Nierówna waga

VII KONFRONTRONTACJE TEATRALNE

Włodzimierz Staniewski tworząc program zakończonej w sobotę siódmej edycji Międzynarodowego Festiwalu „Konfrontacje Treatralne” postanowił przede wszystkim skonfrotować dzisiejszy tear rosyjski i amerykański. Gdyby udało się na wyimaginowanej wadze położyć propozycje przywiezione do Lublina z przeciwnych krańców świata, okazałoby się, że szala z przedstawieniami z Rosji ewidentnie przeważa tę, która dźwiga spektakle zza oceanu.

To podstawowa lekcja jaką możemy wynieść z tegorocznego festiwalu. Zafascynowani Ameryką, przynajmniej na gruncie teatralnym nie powinniśmy „boczyć się na Rosję”, popełniać „grzechu zaniechania” i nie obserwować tego, co się tam dzieje, bo nasi wschodni sąsiedzi wciąż na tym gruncie mają do powiedzenia coś nowego i ważnego. Spektakle pokazane w ciągu dwóch ostatnich dni festiwalu to potwierdziły i nierównowagę pomiędzy mocarstwami – przynajmniej na dziś – utrwaliły. Rezygnując z chronologii w jakiej oglądaliśmy przedstwienia, spróbujmy – zaczynając od tych z USA – podzielić się wrażeniami.

* La happening

Teatr La Pocha Nostra zaproponował w „Ex-centris – Żywej dioramie fetyszyzowanych” nie spektakl a happening na dwa członki – prawdziwy i sztuczny (u kobiety), obfity biust, guru-protagonistę pociągającego wódkę z rury, ekrany z projekcjami, rekwizytornię-pandemonium, jazgot i chaos. Twierdzenie, że to wszysko miało prowadzić do sprawdzenia, jaką rolę odgrywają media w tworzeniu obrazu imigrantów jest zwykłym nadużyciem. Najkrótszą recencję dał kolega mówiąc: „Nie takie jaja robiliśmy ze szwagrem 30 lat temu”.

* Nieugięty umysł

Double Edge Theatre gościł na Konfrontacjach po raz drugi i przynajmniej o jeden raz za dużo. Jego „Nieugięta” jest spektaklem tak przekombinowanym, że zupełnie bełkotliwym. Niugięty to w tej próbie powiedzenia prawdy o kobiecie jest umysł twórców upierających się, żeby wrzucić do jednego worka zeznania morderczyni własnych dzieci, rytuały dworskie i indiańskie, teatr lalkowy i antyczny, wyznania więźnia politycznego i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Ścieżka widzów ucikających chyłkiem z przedstawienia została wydeptana skutecznie.

* Zabawy Beckettem

Oprócz spotkania z Ellen Stewart, które wszak trudno nazwać stricte spektaklem, propozycja innej legendy teatru made in USA Richarda Schechnera i jego grupy była najciekawsza w całej amerykańskiej ofercie. I ona nie była przedstawieniem, tylko warsztatem. Ale próba dyskusji, czy rację miało Towarzystwo Beckettowskie oprotestowując schechnerowską wersję wystawienia „Czkając na Godota” przynajmniej potrafiła zaciekawić i wciągnąć widzów w grę, w której niemałą rolę jako adwokat klasyka teatru absurdu odegrał Antoni Libera, najwiekszy polski znawca Becketta. Było to jednocześnie lekcja teatru na żywo, twórczy pobyt w samym jego sednie.

* Finałowy skandal

Playwrights’ Arena zaprezentowała na finał festiwalu „Beachwood Drive” w takiej samej foliowej scenografii jaką Leszek Mądzik stworzył 35 lat temu, jeszcze w Teatrze Akademickim KUL, do spektaklu wg Bolla (tylko palm wówczas brakowało). Poetyka amerykańskiego przedstawienia była też z tamtej epoki, chociaż nazwanie go teatrem rapsodycznym byłoby obrazą dla tego ostatniego. Zaproszenie tej publicystyki do nas tylko po to, żeby grająca prostytutkę (!) Lena Starostina mogła zadedykować spektakl swemu urodzodzonemu w Lublinie dziadkowi nie wydaje się dostatecznym argumentem, bo pokazano skandaliczny gniot

Do tego zestawu z USA należy dodać negatywnie na tych łamach ocenianego „Objawionego” ze Studia Kadmus i spektakl The Electronic Disturbance Theatre, którego nie zdołałem obejrzeć. A teraz szala rosyjska.

* Artaud z Moskwy

Do przywiezionego przez Walerego Fokina spektaklu „Artaud i jego sobowtór” z moskiewskiego Centrum Tatralnego Meyerholda wiele osób zgłasza pretensje, że zaprezentowany został w przestrzeni nazbyt udziwnionej, prowokującej do pytania, co tym zabiegiem zostało osiągnięte w samej materii teatralnej. Jednak możliwość bezpośredniego kontaktu z aktorami grającymi według klasycznych kanonów szkoły rosyjskiej pośród stolików kawiarnianych ustawionych na scenie Osterwy miała swoje plusy, a niektóre sekwencje (w stylu… Felliniego) w przestrzeni otwierającej się na widownię teatru – wizjonerską siłę. Że teatr okrucieństwa Artauda został tu gdziś pogubiony, to inna sprawa.

* Poezja cienia

Jeśli ktoś zapragnął odnaleźć w teatrze w czasie Konfrontacji prawdziwą pozję, odnalazł ją w „Metamorfozie”, bezpretensjinalnym, przeuroczym spektaklu-koncercie Teatru Tień z Moskwy. Taką moc miały cztery etiudy, w których główną rolę grało podświetlane na ekran-kurtynkę malowanie na szkle w rytm fortepionowej muzyki. „Żywe” rysunki bawiły (np. słoń na gondolach, które toną pod jego ciążarem) i wzruszały (część „Ziemia” tworzona sypką materią bodaj piasku). Technika zadziwiała. Efekt fantastyczny.

* Prowokacja formalna

Padł już w tych recenzjach festiwalowych zarzut formalizmu (Kadmus), a okazuje się, że zabawa formą może zachwycić tak jak w spektaklu Teatru – nomen omen – Formalnego prezentującego „Szkołę głupców”. Teatr z Sankt Petersburga zdaje się być wobec odbiorców nonszalancki, prowokacyjny. Jednak pozorne niezaintersowanie odbiorem jego pracy prowadzi do efektów zadziwiająco pięknych. Ta gra intelektualna otwierana swoistym przekomarzaniem się z widzami wciąga, zawłaszcza nas i opowieść o chłopcu z rozdwojoną jaźnią (gra go dwóch aktorów) staje się sugestywnym dramatem – wizyjnym, dobitnym, czerpiącym z awangardy (klasa Kantora) i otwierającym jej nowe przestrzenie.

Dla Rosjan (dodać należy spektakle Czelabińskiego Teatru Tańca Współczesnego z inauguracji) warto było zorganizowć VII Konfrontacje. A Amerykanów trzeba do nich (i do nas, do Polski – dodajmy bez zbytniej skromności) wysyłać na nauki.

ANDRZEJ MOLIK

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: