Na drugie mam Wanda…

– Po prostu należę do trzeciego pokolenia mojej rodziny w zespole – mówi pani Dorota zaczepiona uwagą, że – jakkolwiek dla większości jest to oczywistość – jej nazwisko, a właściwie pierwszy jego człon, zestawione z popularną nazwą Kaniorowcy musi o czymś świadczyć. – Babcia zespół założyła, mama była w nim tancerką, tata muzykiem, tancerzem, instruktorem, ja już w wieku czterech lat stawiałam w nim pierwsze kroki pod ręką tatusia – szybko uzupełnia pierwsze zdanie. I zaraz równie szybko dodaje, że tańczyć zaczęły razem z dwa lata starszą siostrą w 1964 roku, że przetańczyła 25 lat i, że na 40-lecie wystąpiła razem z córką, wówczas najmłodszą, pięcioletnią uczestniczką jubileuszu.

Karolina rozpoczęła zatem wkraczanie do Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Lubelskiej czwartego pokolenia rodu Kaniorów. Napięty program nauki w szkole muzycznej nie pozwolił jej kontynuować tradycji, ale te podtrzymuje brat, Mateusz, tańczący w Małym Lublinie (dziś Lubelakach) prowadzonym przez mamę. Bo mama, jeszcze wówczs panienka, już w 1975 roku zaczęła stawiać pod okiem Ignacego Wachowiaka pierwsze kroki jako instruktor. Pracuje w Domu Folkloru do dziś i życia innego, innej kariery sobie nie wyobraża. Tak mówi w roku 1998, żeby jednak tę deklarację w pełni zrozumieć, należy się cofnąć w przeszłość.

– Jakie są moje najlepsze wspomnienia z początków? – powtatrza pytanie Dorota. – Najwspanialsze to były obozy. W namiotach, nad morzem, w Międzyzdrojach, ale i gdzie indziej. Powracam do nich jako do cudownej przygody. Zespół był jednak nie tylko od święta, był cały czas, wręcz z konieczności obecny w domu. Mama robiła wianki, czółka kurpiowskie, czepce. Tata o wielkim talencie plastycznym rysował stroje, robił projekty do bajek. Ciągle się rozmawiało o wszystkim co tyczyło zespołu. Później przenosiło się te rozmowy na Armii Wojska Polskiego, do siedziby zupełnie innej, uboższej, gdzie po zimnych schodach gnaliśmy na próby, na podwórku stał przyczepa ze strojami a tu gdzie jest nowy zespół, Dom Folkloru, były jedynie garaże. To się wszystko pamięta i gdy się patrzy na dzisiejsze warunki, dusza się tylko raduje.

– Pierwszą moją bajką – snuje opowieść Dorota – była „Królowa Śniegu”, w której razem z Marzeną Curzytek występowałyśmy jako pazie, bo zawsze wówczas byłyśmy najmniejsze i najmłodsze. A debiut taneczny? „Mietielice” ustawiane przez zaprzyjaźnioną z babcią panią choreograf z Kijowa Irinę Markinę. Tu byłyśmy zajączkami a siostra, Małgosia, na sznurku prowadzała takiego dużego misia. W 1978 roku siostra zginęła w wypadku, odeszła ta, która była stworzona żeby być choreografem, którą dzieci uwielbiały. Wkrótce wyjechała z Lublina mama. Kto wie, czy ta tragedia z Małgosią nie wpłynęła na decyzję, żeby zająć się poważnie pracą instruktorską, żeby spłacić jakiś taki dziwny rodzinny dług, zastąpić ją?… Miałam, jako absolwentka Studium Wychowania Przedszkolnego podstawy pedagogiczne, ale największym bogactwem było to, co we mnie zaszczepiła babcia. Babcia przekazała miłość do tańca, do zespołu i przekonanie, absolutny pewnik, że tym, co jest w nim najważniejsze są dzieci. Zawsze pracowałam z najmłodszymi, bo dzieci są najwdzięczniejsze, im najłatwiej jest zaszczepić miłośc do folkloru. Babcia Wanda zawsze to powtarzała. Ostatnio zrobiłam sobie przyjemność. Znalazłam dojście do Telewizji Polskiej i przegrałam na video stare materiały filmowe z kronik. Mam teraz na taśmach tańczącą Małgosię i mam wywiad z bacią. Łza się w oku kręci.

Jako choreograf Dorota Kanior zadebiutowała na obozie w Michowie w 1976 roku. Z najmłodszymi (oczywiście) przygotowała na tradycyjny popis zamykający obóz piosenkę o wróbelkach. Miała już za sobą pół roku pracy na pół etatu ( – To były działania niemal społeczna, opłacałno nas z tego, co zebrała rada rodziców, ale to nie miało znaczenia, tak nas wychowano – dorzuci między wierszami). Uznaje jednak, że pięć lat pracy instruktorskiej w pewien sposób jej uciekło, bo pełny etat i własną grupę dostała dopiero w 1980 roku. Nie dziwota więc, że kiedy spytam ją o najmilej wspominane momenty w zespole, na pierwszym miejscu wymienia właśnie ten. – Bardzo serdecznie – wyjaśnia – zajął się mną wtedy Ignacy Wachowiak, który, mało kto o tym wie, był ojcem chrzestnym mojej siostry.

W tym samym 1980 roku odbyło się w zespole wesele pierwszej wówczas pary: Doroty Kanior i Zbigniewa Borysa. To inne ze wspomnień najlepszych. Zbyszek wczesniej 10 lat tańczył u Stanisława Leszczyńskiego w zespole UMCS. Kiedy babcia Kaniorowa go zobaczyła (jakieś nagrania na płytę, czy coś w tym rodzaju), już nie popuściła. Znalazł się w Kaniorowcach i 10 lat przetańczył jeszcze obok Kaniorównej. Zakończył karierę tancerza rok wcześniej niż Dorota. Mieli jeszcze okazję skorzystać z najlepszego czasu wyjazdowego zespołu w latach osiemdziesiątych, byli na przygotowanym długo przez babcię tournee po Ameryce Północnej, którego sama babcia już niestety nie doczekała.

– Dzięki temu, że Zbyszek był tak związany z zespołem – mówi Dorota – z taka tolerancją patrzy na moją pracę i to, że zespół wciąż dominuje w naszym domu. Za skarby nie zmieniłałabym zyciorysu, gdyby przyszło mi przeżyć życie jeszcze raz. A te życie to odkąd pamiętam to zespół, rodzina to zespół i praca to zespół. Przecież ja nie tylko prowadzę kilka grup, ale tworzę kroniki i zajmuję sie też moją drugą pasją, filmowaniem na video. To Ignacy, widząc jak do tego podchodzę, przekazał archiwum Kaniorowców w moje ręce. Cenił bardzo moje zaangażowanie, wiedział, że będzie to zrobine dobrze.

Rzeczywiście, sama taśmoteka może zaimponować. W gabinecie Doroty na pierwszym piętrze bliźniaka przy ul.Zbożowej oglądam szeregi taśm ustawionych na kilku półkach. Jast tego aż 176 kaset a co najmniej 80 procent to taśmy zespołowe. Dowodzi tego skrupulatnie prowadzony katalog. Kasety z zapisami koncertów, spotkań, wyjazdów, jubileuszy, festiwalów na całym świecie wyróżnione zostały podkreśleniem odrębnym kolorem i ten kolor absolutnie dominuje na kartkach przysposobionego na ten cel kalendarza. Teraz wśród zaresejestrowanych dla przyszłych pokoleń materiałów znalazły sie też te skopiowane, z wywiadem z babcią.

– Spotkałam się – Dorota zahacza znowu o leitmotivowo powracający temat – ze stwierdzeniem, że coraz częściej zachowuję się tak jak babcia. Chodzi o sprawy wychowawcze, o traktowanie własnych dzieci. A traktuję je tak samo surowo jak ona. Muszę przyznać, że czasami bardzo ciężko było nosić te nazwisko. Dla dziecka było to nie do pojęcia, że to ja pierwsza byłam do karania a na takich na przykład wyjazdach pozastawałam ostatnia w kolejce do pochwał czy nagród. Kiedyś, a miałam wtedy 7-8 lat, zamarudziłam na szkolnym boisku („szóstka”, im.Traugutta, na Czwartaków) i spóźniłam się na próbę. Kara była bardzo bolesna, przeżywałam ją strasznie, bo miałam nawet zakaz wstępu na zespołowe podwórko. Na każdym kroku babcia mi uświadamiała, że przez to, że jestem jej wnuczką, muszę być dużo surowiej traktowana. Pamiętam inne zdarzenie. Jako panienka pojechałam z pierwszą reprezentacją do Anglii i zachciało mi się loda. Babcia odmówił, powiedziała, że musiałaby kupić po lodzie wszystkim…

– I teraz – Dorota dodaje po chwili zadumy – łapię się, że tak samo traktuję swojego Mateusza. Dziewięćdziesiąt procent tego co potrafię i chyba całokształt charakteru – punktualnośc, wręcz wcześniejsze przychodzenie na próby, obowiązkowość, zorganizowanie – dziedziczę po babci, mam to od niej. Kiedyś Ignacy – który zresztą szkołę babci kontynuował tak, że choroby się przed nim ukrywało byleby tylko nie podpaść – dostał tak zwanej głupawki, czyli wpadł w niemożliwy do pohamowania, histeryczny śmiech. Usłyszał na próbie to, co może było niezbyt elegancką zagrywką wobec koleżanek. Mówiłam im, strofując je w czasie tańca: – Wiecie, że na drugie mam Wanda!

Niżej podpisany, który miał szczęście znać Wandę Kaniorową i przeprowadzał z nią wywiady i spotykał wielokrotnie przy pracy, może tylko powiedzieć, że jest coś na rzeczy w tym identyfikacyjnym stwierdzeniu Doroty z domu Kanior, po mężu Borys, a sercem już na stałe przypisanej do Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Lubelskiej. A nawet więcej niż coś!

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: