Mistrzowski smutek

Nie, nie powiem, że jestem mistrzem w wyrażaniu smutku. Pozwoliłem sobie na taką figurę stylistyczną po obejrzeniu przedostatniej nocy popisów naszych bardzo byłych mistrzów olimpijskich, bo to oni mnie takim smutkiem napawają. Gorzki aperitif w postaci przegranych judoki Pawła Nastuli i zapaśnika Włodzimierza Zawadzkiego (o Renacie Mauer nie wspominam, bo się wspaniale zrehabilitowała w kolejnej konkurencji), była dopiero przedsmakiem tej ostatecznej czary goryczy, którą trzeba było przełknąć w ową noc. Nasi złoci klasycy, Andrzej Wroński i Ryszard Wolny dali popis kompletnej sportowej nieporadności, zdobyli (razem!) coś z jeden punkt i przegrywali tak sromotnie, że oglądając to, serce człowiekowi rozwalało się na kawałki i nie potrafiły go pocieszyć żadne dobre wieści napływjące z innych aren igrzysk w Sydney.

W momentach tak straszliwych porażek, zaczynamy się zastanawiać, czy aby na pewno opromienieni sukcesem w Atlancie zapaśnicy byli odpowiednio przygotowani do zawodów (jakiś błąd popełniono, skoro przegrywają jak jeden mąż) oraz czy nie było w kraju kogoś młodszego, bardziej walecznego by ich zastąpić. I tu leży pies pogrzebany: takich następców mistrzów nie ma! I takie jest prawdziwe oblicze naszego ułomnego sportu, którego blask żadnego ze zdobytych na antypodach medali nie przesłoni. Oj, smutno!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: