nadludzką aktywność twórczą? Nim zaznał próby najdotkliwszej i zapadł w straszną chorobę odcinającą go od świata (dosłownie – był utrzymywany tygodniami w farmakologicznej śpiączce oraz przechodził niezliczone operacje) na długie miesiące, intuicyjnie ostrzegałem Sławka po przyjacielsku, żeby trochę przyhamował, dał sobie na wstrzymanie, bo takiego, narzuconego swym członkom i mózgowi tempa życia nie wytrzyma.

Nie pomogło. Ten wybitny artysta postmedialny (wciąż powtarzam, że najsłynniejszy obecnie w kraju z plastyków lubelskich), praktykujący zarówno malarstwo, instalacje (environment, bricolage), jak grafikę komputerową, czy film, publikujący także teksty z obszaru krytyki artystycznej, teorii i filozofii sztuki, absolwent stołecznej ASP z 1986 r. i Maisterschule Diploma w Kunstakademie w Dusseldorfie, od 1988 pedagog tejże akademii w Warszawie, a od 2003 także profesor Instytutu Architektury Krajobrazu KUL nie popuścił. Jak doszedł do liczby ponad 50 wystaw indywidualnych, w tym w najważniejszych centrach sztuki współczesnej w Warszawie, Łodzi i Poznaniu, jak dołożył do twórczości i do zajęć akademickich jeszcze stworzenie w 2008 ogromnej księgi Sztuka, czyli wszystko. Krajobraz po postmodernizmie i spotkania ją promujące (pamiętam, że premierowe odbyło się podczas pierwszej Nocy Kultury), pękła jakaś żyłka, świat Marca wiosną dwa lata temu tąpnął.

Przeżywaliśmy w kręgu przyjaciół – ba! Prawie całe środowisko artystyczne Lublina przeżywało – drżenie o życie Sławka. Walczył z chorobą wybitnie perfidną, z którą przed nim wygrali tylko wybrańcy, mówiąc szczerze, prawie nikt. Miałem szczęście, że gdy już zrobił Opatrzności kuku, wywinął się Kostusze spod kosy i wracał w krąg ludzkości, otrzymywałem mailowo komunikaty, jak ten z lipca’2009: czesc, jestem juz od tygodnia w domu, ale nadal to samo (2 dreny w brzuchu); co drugi dzien jakaś drobna awaryjka i jazda do szpitala; jednak ogólnie ku lepszemu nadal idzie, gdyby nie korowody rodzinnych wizytacji; przymierzam się do rocznego zwolnienia/urlopu z robót publicznych i ogólnego zwolnienia tempa. serdeczności. A zaledwie pół roku później, 9.12.09, początek wciąż cienki: czesc, u mnie nadal dośc marnie ze zdrowiem, ciągle regresy. Za chwilę jednak nowy duch: ale poumawiane terminy się już zaczynają, więc zapraszam (…) na dyskusję wokół mojej książki „Sztuka, czyli wszystko.” w łódzkim Muzeum Sztuki we wtorek 15.12 o godz. 18. Spotkanie poprowadzi p. Tomasz Majewski, a towarzyszyć mu będzie prezentacja mojego ostatniego filmu „Wszystko”. Żeby nie wpaść w zbytnią euforię, na drugi dzień – wybacz Sławku, że ujawniam tę naszą prywatną korespondencję, ale to buduje Twój całościowy niezwykły wizerunek, obraz, jeśli wolisz mój drogi malarzu – czytam: Dziś rano dowiedziałem się od lekarzy, którzy znów knują jak by mnie tu na nowo pochlastać, ze mogę iść na rentę. Zaczynam się zastanawiać nad tym; będę się odzywał jak wróce z łodzi. serdeczności. ssssssss

Wydawałoby się, że po takich ciężkich doświadczeniach będę spotykał wyciszonego rentiera, a przynajmniej, że artysta spuści nieco z tonu, to znaczy z tempa. Nic z tych rzeczy!!! Kilka wpisów na tym blogu – w tym nadrabiana pod koniec roku zaległość o majowym festiwalu Schulza w Drohobyczu, gdzie Marzec pokazywał rewelacyjne grafiki –  o tym świadczy. A to, co się dzieje z udziałem Sławka od półtora miesiąca, to już literalny powrót do dawnych nadaktywnych obyczajów naszego artysty. I to bez baczenia na to, że Opatrzność potrafi wciąż swemu Wybrańcowi (jak widać, w dobrym i złym znaczeniu tego słowa) pogrozić kościstym paluszkiem.

Najpierw dotarła informacja, że w Galerii XXI w Warszawie przy Jana Pawła 36 2 grudnia 2010 otwarta zostanie wystawa Sławomira Marca Wokół ikony; czyli smok o złotym zębie. Za moment przyszła nowa wieść, że Sławek zaprasza na kolejną wystawę, tym raz w Galerii Artnewmedia, też w Warszawie, ale przy Krakowskim Przedmieściu 47 w czwartek 9 grudnia, ekspozycję pt. Obrazy, czyli WSZYSTKO. Liścikowi towarzyszyło jednak Post Scriptum o, jak to się dziś mówi, treści: udało mi się na dzień przed wystawą tydzień temu w Galerii XXI złamać nogę, mam nadzieje, że tym razem jednak dotrę na otwarci; zapraszam i pozdrawiam. sm. Tutaj tych, którzy nie mają szczęścia znać Sławomira M. osobiście, należy oświetlić, że to przeuroczy człowiek. Cudownie roztargniony artysta, specjalista od paradnych towarzyskich karamboli (pewna Piękna Dama do dziś bodaj za największy komplement jaki ją ostatnimi laty spotkał uważa pytanie – a poznawana ze Sławkiem, dobrze je słyszała – kierowane do mnie na wernisażu pewnej wystawy w Muzeum na Zamku: – Czy to twoja córka?). Brat łata, zaprzyjaźniony z wszystkimi, \którego w największej biedzie nie opuszcza uśmiech i nietuzinkowe poczucie humoru. Potrafiący dystansować się do swych nieszczęść i brać je w uroczy cudzysłów. Post factum, po zdjęciu noszonego przez 6 tygodni gipsu, opowiadał mi o tamtym fatalnym wieczorze: – Wracałem w nocy do domu. Spojrzałem w górę na okna. Były ciemne, Pomyślałem: – O, nieczynne! W tym momencie wywinąłem orła i padłem jak długi. Usłyszałem dźwięk łamanych kości. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie dostrzegłem. To były moje kości! – filuternie jak na dramatyczną okoliczność podkreślił Sławek.

Jeszcze wraz z życzeniami noworocznymi dostałem kolejny nadrabiający miną komunikat: coraz żwawiej przemieszczam się o kulach, można nawet powiedzieć, że jestem zwinnym kaleką. Niebawem zawędrował do mnie news obezwładniający: Lubelskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych zapraszało 22 stycznia 2011 do Galerii Lipowa 13 (jak mówi mój syn, Plaża koło cmentarza) na otwarcie wystawy: Sławomir MarzecWSZYSTKO; collages und filmos. To do niej uparcie tu zmierzaliśmy i to podczas jej wernisażu usłyszałem opowieść o łamliwych kościach Sławka. Oczywiście miało znaleźć się w tym miejscu również próba oceny ekspozycji. Kończę na próbie wytłumaczenia, dlaczego dziś się od tego powstrzymam.

Przy całej przyjaźń ze Sławkiem, mam pewien wcale nie tak mały problem z jego twórczością. Nie jestem historykiem sztuki, nie mam też wykształcenia plastycznego. W swych krytykach posiłkuję się intuicją budowaną miłością do sztuki, ale przede wszystkim dawnej, w rozszerzonym sensie klasycznej. Stopień abstrakcji intelektualnej na jaki próbuje windować mnie Marzec w swych rozważaniach teoretycznych o sztuce najnowszej, przekładanych na działania artystyczne, jest przeważnie dla mnie niedostępnym K2 czy Karakorum. Uwielbiam Sławka obrazy, podobnie porażającą formę grafik, Z tym, co widzę w lubelskiej Zachęcie trudno mi się – może oprócz filmów – porachować. Niechaj, więc pozostanie ta story o kondycji niezwykłego człowieka i prawdziwego artysty pozbawiona jakiejkolwiek dziegciowej zaprawy. Pozostawmy sobie te marginalia do powrotu na wystawę czynną w budynek – za przeproszeniem – CH Plaza Lublin, (wejście od Obrońców Pokoju) do 9 lutego 2011 z wyjątkiem poniedziałków, w godzinach 14-19.

A wyroków Opatrzności wciąż się Sławku boję. Nie kuksaj się z nią przesadnie, nie prowokuj. Przeproszę znaną Ci, a wspomnianą Pewną Damę za upublicznienie jednego z naszych bon motów i zadedykuję słowa – według Josepha Hellera – wypowiedziane w zupełnie innych okolicznościach i w innym sensie przez Zeusa do Narcyza: – Nie spuszczaj z siebie oka!

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: