Na popijarskiej ziemi

FELIETON ZADOMOWIONY

Zadziwiające, jak mało się pisało w Lublinie, przy okazji jej otwarcia, o walorach architektonicznych dobudówki do przedwojennego gmachu dzisiejszej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego przy Narutowicza 4. W końcu jej autorzy z Biura Projektowego Stelmach i Partnerzy zaproponowali obiekt o nieprzeciętnych walorach i doskonale komponujący się z budynkiem otwartym w 1939 r., a przy tym w niczym nie szkodzący stanowiącym dziś jego skrzydła, popijarskim barokowym oficynom, odwróconym szczytami do ulicy. Przeszklony fronton (czy pseudofronton) nowego gmachu ustawiony jest do nich prostopadle i skierowany w stronę ogrodu i kościoła powizytkowskiego. Nosi pieczęć firmową architektury Bolesława Stelmacha. 11 prostych, jakby konstruktywistycznych kolumn podpiera wysunięty dach. Z odległości ulicy, nie rażą i nie kłócą się z otoczniem, a oglądane z boku doskonale rytmizują perspektywę. Podobnie jest z oknami o równie prostych podziałach i inną Stelmachowym znakiem firmowym – rodzajem nowoczesnych pilastrów, czyli harmonijkowo, w równych odstępach posadowionych na scianach wertykalnie koło siebie płyt z granitu, marmuru czy innego materiału.

Takie rozwiązania znamy z innych projektów i realizacji Stelmacha. Przyzwycziliśmy się już do sześciu cienkich kolumienak przed szklanym frontonem budynku TP S.A. przy Smorawińskiego na Czechowie z 1999 r. Rytmy prostokątnych okien znamy z Centrum Handlowego E. Leclerc i budynków mieszkalnych na Popiełuszki. „Pilastry” zagrały ogromną rolę w budynku Hydroterapii w Nałęczowie, zdobywcy Nagrody SARP 2004. Jeśli ktoś się krzywi na widok rozbudowanwej biblioteki, niech pamięta, że najświetniesi fachowcy zasiadający w jury zachwycali się umiejętnościami Stelmacha i jego partnerów w radzeniu sobie z problemami kontekstu. „Autorzy projektu wykazali się ponadprzeciętnymi umiejętnościami kształtowania nowej zabudowy w tak wymagającym otoczeniu historycznym (…). Odważne decyzje projektowe i konsekwencja w ich realizacji dały wysokiej klasy efekty plastyczne i przestrzenne, dzięki którym nowy budynek kompleksu nie tylko doskonale wpisuje się w kontekst miejsca, ale w odczuwalny sposób podnosi jego jakość” – pisano w uzasadnieniu werdyktu. I to można śmiało powtórzyć w przypadku rozbudowy Łopaty.

Na dzień dobry wyraziłem zdziwienie, że tak mało się pisało o tych walorach nowego gmach, więc ktoś może spytać, dlaczego sam tego nie zrobiłem. Pewnie i nie napisałbym i tym razem, ale sprowokował mnie Jarek Koziara swoim felietonem z cyklu „Be i cacy” w najnowszym, marcowym numerze Lubelskiego Informatora Kulturalnego Zoom. Dokładnie, nie zachęcił mnie do pisaniu o architekturze Bolesława Stelmacha, tylko do przelania na pismo jakiegokolwiek słowa o Bibliotece Łopacińskiego. Bo ja, proszę Państwa, z powodów opisanych przez Jarka w felietonie „Pro publico bono” poprzysięgłem sobie, że po tym co Łopata zrobiła naszemu BWA wyrzucając je ze swego gmachu i pozbawiając lublinian sali wystawowej z prawdziwego zdarzenia, nigdy już słowa o WBP nie napiszę. Powiedziałem to publicznie Pani Dyrektor biblioteki i postanowienia się trzymam przez trzy lata od tej tragedii. Noga moja postała tam tylko raz, gdy łopacińscy łaskawcy wpuścili do sali organizowany przez ZPAP Wschodni Salon Sztuki. Pan Dyrektor wydawało się, że triumfuje i spytała się mnie, czy jestem zadowolony, że odbywa się wystawa. Wielce się zdziwiła, że nie jestem i usłyszała raz jeszcze co sądzę o całej sprawie. A sądzę, że w naszym kraju i mieście, gdzie kultura jest wciąż ubogą sierotą, nie ma nic bardziej karygodnego jak jedna instytucja kulturalna załatwia – i to bez mydła – drugą. Bez mydła, bo lada dzień ruszała zapewniająca nowe przestrzenie rozbudowa księżnicy.

Wszystkimi kończynami podpisuję się pod tym co wyartykułował Koziara Tararara, ale wciąż nie byłoby to godne uzasadnienie złamania słowa i pisania o bibliotece, nawet tylko w konteście architektury sfinalizowanej rozbudowy. Pomyślałem sobie jednak, że może sprawa nie jest jeszcze do końca przegrana (notabene były prezydent Andrzej Pruszkowski, który bezboleśnie zaprzepaścił szansę wychronienia dla miasta sali Galerii Starej BWA, dziś jak na ironię zasiada w wojewódzkich władzach samorządowych, którym podlega Łopata!). Może warto powalczyć i powrócić do tego, co cichaczem dowiedziałem się w grudniu przy okazji stulecia Muzeum Lubelskiego. Chodzi o to, że z nieznanych przyczyn dyrekcja muzeum nie walczy o popijarskie grunata, na których stoi biblioteka, a które są jego własnością. Tak! W tym samym Zoomie Hanna Wyszkowska prezentując losy zabudowań popijarskich w Lublinie, odnotowuje, że wspominane wyżej barokowe budynki – skrzydła biblioteki, nabyło w 1915 r. Towarzystwo Muzeum Lubelskie. Ono też w wybudowało w latach 1936-39 gmach, dziś poszerzony przez Stelmacha. Te prawo własności wciąż obowiązuje, a należy też przypomnieć, że społecznicy, którzy wyłożyli na to forsę zastrzegli, że największa sala będzie przeznaczona na wystawy na wzór warszawskiej Zachęty, a tylko BWA potrafiło to świetnie realizować. Jakby teraz zrobił się wokół sprawy ferment, może wreszcie włodarze WBP im. Łopacińskiego pojęliby co narobili i szaloną szkodę naprawili. Przecież mają dziś pięknie rozbudowaną siedzibę, a dobrego pomysłu dla sali wystawowej karygodnie im brak!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / / / / / /

Rok: