Multimedialne muzea- symulują!

Ze trzy lata temu zadzwonił do mnie Andrzej, ongiś kolega w dziennikarskim fachu. Po porzuceniu zawodu zaczął prowadzić studio promocji i reklamy i prosił, o zarekomendowanie go u Zygmunta Nasalskiego, dyrektora Muzeum Lubelskiego. Okazało się, że dostrzegł pewną lukę informacyjną w ofercie muzeum i ma intresującą propozycję. Jest gotów wyprodukować multimedialny przewodnik po kaplicy Trójcy Świętej. W 2003 r przy okazji otwarcia na Zamku jakieś wystawy czasowej, w muzealnym kiosku nie bez satysfakcji odkryłem, że płyta z multiprzewodnikiem jest już do nabycia. Na gwałt zacząłem jej poszukiwać w domu po powrocie z tygodniowego wyjazdu do Izrela organizowanego przez tamtejsze Ministerstwo Turystyki, gdzie kilkakrotanie przeżyłem szok multimedialnych prezentacji, można rzec   

MULTIZAUROCZENIE

Bez obrazy, Andrzeju, ale po poczynieniu nawet pobieżnych porównań trzeba stwierdzić, że multimedialny przewodnik po najznamienitszym lubelskim zabytku mimo swego młodego wieku też – przy całej swej niewątpliwej wartości – jest już zabytkiem. Oczywiście wypełnia określone zadania. Przeznaczony jest do studiowania w szkole i w domu jako przypomnienie i usystematyzownie tego, co się obejrzało, ewentualnie do przygotowania nauczyciela przed eskapadami z kolejnymi grupami uczniów do kaplicy z XV-wiecznymi freskami. Jest jednak wyłącznie zbiorem zdjęć i informacji, czyli podręcznikiem – przewodnikiem, tyle, że opakowanym w bardziej nowoczesną niż książka formę. Multimedialne prezentacje oglądane w placówkach izraelskich, a spotykane dziś w całej naszej globalnej wiosce, to są już inne, XXI-wieczne piętra działania na zmysły odbiorców.

Głównym działaniem jest powstawanie tzw. muzeów narracyjnych, jak opisywane niedawno w Magazynie nowe muzeum Yad Vashem w Jerozolimie. Zastosowane ekrany z filmami dokumentalnymi, relacjami świadków, animacjami sytuacyjnymi a także słuchawki do korzystania z zapisów audio z czasów Shoah wciągają zwiedzajcego. Sprawiają, że staje się współuczestnikiem zdarzeń, chociaż trzeba przyznać, że nie zdecydowno się w stolicy Izraela na powtórzenie pomysłu z Waszyngtonu. To tam, w The United States Holocaust Memorial Museum zwiedzającemu wypisuje się rodzaj paszportu, a po chwili dostarcza mu kartę z życiorysem ofiary, która w dniu śmierci miała dokładnie tyle lat co on w dniu wkraczania do muzeum. Nie trzeba dowodzić, że stopień utożsamienia oglądającego z tym co ogląda sięga w ten sposób – zakładając wrążliwość odbiorcy –  apogeum. Na podobnej zasadzie działa otwarte niedawno w naszej stolicy Muzeum Powstania Warszawskiego. Podobne będzie Muzeum Historii Żydów Polskiech. W lokalnej mikroskali podobnie, chociaż – bez wątpienia z braku środków – z wykorzystaniem wyłącznie techniki audio (archiwum ”Historia Mówiona”) działa multiekspozycja w Ośrodku Brama Grodzka – Teatr NN oraz przygotowany w jednym z baraków na Majdanku przez szefa ośrodka Tomasza Pietrasiewicza projekt edukacyjny o dzieciach z tego obozu koncentracyjnego (z ”podziemi studni” słychać głosy ocalonych).

Tu jednak chciałbym się zatrzymać na innych multiprezentacjach, tych przygotowujących do zwiedzenia danego obiektu, muzeum, stanowiska archeologicznego, stanowiących zachętę, swego rodzaju

MULTIKUSZENIE

Jedyną atrakcją wyjazdu do Rosh Hanikra, najbardziej wysuniętego na północ punktu Izraela wydawała się możliwość zobaczenia krwawiącej jeszcze niedawno granicy z Libanem i możliwość sfotografowania się z strzegącymi jej, ale bardzo pokojowo nastawionymi do turystów żołnierzmi izraelskimi. A jednak i na tym cyplu obejrzeliśmy film szczegółowo pokazujący drążenie w masywie skalnym przez Anglików w czasie II wojny tunelu umożliwiającego połączenie kolejowe z północą oraz uroki grot, które w klifie wyżłobiły fale Morza Sródziemnego. Z uderzeniem ostatniej widocznej na ekranie fali, spadły na nas z sufitu krople morskiej bryzy. Choć ktoś ze złośliwców z polskiej grupy stwierdził, że woda wcale nie jest słona, nie można już było nie sprawdzić, czy tak samo kapie na głowę w czasie przejścia trasą przez groty. Kapało!

W starożytnej Akce, której Stare Miasto z murami z czasów krzyżowców, arabskich, otomańskich przypomina urokiem Dubrownik jedną z atrakcji stanowiła wizyta w tureckiej łaźni. Nie była niestety czynna, ale zrobiono wszystko, żeby wyjść z niej z takim uczuciem. Narrator filmu (w naszych rękach słuchawki z tłumaczeniem z arabskiego na angielski) wyświetlanego w pierwszej, przygotowawczej sali wywoływał ducha ”swego” nieżyjącego ojca i jego krewnych, uczestników łaziebnych spotkań, którzy dowcipnie opowiadali o ich urokach. W następnej, ”gorącej” części ledwo było widać rzeźby porozkładanych na posadzce postaci i bohaterów osiągającego w tej atmosferze niemal trójwymiarowość filmu, bo całę pomieszczenie spowijała mgiełka ”pary”.

Ale jeszcze większe przeżycie czekało nas w Cezarei, tej samej, zwanej wówczas Cezareą Nadmorską, z której Poncjusz Piłat przybył do Jerozolimy, żeby przy okazji Paschy sądzić Chrystusa. To była istna

MULTIMULTIPLIKACJA

Opowieść o historii ogromnego portu zbudowanego przez Heroda Wielkiego, zburzonego przez sztorm, a potem przechodzącego różne koleje losu rozpisana została na fascynujace animacje. Uwzględniają one nawet takie momenty, jak próba ratowania jeźdźca, który na zakręcię hipodromu wypadł z kwadrygi, przed kopytami koni ciągnących te nadjeżdżające, wyjście chóru przed publiczność oglądającą antyczną tragedię w najstarszym w tej części świata amfiteatrze, czy budowa wprost na morzu falochronów, z których jeden liczył aż 540 m długości. Niezwykle energiczna przewodniczka Ana uruchomiała kolejne obrazy, sterowała animacją, wiodła przez historię z czasów Heroda i rzymskich, zadając liczne pytanie, na które odpowiedź zawierała się w interaktywnej prezentacji. Potem zawiodła nas do drugiej sali, żeby w podobny sposób pokazywać okres arabski, krzyżowców, bizantyjski… To nie było wszystko. Powróciliśmy z morskiego cypla do muzeum posadowionego na terenie jednego z najważniejszych wykopalisk archeologicznych Izraela. W małej sali zaproponowano zabawę ”Gwiazdy Cezarei”, magiczną nie tylko dla dzieciaków. Na sensorowym ekranie wybiera się słynną postać, z którą można sobie ”porozmawiać”. W pierwszej trójce znajdują się Herod, Piłat i św. Paweł. Wezwny bohater ”wystrzeliwuje” w naturalnych rozmiarach przed nami wyświetlony na długiej przezroczystej wstędze (projekcja z tylnego rzutnika) i przedstawia się. Dalszy krok przy dotykaniu ekranu, to pytania do gwiazdy. ”Słucha”, powtarza pytanie (np. do Heroda: Dlaczego wybrał te miejsce na wielki port?) i odpowiada, a jak się długo zastanawiamy nad wyborem kolejnego, wyraże zniecierpliwienie, potupuje nogą, robi błagalne miny. Nasza pilotka Shoshana oświetliła mnie, że w historyczne postaci – jeszcze Saladyna i Rabbiego Akiwę – wcielają się popularni izraelscy aktorzy, co podnosi atrakcyjność prezentacji. Hannah Senesh i baron Edmond Benjamin Rothschild, twórca korporacji kreującej nowa, turystyczną potęgę Cezarei grają samych siebie ”uczestnicząc” w tej swoistej konferencji prasowej. Wkrótce ruszy też unikalny kompleks Discovery Zone – Strefy Odkryć z aktywnymi działaniami odbiorców zgłębiającymi życie w sarożytnym mieście, ale to inna bajka.

W czasie pośpiesznej wycieczki zabrakło ”tylko” czasu na zwiedzenie prawdziwych zabytków Cezarei. Zupełnie inaczej niż w starej Jerozolimie. Tę przygodę można wyłącznie nazwać:

MULTIWSTRZĄS   

Wkraczając na Stare Miasto przez Bramę Gnojną od razu widzimy Jerozolimski Park Archeologiczny. Wykopaliska rzadko dla przeciętnego turysty są rzeczą fascynującą. Zmieni on zdanie gdy wkroczy do znajdującego się na terenie parku Centrum Ethana i Marli Davidsonów. W podziemnej sali interaktywnej obejrzymy funkcjonujące od dwóch lat cudo o dosyć skomplikowanej nazwie: symulacja wizualna w czasie rzeczywistym modelu Wzgórza Świątynnego Heroda (real-time visual simulation model of the Herodian Temple Mount). Na zamówienie Izraelskiego Zarządu Starożytności model stworzyła Lisa M. Snyder z działającego w UCLA, czyli na uniwersytecie w Los Aneles, Urban Simulation Team – Zespołu Miejskich Symulacji. Opierała się na planie  rekonstrukcji Ronnyŕo Reicha, dyrektora wykopalisk w archeologicznym parku.

Modele w czasie rzeczywistym mają ogromną przewagę nad komputerową animacją. Ta, do stworzenia iluzji przebywanej drogi używa przygotowanych obrazów prezentowanych z szybkością 24 klatek/sek. Sceny mogą być budowane od 20 min., nawet do 2 godzin. Można je wyświetlać, przewijać, grać ponownie i nic oprócz tego. Real-time simulation model działa w momencie interakcji i daje użytkownikowi zupełną wolność w eksploracji prezentowanego obiektu. Słusznie ktoś przyrównał przeżycia związane z taką wędrówką do treningu na symulatorze lotniczym, do którego używa się niezwykle silnych komputerów. W każdym razie jedna klatka powstaje co 41 millisekundy, to jest 28 800 razy szybciej niż w starej animacji. Fachowcom mogę podać, że wykorzystano system Silicon Graphics Onyx2 Infinite Reality 2.

Nie ma tu sensu wdawć się w techniczne szczegóły rozwiązań stosowanych do osiągnięcia efektów geometrii trójwymiarowej (np.33 milisekundy na zmianę 45 tys trójkątów na klatkę) oraz interakcji, czy rozwodzić się jak np. tworzono figury 115 osób poruszających się ulicą Tyropeon, dym unoszący się z ołtarza Świątyni, kozy, muły, drób a nawet przelatujace nad wzgórzem ptaki. Ważny jest efekt, a ten zapiera dech. ”Stajemy” np pod Łukiem Robinsona (jego XIX-wieczny amerykański odkrywca, nauczyciel biblijny), nad który na wysokości ponad 21 m nad poziom gruntu znajdowało się wejście do Światyni (można tam wspiąć się po 106 stopniach). Teraz mamy wybór. Albo pójdziemy uliczką wzdłuż zachodniego muru (to przy nim dalej znajduje się dziś słynna Ściana Płaczu) i zajrzymy do wybranego przez nas sklepu z ich szeregu po lewej stronie. Albo np. skręcimy w prawo na inne, dużo łagodniejsze schody oparte o mur południowy i spotkamy tam – pyszny dowcip – ubranego w strożytną tunikę mister Davidsona, fundatora tych cudów z centrum jego i jego żony. W ten sposób, wolni jak ptak w swych wyborach możemy przewędrować całe Herodowe Wzgórze Świątynne. A że w symulacjach uwzględniono też upływ czasu, to możemy zobaczyć jak wspomniany łuk spadał podczas burzenia Świątyni w 70 r.n.e., czy jak dobudoówki zasłniały część głównego wejścia, zamurowanych przez muzułmanów Potrójnych Wrót.

Po wyjściu z centrum, po takiej dawce multimedialnej przygody  martwe wykopalisko zdawało się być żywe. Jakże inaczej jawiła się Świątynia. Jakże inaczej patrzyło się na zagłębienie w kamiennych płytach ulicy powstałe po upadku wielotonowego Łuku Robinsona! Jakże fascynujące było szukanie śladów na murze pozostałych po Potrójnych Wrotach! Wówczas można było zrozumieć słowa kosmonauty Neala Armstronga, że postawienie stopy na schodach do wrót było dla niego przeżyciem równie intensywnym i ważnym jak jego pierwszy krok na księżycu.  

Muzea symulują!

 

 

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: