Młoda rosyjska dusza

Próbując znaleźć dla swojego spektaklu miejsce w zaplanowanym już na dwa miesiące repertuarze, młodzi aktorzy Teatru im. Juliusza Osterwy udanie zaprezentowali w poniedziałek „Pieśni z szynela” Rafała Kmity z muzyką Janusza Wojtarowicza. Na sukces złożyło się wiele elementów, które warto tu wyliczyć.

Po pierwsze – tekst. Kmita w niezwykle inteligentny i często bardzo dowcipny sposób oddał hołd rosyjskiej duszy emanującej z kart wielkiej literatury XIX w. powstałej nad Newą i Moskwą. W jedenastu pieśniach zawarł wszystko to, co ją – duszę tę – charakteryzuje. To buzująca emocjami mieszanina witalności, melancholii, pędu swobodnego, umiłownia wolności i dziwnie łatwego ulegania zniewoleniu, zabawy szaleńczej zakrapinej alkoholem i wsiowego zabobonu, romantyzmu i okrucieństwa. Pieśni potrafią mówić o urodzie Newskiego Prospektu i źle zainwestowanym uczuciu, wieści gminnej, że wóda podrożeje i miłości do Cygana, Kozaku pędzącym i trojce galopującej. Fantazja!

Po drugie – dowcip. Tonowane, kontrapunktowane są nim wszelkie zapędy do przesadzonego sentymentalizmu. Jego tu nie ma. Jest dowcip piosenek, gdy np. happy end miłosnej historyjki uzasadni się dobrym sercem autora, gdy kozak zmienia się w śpiewaka, który zgubił pointę, gdy wnioskiem, że „to kołdra określa miłość” mruga się znacząco do męczącego nas przez lata marksistowskiego hasła o bycie i świadomości, gdy w najśmieszniejszej sekwencji opowieści niani sięgają one horroru. Jest też paradny humor w narracjach znalazcy gogolowskiego płaszacza, spod którego te pieśni wypłynęły. Kapitalny w tej roli, wędrujący po widowni Andrzej Golejewski potrafi np. psiocząc na baby, zachęcić, że trzeba je zmieniać jak skarpetki, co… trzy tygodnie.

Po trzecie – muzyka. Wprawdzie brzmi z półplaybacków, ale to nie przskadza, bo Wojtarowicz potrafił nią wyczarować cały klimat rosyjskich romansów, dumek, pieśni szalonych, samoistnie skłaniających do prisiudów i jeszcze dodać im swoje własne piętno pozyskane w okolicach najlepszych krakowskich kabaretów (bo „Pieśni z szynela” wywodzą się spod Wawelu i to czuć). Wychodzi się ze spektaklu nucąc „Ech ty trojko, kto ciebie wymyślił”, czy inny przebój, jako, że każda z pieśni to odrębny hit i miód na serce miłośników rosyjskich klimatów.

Po czwarte – inscenizacja. Podpisany jest pod nią sam Rafał Kmita, ale reżyserska robota Jacka Króla, przygotowanie muzyczne Izabeli Urban, dobór kostiumów przeprowadzony przez Barbarę Wołosiuk po kwerendzie w garderobowych zasobach teatru, to wszystko składa się na kolor i rytm rozpędzonego jak ta trojka spektaklu. Genialny w swej prostocie jest pomysł przerywników, w których jak w slapstickowej komedii aktorzy biegają po scenie i rozstawiają mikrofony do kolejnego „numeru”. To przydaje muzycznemu przedstawieniu tempa i ponad godzinę na widowni mija jak z bicza trzasnął.

Po piąte – aktorzy. Oprócz młodego duchem Golejewskiego, występują młode aktorskie siły teatru. Anna Bodziak, Jacek Król, Bartosz Mazur i Szymon Sędrowski oraz trochę starszy od nich Jerzy Kurczuk pokazali, co to znaczy żywioł młodości i dobry wspólny śpiew. Potrafią to świetnie, aktorskimi umiejętnościami kryjąc indywidualne niedyspozycje głosowe. To prześwietna zbiorowa kreacja, którą wprost trudno przecenić. Zabawa zapewne tak dobra dlatego, że i wykonawcy bawią się świetnie tym swoim perełkowym dziełem. Tylko gratulować!

„Pieśni z szynela” pokazano na przedstawieniu dla gości BGŻ S.A. Artyści zrobili swoje i zebrali ogromne brawa. Teraz czas na decyzję dyrekcji Osterwy, która jak najszybciej powinna wprowadzić je do stałego repertuaru teatru. Zapewniam, że tego nie pożałuje!

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: