Obiektywizm sterowany

Strasznie trudno pisać o fotografiach Jerzego Łapińskiego znając do głębi analityczny tekst, napisany przez Iris Lenz do katalogu wystawy w Bonn przed trzema czy czterema laty. Takiej krytyki sztuki, skończenie profesjonalnej, ogarniającej wszelkie aspekty dzieła, w naszym kraju niemal się nie uprawia.

Inna sprawa, że jej adresatem jest zawodowiec, albo przynajmniej osoba zainteresowana. Widz, a często tylko przypadkowy przechodzeń wędrujący z jednej do drugiej części HADESU, pośpiesznie spoglądający na nieregularnie rozwieszone prace, nie miałby cierpliwości do tego, żeby wgłębiać się w tekst ulatujący w najwyższe rejony abstrakcji. Dlatego, a także z powodu immanentnych zadań fotografii, którymi są obiektywizywanie czy przetwarzanie rzeczywistości, docenić trzeba ulotne impresje artykułowane przez bardziej lub mniej „przymusowych” odbiorców wystawy otwarej w Galerii HADES przed tygodniem, 14 czerwca ’96.

Osobiście, od uczonych wywodów wolę szczere wyznanie Marka Andrzejewskiego (na tyle zasiedziałego w HADESIE, że miałby prawo nie dostrzec falowych zmian jego wystroju), który powie: – Bardzo fajne zdjęcia, podobają mi się. Wolę, na tej samej zasadzie, nie skrywany śmiech kelnera, którego przywabiła fotografia malucha zamkniętego na skobel godny stodoły pełnej skarbów, od snobizmu cmokierów gotowych rozbierać obrazek na części. Obserwacja wystawy Łapińskiego i reakcji widzów, daje takie satysfakcje. Dowodzi, że nieefektowna, czarno-biała fotografia potrafi zadziałać magnetycznie.

Powstaje pytanie, co jest powodem takiego przyciągania? Sądzę, że szczególny, autorsko sterowany, by nie powiedzieć – manipulowany, obiektywizm tych fotografii. Wycinki pejzażu, zda się obojętne, zgoła przypadkowe a nawet w pewien sposób niechlujne, sprawiają wrażenie reportażu, a przecież nim nie są. To wyższy stopień postrzegania. Zszarzałe, nieefektowne obiekty urastają do symboli. Zaczynają, dzięki oku kamery, żyć własnym, jakże często mało wzniosłym, a jednak nobilitującym je, życiem. Te fotografie nie kłamią jak medialna, wizualna – jak mówił bodajże Dwight McDonald – guma do żucia dla oczu.

Wypchany dzik w rękach dumnego z trofeum myśliwego, czy stojący na stole przykrytej obrusem z wydrukowanym napisem Australia, zaśmiecony kąt jakiejś ulicy czy placu ZMS, wiklinowe krzesła roniące łzy nad takimiż stolikami, dziecko „robiące jelenia”, manekiny naśladujące nas w witrynie – wszystko to wzlatuje w nowy, niespodziewany wymiar. Niemcy pytali artystę, kto stworzył takie dzieło, jak utrwalony na fotografii saturator z przywiązanymi drutem szklankami. – U nas też na ulicy tworzy się obiekty artystyczne – dodawali drążąc temat. Jak wytłumaczyć, że twórcą jest życie. Ale też nie wierzcie Łapińskiemu, gdy powie: „Obrazy powstają same, ja tylko obsługuję aparat fotograficzny”. Żeby tak obiektywizować ukrycie, trzeba mieć duszę i talent artysty. Na tym polega sztuka.

Tagi: /

Rok: