Marica po przejściach

NOWY STARY SPEKTAKL W MUZYCZNYM

Ponieważ Teatr Muzyczny nigdy nas nie rozpieszczał nadmierną ilością premier, „Hrabinę Maricę”, która weszła do repertuaru na początku kwietnia 2000 r. można uznać za spektakl zupełnie świeży. Przez niespełna dwa i pół roku jakie minęło od tego czasu zobaczyliśmy raptem dwa czy trzy nowsze przedstawienia, bo realizacje na scenach muzycznych są zawsze znacznie droższe niż w teatrach dramatycznych, a siedziba muz ze Skłodowskiej z kłopotami finasowymi zmaga się od zawsze. Kto jednak widział postklasyczną operetkę Emmericha Kalmana na premierze czy nieco później i wybrał się w piątek na jej wznowienie, przecierał oczy ze zdumienia. Obejrzał po prostu wystawienie „Maricy” jeśli nie absolutnie inne, to rewolucyjnie odmienione.

Źródła rewolucji, jak już zapewne większość lublinian dobrze wie, tkwią w nadbudowie sceny Teatru Muzycznego, konkretnie w jego dyrekcji. Kiedy wiosną tego roku Jacek Boniecki, wygrawszy konkurs (dokładnie: przegląd ofert) na stanowisko szefa tej placówki, zaprezentował swoją wersję koncertu realizowanego dwa czy trzy miesiące wcześniej jako karnawałowy, można było jedynie przeczuwać jaką ma wizję teatru, którym ma kierować. Otwierajacy nowy sezon koncert „Kiepura in memoriam” potwierdził przypuszczenia (i – trzeba uczciwie przyznać – zapowiedzi), że Boniecki postawi głównie na gwiazdy sprowadzane z Polski. Nikt się chyba jednak nie spodziewał, że dokona aż takich zmian jakie widać w dzisiejszej „Hrabinie Maricy”.

Jeśli ktoś nie pamięta, to przypomnę, że w głównej roli przedstawienia reżyserowanego przez Artura Hofmana obsadzone były pierwotnie aż trzy artystki – wystepujace na zmianę Eleonora Krzesińska, Agnieszka Piekaroś – Padzińska i Krystyna Szydłowska. Obecnie wszystkie można było spotkać po przeciwnej stronie rampy – na widowni. W ich miejsce wkroczyła gwiazda – Marta Abako, solistka Opery Krakowskiej, znana już ze wspomnianych koncertów. Zmiana okazała się tyleż rewolucyjna, co – bez obrazy dla lubilinianek – rewelacyjna. Pierwszy akt operetki niezbyt liczna lubelska publiczność przyjmowała sennie. Nie rzuciły jej na kolana tańce cygańskie na otwarcie. Najwyraźniej nużyły ją próby jej rozśmieszenia przez szarżującego Jerzego Turowicza jako Księcia Populescu. Mało wzruszało spotkanie Tassila z jego przyjacielem Karolem. I dopiero wejście na scenę wraz z pochodem fraucymeru Hrabiny Marty – tak, tożsamość Maricy i Abako wydaje się naturalna – w jednej chwili odmieniło nudną ekspozycję.

Marta Abako ma głos świetny, a że prezentuje się w kolejnych, chyba pięciu przywdziewanych kreacjach także samo, już arią „Gdzie mieszka miłość?” zaskarbiła sobie sympatię widzów, a im bardziej akcja się rozwijała, im częściej mogła popisać się swym nieprzeciętnym głosem (przebój „Ach jedź do Varasdin” z kapitalnym aktorsko, aczkolwiek jak zwykle słabym głosowo Markiem Grabowskim – Żupanem), tym większą temperaturę osiągały ich – widzow – uczucia. W tej kreacji widać jeszcze pospieszność w przygotowywaniu. Jeszcze artystka potrafi gdzieniegdzie pomylić tekst, jeszcze nie czuje się w pełni wtopiona w ansamble, ale nie sposób nie docenić tego, że ogromną rolę opanowała w miesiąc. I nie można nie docenić jej wokalnych talentów, operowania głosem w piano i w forte, wspaniałego współbrzmienia z Pawłem Stanisławem Wroną, wspinającym się na wyżyny swych co raz bardziej ujawniających się, wciąż chyba jeszcze nie do końca odkrytych możliwości (duży plus także z rozwinięcie środków aktorskich).

Wprowadzenie gwiazdy było zatem posunięciem jak najbardziej słusznym. To ona, gdy mir pójdzie po mieście, będzie przyciągać publiczność. Ta jednak może się czuć co najmniej zakłopotana patrząc na inne rewolucyjne przemiany spektaklu, na tę Maricę po przejściach.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: