Na siagę

FELIETON ZADOMOWIONY

Nieznanego mi wcześniej powiedzenia „na siagę” nauczyła mnie na studiach moje pochodząca z Kielc dziewczyna. Gdzie indziej ponoć mówią „na szagę”, ale znaczy to to samo: na skróty. Lubię ten – czymkolwiek jest – wyimek ze slangu lub gwary, bo określana nim czynność naznaczna jest większą dozą bezczelności. To nie proste skrócenie drogi, tylko sprytne omijanie przeszkód. Dlatego pasuje świetnie do tego, do czego bywamy ostatnio zmuszani w Lublinie.

Nasze ukochane miasto staje się zupełnie zadławione korkami, do których przyczyniają się też – bolesny przykład „poprawionej” Kunickiego! – fachury od inżynierii ruchu. Żeby korki jakoś ominąć, ludzie się uczą jeździć trasami, którymi niedawno ani myśleli się poruszać i wymyślać drogi – właśnie! – na szagę. Sam córce, jeżdżącej z naszej Kaliny udzielać korki w okolice Mickiewicza, poradziłem omijać nieszczęsną Kunickiego przez Krańcową i Wyzwolenia. Gdy jadę w stronę Lubartowa, nie robię tego przez Koryznowej i Andersa, tylko przez ul. Ponikwoda, Walecznych i Bazylianówkę, nie bacząc, że na łączącej te dwie ostatnie jakiejś Agrestowej czy Porzeczkowej spotkam aż czterech „leżących policjantów”. Podobnie z centrum do MPWiK na Piłsudskiego nie pcham się przez Narutowicza, tylko Mościckiego i w prawo przez Dolną Panny Marii.

Wszystkie przypadki łączy jedno. Ludzie mieszkających do niedawna w spokoju, szlag tafia, że na tych ich „szagowych” dziś ulicach auta jeżdżą im po głowach.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: