Molikowe plotkowanie

Ożywienie i mała wpadka

Nie dosyć, że Federacja skupiająca najlepszych lubelskich bardów występuje w tym sezonie w Kawiarni Artystycznej Hades częściej niż w poprzednim (na początku grudnia szykuje się jej kolejny koncert), to rozpoczął się tam też koncertowy cykl „Czwartek z bardem”. Zainaugurował go Jacek Musiatowicz (na zdjęciu) z Radzynia, na drugi ogień poszedł konfederat Marek Andrzejewski, a wczoraj wystąpił Jacek Kadis z Kraśnika. Bard najsłynniejszy, Jan Kondrak, zapowiadając recital Marka mówił o wolności jaką dysponuja artysta, który sam komponuje, sam pisze tekst i osobiście śpiewa swoje utwory. – Bardowi wolno wszystko! – konstatował JanKo. – Niewątliwie nie wolno mu jednego: wychodzić ze sceny w czasie koncertu do toalety – dodał. Jak się okazuje (Wasz sługa przebywał wówczas zagranicą), była to aluzja do pierwszego koncertu z bardowego cyklu, bo taka mała (?) wpadka przydarzyła się Jackowi M.

Koncert i imieniny taty

Marek Andrzejewski (na zdjęciu), jeden z niewielu lubelskich zdobywców Grand Prix na najważniejszym dla berdów Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie (w 1996 r. – nie można uwierzyć, że minęło już tyle lat!) spisał się w hadesowym recitalu świetnie. Zaśpiewał swe największe przeboje na czele z „Dwoje nas”, „Trolejbusowym batyskafem”, „Lotem Amsterdam – Tokio”, „Jutro do mnie zadzwoń”, ale też przypomniał zabytki z początku kariery, takie jak „Ziemniaczane obierki” czy „Z mego mieszkadełka”. Zebrał zasłużone owacje i z żoną Joanną karnie powrócił do domu opiekować się dwoma małymi jeszcze synkami. W tym czasie ojciec barda Tadeusz Andrzejewski zaprosił swych przyjaciół do jednej z sal Hadesu na zaległe przyjącie imieninowe. Okazało się wówczas, że do tego kręgu należy m.in. dinazour lubelskiego rocka Krzysztof Radzki, perkusista pamiętnego zespołu Minstrele. To pod wpływem tego spotkania Tadeusz przyznał się, że także ma za sobą muzyczną przeszłość i grę w big-beatowym, jak to się wówczas mówiło, zespole. – Dlatego byłem przeciwny piosenkarskiej karierze Marka, bo wiedziałem jaki to ciężki chleb i chciałem, żeby został ekonomistą, ale jak widać nic nie wskurałem i dziś tego nie żałuję – wyznał Andrzejewski senior.

Piosenka ratunkowa

Hanna Abramowicz (na zdjęciu na hadesowym turnieju „Sztuka przekładu”), znany tłumacz literatury francuskiej, przyjaciółka współwłaścicieli Hadesu Elżbiety i Leszka Cwalinów jest wielką wielbicielką piosenek Marka Andrzejwskiego, obecną obowiązkowo na każdym koncercie tego barda. Po ostatnim recitalu opowiedziała jak jedna z nich uratowała ją niedwno z dużej opresji. Jechała samochodem do Szwajcarii i kończyła się jej benzyna, a stacji paliw wciąż nie mogła wypatrzyć. Nagle wjechała w 15-kilometrowy tunel i wpadła w przerażenie, że zaraz auto stanie i utknie w środku tej pułapki. Andzia przy tym słuchała muzyki z taśmy i ta doszła w tunelu do piosenki Marka ze słowami „Daj mi siłę”. – Od razu poczułam się inaczej i już się nie bałam, że stanie się coś złego i rzeczywiście nic się nie stało, dojechałam do stacji benzynowej – opowiada wciąż jeszcze tym poruszona prawdziwa fanka Marka.

Taki element

Niedawno po aferach na dyskotekach odbyło się w Trybunale Koronnym spotkanie władz miejskich z ochroniarzami. Pracujący w Hadesie w tej roli Piotr Szymański opowiadał później jak wypomniał policji pewne sprawki. Wówczas się zgadało na temat tego, że policja przechowuje wiele z obyczajów swej niesławnej poprzedniczki – milicji, a Leszek Cwalina przypomniał sobie przygodę sprzed wielu lat. Przyjechali wówczas do Lublina wielcy aktorzy Ryszarda Hanin i będący u szczytu sławy po kolejnym wznowiemi serialu „Polskie drogi”, grający w nim Henryk Talar (na zdjęciu). Aktorów i towarzyszącą im Elżbietę Cwalinę zatrzymali w nocy policjanci i wylegitymowali prosząc o dowody osobiste. Jeden z nich popatrzył na zawsze ogolonego na zero Henryka Talara, wskazał na niego i zapytał Elę: – I z takim elementam pani się zadaje?!

Nie wygląda na PESEL

Hanna Strzemiecka (na zdjęciu), dyrektor Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca, twórca i znakomity choreograf Grupy Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej (na zakończonym właśnie festiwalu pokazała z nią prześwietny spektakl „Piejo, dziobio, gdaczo”) i Lubelskiego Teatru Tańca coraz częściej mówi o zakończeniu artystycznej kariery. Powróciła już do pracy jako inżynier i odpowiada na politechnice za remonty obiektów socjalnych. Dcyzję o zerwaniu z tańcem tłumaczy utratą zdrowia i wiekiem i powtarza, że przecież ona jako choreograf musi osobiście pokazać tancerzom każdy układ, każde pas. Przyjaciele nie dopuszczają myśli, że dojdzie do takiej ewentualności i chyba mają rację, bo potwierdza to niedawna przygoda Hani. Poszła do jakiegoś urzędu i poproszono ją o podanie jej numeru Powszechnego Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności, w którym jak wiadomo zakodowana jest też data urodzenia. Urzędniczka spojrzała na numer, podniosła wzrok na Strzemiecką i walnęła jej komplement: – Nie wygląda pani na ten PESEL! Inne plotki z tanecznego festiwalu za tydzień.

Molikowe ploty 18 listopada 2005

Kategorie: /

Tagi: / / / /

Rok: