Menago własnej sztuki

Tomek Kawiak w Galerii Wirydarz

Słuszność ma Lechosław Lameński mówiąc, że to co przezentuje Tomek Kawiak trudno oceniać w kategoriach wielkiej sztuki. Należy to postrzegać jak dzianie się, działanie i uwzględniać kontekst sytuacji, także obecność autora. Kawiak jest tu mistrzem, rzekłbym, że jest wielkim menago dbającym w każdym szczególe o swoją sztukę, o to jak ona dociera do odbiorców i jak – za przeproszeniem – sprzedaje się w każdym zakątku naszego globu.

Nawet gdy jedzie do Indii tworzyć model glinianej rzeźby, która jesienią w ramach rytuału dla bogini Durga Puja ulegnie unicestwieniu w nurtach rzeki, towarzyszy mu filmowiec z Arte Canal+ i powstaje film, który okaże się być jednym z najciekawszych elementów wystawy otwartej w piątek w Galerii Sztuki Wirydarz Lubelskiej Szkoły Biznesu – Szkoły Wyższej. To nie jest ekspozycja tak obszerna i tak przekrojowa, jak ta sprzed trzech lat w Galerii Starej BWA. Nie ma na niej dużych rzeźb, słynnych dżinsów i kieszeni, którymi artysta od 30. lat zamieszkały we Francji hojnie obdziela świat. Są tylko modele Armii Dżinsowej zakopanej w Chinach dla potomnych, gdy mają stać się świadectwem sztuki naszych czasów jak grckie tuniki, posagi czy dzieł Michelangela (to brzmi więcej niż śmiało). Są zapalniczki w kształcie portek Levi’sa świecące chwilę na dwustu cegłach, kolejnym znaku firmowym Kawiaka, misternie ułożonych przez miejscowego menago, szefa galerii Piotra Zielińskiego. I są na szczęście świadectwa Safari Jeans, wyrwane z notatnika kartki, na których pojawiają się ciekawe impresje z podróży mogące być szkicem do większych płócien, gdyby Tomek – pracujący głównie w Grasse, uprawiający jeszcze ceramikę w pracowni-galerii w pobliskim Biot, wyjeżdżający do Pietrasanta w Toskanii robić brązowe odlewy rzeźb, wystawiający to we Francji, to w USA (wrzesień), to gdzieś indziej, cegłujący świat – miał czas się nim poświęcać.

Na piątkowy wernisaż przybył oczywiście sam artysta odwiedzający swe rodzinne strony przynajmniej raz do roku i mógł odbyć się dodatkowy happeningowy rytuał będący pomieszaniem tego co Tomek najbardziej lubi – prowokacji i manifestacji swego ja trudno oddzielalnego od uprawianej przezeń sztuki. Skoro wystawa ma miejsce o 50 metrów od tablicy upamiętniającej jego Ból Tomka Kawiaka, pierwszą akcję ekologiczno-artystyczną w Polsce komunistycznej, to mogła się odbyć jej konstruktywna kontynuacja. Artysta przywdział biały kombinezon z różowymi jak pupa niemowlaka nadrukami i już nie opatrzał poranionych drzew ulicznych, ale na wirydarzu koło Wirydarzu drzewo zasadził. Nie byle jak. Przy pomocy złotego szpadla, zraszając ziemię wokół sadzonki magnolii złotą polewaczką, przy akompaniamencie oklasków wietrzacych sensację tłumów przybyłych na wernisaż.

A potem złoty rytuał powtórzył się przy kolejnej odsłonie Cegłowania świata, pozostawiania śladów swej bytnośći w różnych zakątkach globu i prowokowania przyszłych oglądaczy do zadawania pytań: – A cóż to? – A któż to taki Tomek? Złotą kielnią i złotą szpachlą w scianę obok okna galerii została wmurowana złota cegła sygnowana przez artystę. I tylko drabinka, po której wspinał się na wysokość 3 metrów w celu wmurowania uparcie pozostała srebrno-aluminiowa. Może złotolu na pomalowanie nie stało? Ale był komunikat, że cegła – zaiste bardziej błyszcząca niż używane przyrządy – jest z 18-karatowego złota. Cóż to byłby za sukces, cóż to byłaby za sensacja i powód do powiększenia sławy, gdyby jakiś złodziej pokusił się na klejnot i złotego cielca, pardon, cegłę wydłubał! Rytuał się zamknął, chociaż powernisażowy raut w jeszcze nie gotowym SORAT – Grand Hotelu Lubinianka i zamieszkanie tam Tomka jako pierwszego gościa pięknie zmodernizowanego gmachu, było kolejnym elementem zręcznych marketingowych działań. Nawet jeśli trafili tam tylko wybrańcy, to sława wydarzenia urośnie wieloustną plotką (i kilkoma komunikatami prawdziwymi).

Spyta się ktoś, dlaczego piszę w ten sposób o artyście, któremu tydzień temu poświęciłem całą kolumnę tekstów na stronie kulturalnej Kuriera. Otóż nie jest to pisanie pejoratywne. Uważam, że Tomek Kawiak od początku swej drogi artystycznej doceniał rolę prowokacji. Znamy się od owej akcji z 1970 r. i do dziś żałuję, że w studenckich Konfrontacjach, kurierowym dodatku, nie ukazał się tekst, który wówczas wysmażyłem i który później zaginął. Napisałem wtedy o Bólu Tomka także w sposób prowokacyjny. Recenzja była napuszona, przemądrzała, pełna komunałów mieszających się z bełkotem uczonych słów, jak w słynnym metodologicznym przykładzie św.p. ks. Kmińskiego, mego profesora logiki i ogólnej metodologii nauk, który podawał nam takie zdanie: Motoryczne cechy mojej introspekcji predystynują mnie do wyrażenia sądu w casusach natury merytorycznej. Jednym słowem był to stek bzdur, tekst, z którego nic nie wynikało, piramidalna parodia recenzji i kiedy ją Tomkowi pokazałem, ten się nią zachwycił, bo już wówczas doskonale wiedział, że może mu tylko przysporzyć sławy.

I tak Tomek Kawiak pozostał i 32 lata po akcji z ul. Narutowicza. Jest znakomitym menadżerem swej sztuki, marketingowcem o talencie pozwalającym mu podbijać świat i ten świat na różne sposoby prowokować. Może mieć całe rzesze wrogów, mogą oni uważać, że to co uprawia nie jest sztuką przez duże „S”, ale nie pozostawia nikogo obojętnym. Jeśli w ramach tych działań doprowadzi do wymiany wystaw pomiędzy Barbizon i Kazimierzem, a może i do podpisania umowy partnerskiej pomiędzy tymi koloniami artystycznymi, to tylko mu chwała za to! A jeśli przy okazji sprzeda też swoją sztukę, swe dzieła, to jedynie można go podziwiać i życzyć innym artystom takiej siły przebicia.

Andrzej Molik

Tomek Kawiak Safari Jeans (szkice w kieszeniach zainspirowane podróżami do Chin – Afryki – Kuby – Australii – Azji z lat 1997-2001). Wystawa w Galerii Sztuki Wirydarz Lubelkiej Szkoły Biznesu – Szkoły Wyższej przy ul. Narutowicza 8. Maj – czerwiec 2002 r.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: