Na drugiej szali

PEREGRYNACJE

W naszych coraz trudniejszych czasach niepokojąco popularny staję się poglad, że jedną z niewielu szans uczestniczenia w kulturze jest udział w różnego rodzaju festynach. Darmowe, naszpikowane przy dobrym sponsorze prawdziwymi gwiazdami, umajone efektownym strzelaniem fajerwerków, potrafią zgromadzić tysiące odbiorców. Takie rzesze oglądamy przy okazji koncertów Beaty i Bajmu, Budki Suflera czy – przepraszam za ustawienie w jednym szeregu z naszymi eksportowcami, ale z gustami trudno dyskutować – Ich Troje.

Ale bywają festyny mizerniutkie, niedorobione, wtórne i wówczas gołym okiem widać, że szala z autentyczną ofertą kulturalną, tą z górnej półki, łatwo przeważy to, co mają do zaoferowania organizatorzy większości masówek pod chmurką. Nigdy chyba tak mocno nie odczułem tych przewag kultury przez duże K, jak w minioną sobotę. Pod Zamkiem animowano kolejny festyn, zmilczmy z jakiej okazji. I chociaż nie można rzec za przysłowiem, że psa z kulawą nogą tam się nie uświadczyło, to po placu plątało się zaledwie kilkadziesiąt osób udających zainteresowanie wydarzeniem z udziałem zespołów z muzycznej IV ligi.

W tym samym czasie obok w Ośrodku Brama Grodzka – Teatr NN odbywała się premiera spektaklu „Taibełe i demon”. Trudno porównywać tłumy plenerowe z tymi w kameralnej salce, ale kiedy po przedstawieniu widzowie zeszli do Cafe Szeroka 28 i ją wypełnili po brzegi. To tam Witold Dąbrowski, aktor grający w spektaklu zamykającym tryptyk opowieści chasydzkiech, przypomniał przy pomocy akordeonisty Bartłomieja Stańczyka pierwszą jego część pt. „Był sobie raz”. Jest to już dziś, po roku prezentacji, spektakl kultowy. Są widzowi, którzy ogladali go po 8-10 razy.

I wtedy stało się coś pięknego. Za otwartymi drzwiami z hukiem strzelały zimne ognie, ale nikt z obecnych nawet nie próbował wybiec na dwór i je oglądać. Za to wszyscy uczestniczyli w cudownych wariacjach Witka Dąbrowskiego na temat opowieści o Szlemielu, który odnalazł drugi Chełm. Aktor improwizował całe fragmenty, a sala podpowiadała mu to, o czym „zapomniał”, bawiła się z nim, ciszyła z dotknięcia prawdziwej sztuki. A co działo się w drzwiach knajpki? Przepychał się tłum zawiedzonych festynowiczów powracających spod Zamku i dziwował, co też takiego dzieje się w Szerokiej, że wszyscy się tak pysznie bawią.

Wtedy też przypomnaiałem sobie o wiadomości sprzed kilku dni. Do Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN, w którym na codzień pracuje Dąbrowski i którym kieruje Tomasz Pietrasiewicz, reżyser spektakli, przyszła depesza wprost z Komisji Europejskiej w Brukseli. To tam Ośrodek złożył w ramach programu „Nazistowskie obozy koncentracyjne w pamięci historycznej” opis swojego projektu pn. „Projekt edukacyjny: Życie dzieci w obozie koncentracyjnym na Majdanku”. Przygotowali go, oprócz Pitrasiewicza, Marcin Skrzypek i Maria Grudzińska, doktorantka historii KUL, także koordynatorka projektu, bo to jej praca magisterska o dzieciach Majdanka była inspiracją do jego powstania.

A Komisja Europejska przysłała informację o przyznaniu Ośrodkowi dotacji w wysokości 10 tys. euro na realizację od 1 lipca br. do 31 lipca 2003 r. projektu w ścisłej współpracy z Państwowym Muzeum na Majdanku. Jeśli w tym miejscu powiem, że są to pierwsze środki finansowe przyznane lubelskiej samorządowej instytucji kultury bezpośrednio z Brukseli, dostrzeżemy wagę wydarzenia. Ale dostrzeżmy też, jak wszechstrona jest działalność osób pracujących w Bramie Grodzkiej, jak wiele robią dla tego, żeby słowo kultura brzmiało dumnie i ludziom małego ducha nie kojarzyło się wyłącznie z festynami.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: