Molikowe plotkowanie

Zrównoważone beaujolais

Święto Le Beaujolais Nouveau 2005 firma E.Leclerc zorganizowała podobnie jak rok, dwa i trzy lata temu w Hotelu Europa, tyle, że w przeciwieństwie do ubiegłego roku na przeszkodzie nie stanęła nagła śnieżyca i mógł zjawić się komplet zaproszonych gości. Wprawdzie witając ich prezesi Salim Bendoukhane i Jerzy Wawerek (obaj na zdjęciu), zarządzający w dwóch lubelskich hipemarketach Leclerca przyznali się, że w ciągu dnia z niepokojem patrzyli na ołowiane niebo i pierwsze tej jesieni spadające płatki śniegu, ale na szczęście do powtórki koszmaru nie doszło. Odwdzięczyło się za to młode winko, które jak doniósł od znawców tematu nasz kolega redakcyjny Wojciech Klusek jest w tym roku: zrównoważone, harmonijne, ponadto ma orzeźwiający aromat, głęboki ciemofioletowy kolor, pozostawia jedwabny posmak i dominuje w nim czarna porzeczka z nutą wiśni, no i jest łagodne, bo było ładne lato. Nam, profanom, też smakowało, a że Leclerc się postarał, nie zabakło go do ostatniego wychodzącego gościa.

Trzy gracje plus jedna

Wśród znakomitych gości inauguracji młodego francuskiego wina szczególną – jak zwykle tam gdzie się zjawią – uwagą, osobliwie panów, cieszyły się trzy gracje. Mówimy o trzymających się zawsze razem na premierach tetralnych, koncertach, balach, bankietach i w czasie innych wydarzeń kulturalnych paniach doktor – zawsze radosnej i pełnej energii Iwonie Kędrze, przeuroczo stonowanej, subtelnej Joannie Pucule i posiadaczce najpiękniejszego uśmiechu w mieście Magdalenie Torończyk (wszystkie na zdjęciu), żonie Krzysztofa Torończyka, dyrektora naczelnego Tetru Osterwy. Do delektujących się beaujolais dam dołączyła tym razem czwarta, zamieszkała obecnie w Krakowie lublinianka Ewa Dziedzic-Grabowska, która przybyła do Europy – jak to ładnie brzmi! – wprost z Warszawy, gdzie tego dnia odebrała z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego wysokie odznaczenie za przygotowanie ze swoją firmą Max Media polskiej prezentacji kulturalnej na Expo 2005 w Japonii. Było o czym opowiadać!

Śledzie przewodniczącego

Na Święcie Śledzia w Karczmie Rzym prezentowało swe wyroby aż siedem knajp i było czym się uraczyć. O zwycięskiej (wyniki podaliśmy przed tygodniem) propozycji restauracji Hades przewodniczący jury Eugeniusz Mientkiewicz z Instytutu Dobrego Smaku w Krakowie powiedział nawet, że wprowadziła śledzia w XXI wiek. A jednak wśród gości furorę robił też „śledź po swaryczowsku” przygotowany i osobiście serwowany przez Zbigniewa Wojciechowskiego (na zdjęciu), wiceprzewodniczącego RM. Tajemnica specjału z rodzinnej miejsowości byłego wiceprezydenta jest dobrze znana starszym pokoleniom pamiętającym obficie solone śledzie z łbem prosto z beczki, które wzorem Kozaków trzeba było obić o cholewę w celu usunięcia soli (Wasz sługa w czasach studenckich robił to przy sklepie Społem na Poczekajace przy tej samej al. Kraśnickiej co Rzym wraz ze słynnym dziś artystą Leszkiem Mądzikiem). Fanaberie takie, jak moczenie, dodawanie cebuli i wiejskiego oleju rzepakowego, to już wersja wykwintna, musimy przyznać, że smaczna. „Wachmistrz” – jak go nazywano – Wojciechowski przygotował też odbitki przepisu. Nam się szczególnie podobała w nim końcowa uwaga: „I najistotniejszy dodatek: obok misy musi stać koniecznie duża ilość napoju (…). Zaręczam, że im więcej będziecie jedli „śledzia po swaryczowsku”, tym więcej będziecie pili”. Sam przewodniczący Z.W. ratował spragnionych kieliszkiem (jednym dla wszystkich!) napoju o proweniencji najwyraźniej księżycowo-krzakowej.

Śledź Antoni i inne

W pseudopostpostmodernistycznym wnętrzu Karczmy Rzym, powodującym swym wyglądem ostre ataki oczopląsu połączone z mdłościami trudno było w nadprodukcji ozdób dostrzec „Portrety śledzia” zawieszone na pasujących do całości jak pięść do nosa niklowanych rurach dzięlących lokal na dwie części. Oraganizatorzy z Kresowej Akademii Smaku i Wydawnictwa L-Print zamówili je specjalnie na tę okazję u kilkunastu znakomitych artystów. Ci mieli duży kłopot, bo w całym Lublinie i nie tylko nie mogli zakupić odpowiednich modeli, jako, że w żadnym sklepie, a przynajmniej w hipermarkecie nie sprzedaje się już dziś śledzi z łbami (a la te ze Swaryczowa). Jedni, jak Jerzy Gnatowski (na reprodukcji jego praca) i Piotr Żółkiewski z Kazimierza ratowali się malując śledzie bez łbów, inni opierali się na pamięci, a jeszcze inni szperali w leksykonach i atlasach ryb. Wielu autorów ptraktowało obstalunek jako pretekst do dobrej zabawy. Oto imponująco barokowy tytuł pracy Piotra Łucjana: „Śledź Antoni, żona Zofia/ Kochał śledzie i swoją żonę/ Ona jego,/ Lecz myślami wpierw/ Później ciałem/ Coraz częściej wychodziła/ Taka to ich miłość była/ Jadał śledzie, śledził żonę/ Śledź w rozpaczy/ (wcale nie dokarmiała ptactwa)/ Śledź zdziwiony/ Tego w lustrze/ Sytuacja ta ekscytowała i pociągała. PS./ Szczęśliwe te zakończenie zmąciła błahostka/ widok z okna:/ dziarska grupa Młodzieży Wszechnocnej/ na sposób bawarski/ pozdrawiająca dwa dziobaki/ stojęce w cieniu/ wielkiego grzyba”. Czyż nie imponujące? Wszystkie obrazy będzie można oglądać w czasie kolejnego święta 18 grudnia w Hadesie na – jak to nazwał gospodarz Lech Cwalina – „Wystawie śledzia odrzuconego”.

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: