Nieproszony gość

My home is my castle – powiadają Anglicy. I ja się z nimi zgadzam. Nie lubię niezapowiedzianych wizyt. I nieproszonych gości. Szczególnie takich. Objawiających się w okresach pewnej gorączki ogarniającej co jakiś czas dość miarowo me miasto, województwo i kraj.

Ale zjawiają się. Ze trzy dni temu, przyjmując postać wyborczej ulotki, zastukał do mych drzwi niejaki Piotr Skrzypczak. Żaden, jak się okazało, brat czy swat. Nieznajomy. Nie otworzyłem z prostego powodu. Nie było mnie w domu. Jednak po powrocie, na widok gościa ulotowego, wciskającego się przez szparę w drzwiach do mej twierdzy, trafiła mnie przypadłość potocznie zwana szlag.

To już za mało gościom nieproszonym wkraczania z kopytami do mej skrzynki pocztowej (co za radość, że od mieszkania oddalona jest o sześć pięter i jeszcze przed powrotem można dokonać selekcji, wyrzucając intruzów na skrzynki dach, czyli śmietnik, czyli dzisiaj spam) i stawania w jednym szeregu z hipermarketami i ich kuszeniem Polaka?

To już nie wystarczy bombardowania mych zmysłów kiczem? Aestetycznego – gorszego niż dworzec PKS i handlowe budy razem wzięte – koszmaru w jaki zmienia się widok miasta podczas kolejnych kampanii wyborczych? Tych różnych fizis drążących swą agresją mózg odbiorcy ze zdjęć na plakatach zawieszonych drutami na płotkach pomiędzy jezdniami, przyklejanych do murów i witryn, i do plansz wbitych dookoła trawników na środkach rond?

To już nie rajcuje fakt, że ludzie kulturalni, których smak estetyczny jest gwałcony, nie zjednoczyli się jeszcze i nie wzywają do tego, żeby na atakujących z najbrzydszych miejsc zwyczajnie nie głosować?

Trzeba jeszcze bez zaproszenia wtryniać się do mego domu? Gwałcić dodatkowo moją prywatność?

I nie chodzi o to, że SZ. P. Skrzypczak Piotr jest z lewicy (akurat jest) i czy jest numerem 7 czy 19 na liście swego ugrupowania kandydatów do Rady Miasta Lublin.

Chodzi o zasady.

Także o to, że chwilowe jego alter ego – ulotka nie wyjęta z drzwi czy nie uprzątnięta spod ich progu, wskazuje złodziejom, że w tym domu akurat nie ma nikogo.

Jak również o to, że nosilszczycy makulatury zasypującej mój dom, w tym ulotek, jak już przerwą kordon ochronny w postaci domofonu, gnają od góry przez wieżowiec i NIGDY nie zamkną za sobą drzwi na piętrach. A mój kot, spryciula, wypuszczony nawet niechcący na korytarz, zaraz ucieka na klatkę schodową. Pan Piotr Sz., być może radny in spe (czy też ktoś inny, korzystający z podobnych metod wkraczania do cudzego domu bez zaproszenia – trafiło akurat na niego) , bez wątpienia nie przyjdzie mi pomóc Pana Kota szukać.

Dlatego proszę z dala od mego zamczyska!

Kategorie: /

Tagi:

Rok: