Molikowe plotkowanie

Chłopskie rachowanie

To ostatnia wakacyjna Plotkarnia w tym roku. Warto chyba zatem powrócić do niektórych letnich wydarzeń, a dokładnie do ich marginalii, śmiesznostek, anegdot. Jedną z pierwszych imprez lata 05 był tradycyjnie Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu. Do jego atrakcji należy m.in. konkurs Duży-Mały, w czasie którego starzy mistrzowie prezentują się ze swoimi uczniami. Jednym z trzech prowadzących konkurs „zapowiadaczy”, jak sami o sobie mówią, jest beskidzki góral, słynny Józef Broda (na zdjęciu). Tak jak pozostali, stara się on wydobyć od wykonawców jak najwięcej informacji i przedstawić ich w możliwie najsympatyczniejszy sposób. Tak było i z Rawickimi Dudziarzami z Wielkopolski, gdzie mistrzam był liczący 88 lat Boleslaw Kupczyk. Józek zapytała się go przed wejściem na estradę, co to jest stateczny wiek męski, czy osiąga się go gdy się ma cztery kółka? Na to pan Bolesław powiedział, że on zawsze się czuje młody i zaprezentował – posługując się nienaganną chłopską logiką – jak idzie jego rachowanie: – 2 razy 8 to jest 16 lat, a jak pomnożyć 8 przez 8 wychodzi 64 lata, ale to zawsze mniej niż 88! – rzekł zadowolony.

Bractwo św. Murka

Do atrakcji Kazimierza należy murek na Rynku przed Rynkową i Galerią, gdzie pod parasolami zasiada artystyczne towarzystwo, które jeden z „galerników”, Zbigniew Lemiech, nazwał czujnie Bractwem św. Murka. Nazwał tak nie bez kozery, bo to nawiązanie do przedwojennego, działającego tu Bractwa św. Łukasza, o którym jeszcze w czerwcu w miasteczku nad Wisłą Michał Dudziewicz kręcił film „Łukaszowcy”, a scenografię do niego (na zdjęciu scena z pracowni malarzy bractwa) projektował częsty murkowy gość, Michał Sulkiewicz. Przysiada tam też od czasu do czasu twórca biżuterii Jarek Bugaj-Dobrzański, rozpoznawany po stale noszonym czarnym berecie, o którym sam mówi, że to najtańszy tupecik. Pierwszego dnia festiwalu panowie spotkali się przy stoliku. Najpierw było coś o ostatnich sukcesach Jarka, bo jego artystyczną biżuterią zainteresowało się Centrum Sztuki Współczesnej z Kolonii. Później przyszły żarty na temat festiwalowego korowodu, za którym – jak rzekł Bugaj – z tyłu zwinięto asfalt (to aluzja do jednego z setek dowcipów o Wąchocku, do którego nie można dojechać nocą z powodu takiego zwinięcia) i na Rynku pozostały kocie łby. Wreszcie zeszło na jeszcze jedną pasję, a może i zawód Jarka – entomologię, czyli dział zoologii zajmujący się owadami (i ich larwami). Wówczas Michał, nie chcąc być gorszy, z rozbrająjącą szczerością wypalił: – Ja tam codziennie innego robaka zalewam!

Sołtys co się zowie

Z wyprawy na Suwalszczyznę pisaliśmy już tu o nowym letnim domu właściciela lubelskiego Polomsu Janusz Palikota, który wyremontował gospodarstwo w pobliżu jeziora Jaczno. O inwestycji dowiedzieliśmy się już rok temu w barze Jaćwing w Smolnikach (na zdjęciu), gdzie kwitnie życie towarzyskie przybyłych turystów i wioski. W tym roku poznaliśmy tam jej sołtysa Zdzicha Grabka, osobnika ze złamanym nosem (- Krowa mnie pier….ęła – melduje szczerze), zaprzyjaźnionego z całą ludzkośćią, włącznie z szefem Trybuny (Ludu), ale oprócz pewnej nacji. Zapytany o swą niechęć do tego wybranego narodu, odpowiada: – Chcieli mi ojca zadusić, ale nie do końca. Pewien harcerz z Dęblina wytłumaczył mu zatem, że kiedyś miał rozmowę z matką, która prosiła go, żeby nie przyjął na obóz jednego chłopca, bo ten „o mało nie zabił jej syna”. – Ale go nie zabił? – spytał. – Nie – zaprzeczyła. – I za to go właśnie lubimy – skonkludował druh. Ale Zdzicho nie zmienił zdania i przeszedł z atakiem na „kindziukarzy”. Kindziuk to tamtejsza pyszna wędlina pochodzenia litewskiego, żołądek wypełniony różnymi odmianami mięs, wiec trudno było dojść, kim mogą być tak nazwani od niego ludzie. Okazało się po wielu próbach, że chodzi o zadawniony uraz Zdzicha – o partyzantów z AK, którzy przychodzili do wioski w czasie wojny po prowiant. Ale Grabek ma teraz inne zmartwienie. Nie może sobie podarować, że dom Palikota, chociaż bliższy Smolnikom, nie podlega jego jurysdykcji, tylko sołtysa z sąsiedniej wioski Dzierwany. Takim nazwiskiem, chociaż z wrażej partii (czy trzeba dodawć do jakiej należy rozżalony?), można by się pochwalić wszędzie i poprawić wizerunek wsi znajdującej się pod światłymi rządami Zdzicha G.

Fanki Dominika R.

To zjawisko można było obserwować od dosyć dawna, ale trudno było uchwycić jego natężenie powiedzmy w Kawiarni Artystycznej Hades, gdzie nie da się przy stolikach tworzyć trybunę kibiców występującego artysty. Dopiero ostatni Festiwal Kultury Ekologicznej w Józefowie pokazał jego skalę jeśli chodzi o Dominika Rogalskiego. Jest on – owszem – człowiekiem bardzo przystojnym. Ba! Urodą wybił się nad swego ojca, znanego z Osterwy, filmów i seriali aktora Jerzego, a jest tak samo subtelny i skromny. Jest też bardzo utalentowany, pisze teksty, komponuje muzykę, śpiewa, gra i po zmianie emploi ze skończenie lirycznego na mocno rockowy w sercu Roztocza zdobył kolejny, któryś już laur na ogólnopolskich konkursach i festiwalach – tym razem drugą nagrodę. Ale Dominik w Józefowie występował o niecnej zupełnie porze, zamykając konkursowy przegląd dopiero między 3 a 4 rano. A jednak! Do nocnego popisu wytrwały fanki Dominika. Przyjechały specjalnie dla niego, przeważnie aż z Lublina. Zebrał się ich przed estradą cały szereg (na zdjęciu!), dopingowały ukochanego artystę, śpiewały z nim i tańczyły, a on – niesiony dopingiem – szalał na scenie z gitarą bas i mikrofonem. Nic, tylko pozazdrościć takiego fan clubu!

Roztoczańskie imieniny Asi

I znowu, jak w poprzednich przypadkach, do legendy przejdą imieniny Joasi W. odbyte hucznie w minioną sobotę na Roztoczu w prowadzonym przez nią i Rysia P., zwanego Marabutem (oboje na zdjęciu z jednej z imprez w Hadesie) w czasie urlpów gospodarstwie w Górecku Starym. Zjawił się cały tłum rezydujących w leśniczówce koło Górecka Kościelnego byłych mimochodkowców, czyli członków działającego przed ćwierć wiekiem w Lublinie studenckiego klubu turystycznego, w którym rajdował też Marabut. Zawiedli trochę artyści z ZPAP, w lubelskim biurze którego pracuje Joasia. Ale i tak musiało się zjawić coś ponad 40 gości, w tym nowsi przyjaciele przesympatycznej pary – z Centrum Kultury, Kliniki Okulistyki, biura adwokackiego i agencji reklamowej w Zamościu, oraz starzy znajomi, m.in. z Kuriera (dwóch reprezentantów!), a nawet z Australii. Clou programu kulinernago było wielogodzinne (Waszego sługę do dziś boli kręgosłup) smażenie na maszynce elektrycznej (prąd podciągnieto na skraj obejścia do ogniska) płoci łowionych przez wiele dni przy tamie Szumu przez sistrznicę Joasi Kasię i jej chłopaka Jacka, a potem również wielogodzinne pichcenia placków ziemniaczanych, które wcześniej tarły całe zastępy chętnych. Obie potrawy były taką atrakcją, że o poranku najbardziej wzruszał widok grila z przygotownymi do rozpałki szczapami. Nie był potrzebny, chociaż i mięsiwa przygotowano. Do dziś natomiast pozostaje zagadką, kto nad ranem przewrócił potężny drewniany stół zaszpuntowany pomiędzy dwoma dębami, a następnie postawił go tak, że jedna noga tkwiła na tacy. Oskarżenia padają na gospodarza lub kogoś z najwytrwalszego towarzystwa śpiewającego późno w nocy szanty. Ponoć kogoś pieśń porwała i potraktował stół jako żaglowiec a drzewa jako jego maszty, ale nikt z ewentualnych winowajców do czynu się nie przyznaje. Starzy górale mówią w takich momentach, że raczej nie pamięta. Oj, jest co wspominać z Asinych Imienin 05!

Molikowe ploty – 26 sierpnia 2005


Dopisek do redaktora prowadzącego:

[Arturku! Rozpędziłem się i napisałem za dużo. Możesz zostawić na przyszły tydzień ostatnią, najświeższą plotkę, tym bardziej, że może do tego czasu dotrą obiecane mi zdjęcia od kolegi fotografika (a wieć fachowca!) z Zamościa. A.]

Kategorie: /

Tagi: / / /

Rok: