Odlot w sen

Nie dajcie się „wygłupić w błąd”! Nie ulegajcie podtrzymywanym przez Pawła Passiniego złudzeniom, że autor scenariusza i reżyser pokazanego premierowo 2 listopada przez jego neTTheatre spektaklu „Ala ma sen”, opartego na książkach „Alicja w Krainie Czarów” i „Alicja po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla, wciąż nie wie, kto jest jego adresatem. Nawet, jeśli postpremierowo przyznał się, że wciąż tej wiedzy nie ma, uwierzcie, że tylko nas w swej rozbujałej przewrotności kokietuje. To dzieło do smakowania przez publiczność dorosłą i to wyrobioną. O bazie kulturowej raczej niespotykanej w młodym pokoleniu odbiorców. A skoro padają i wyroki, że stosowanymi środkami formalnymi próbuje zauroczyć tą i dziecięcą widownią, raczej należy stanowczo zauważyć coś innego. Że to kontynuacja misji od początku konstytuującej działalność neTTheatre. Że to nas, „wapniaków” miłości do Melpomeny, należy przekonać do strasznej dla wielu w tym gronie prawdy, iż teatr zmienia dziś radykalnie oblicze i – jak bardzo byśmy nie płakali – nie ma od tego odwrotu.

Przykładów na to – tuż przed objawieniem się „Ali” i zaraz po, chociażby w obrębie Centrum Kultury na firmowanych przez nie, tak jak ta premiera, festiwalach – aż nadto. Hasłem podstawowym ostatnich Konfrontacji, było „Zapomnijcie o teatrze” (w domyśle: tradycyjnym) i po wielokroć pamięć taką trzeba był z siebie strząsnąć. Na Spotkaniach Teatrów Tańca przeżyliśmy niezwykłe efekty eksperymentu rewolucyjnego na światową skalę. Artystom grupy ze Szwajcarii, dzięki opracowanym w laboratoriach naukowych czujnikom fizjologicznym przypinanym do ciała, dane było ziścić odwieczne marzenie osób, które tańczą, żeby „usłyszeć ruch, ‘zobaczyć’ muzykę”. Tego było na MSTT więcej. Doszło nawet do przewrotu, gdy wręcz stading ovation wywołał monodram (Włochy), zbudowany na totalnej, eksplodującej wulkanami śmiechem kpinie z tych nowych mediów, tu konkretnie z różnych facebooków, twitterów, skypów i in. społecznościowych portali.

W ogóle ten drugi festiwal otworzył nam oczy na wizualizacyjne możliwości zaprzęgnięcia ich do potrzeb sceny. Na jubileuszowych, X Spotkaniach australijska tancerka, co było estetycznym objawieniem, swoje pas wykonywała na interaktywnej podłodze, którą teraz neTTheatre chwali się, że została „wykorzystana po raz pierwszy w lubelskim teatrze”. A prymarny kontakt z nowalijką zaliczyliśmy już 7 lat temu! Jednak nie od formy, od wizualnych efektów opakowania warto tu zacząć, tylko od próby dyskursu nt. rzeczonego adresata.

Bądźmy przy tym pomni, a jak ktoś tego jeszcze nie wie, niech wie, że Paweł Passini, stworzył – będzie, z ukłonem, cytat – „surrealistyczny tekst. Istną Wieżę Babel – językową. Erudycja, kpina, humor i inne smaki”. I ode mnie. Jest posiadaczem licznych talentów (oprócz wymienionych ról, także autor i wykonawca porywającej muzyki wraz z Marcinem „Kabatem” Kowalczukiem, wytrawnym enterprenarem, prestidigitatorem teatralnych wizji, prześmiewcą-komentatorem scen, Wolandem intelektu i – co najważniejsze – dysponentem tak niewyobrażalnych dziś zasobów erudycyjnych, że te potrafią zeżreć jego dzieła (vide „Kukła. Księga blasku”) lub je – jeśli podejmiemy próbę przeniknięcia w tą wyobraźnię – wysłać w odlot. Także do snu. Zastanówmy się, zatem, czy – i tu padnie kilka przykładów – może być tym adresatem dziecko, skoro…

– Intro (czyt. przewodnik po) spektaklu stanowi głoszony w hiszpańskim oryginale słynny monolog królewicza Zygmunta (akt II. s. 19) z „Życie jest snem” Calderona (uwaga: akcja dzieje się w Polsce!), w którym dictum z XVII w. señora de la Barca brzmi: „Czym jest życie? Szaleństwem?/ Czym życie? Iluzji tłem,/ Snem cieniów, nicości dnem./ Cóż szczęście dać może nietrwałe,/ Skoro snem życie jest całe/ I nawet sny tylko snem”?

– – Inny, tym razem rosyjski cytat obsługują Królik (Igor Aronov) i Mysz (to Czas, a gra Iryna Nirsha, także Marianna). Otrzymujemy fragment z „Notatek z podziemia” Fiodora Dostojewskiego (cz. II, roz. IX). Jakoś swawolnie w CK wypadają zaraz potem w ucho padające bodaj z samej sceny słowa: „Nie cierpię Dostojewskiego!”.

– W którymś tekście lub na presskonferencji Paweł raz jedynie przypomniał wszystkim, że Carroll był matematykiem (także logikiem). Dogłębny badacz tematów scenicznych, które drąży je do bólu, bez wątpienia dotarł do i zafascynował się tekstem uprawiającego te same dziedziny Amerykanina Rogera W. Holmsa (1905-1998) „Filozof o ‘Alicji w Krainie Czarów’” – pol. tłum. Miesięcznik Znak , 2003, nr 577). Są w tym niezwykłym eseju tropy inspiracji twórcy naTTheatre. Pokochał zapowiedź: „ Z niezwykłą wyobraźnią rozważa się tu zasady logiki, użycia i znaczenia słów, funkcje nazw, zagadki związane z czasem i przestrzenią, problem tożsamości osobowej, status substancji w relacji do jej jakości, problem umysł-ciało”. A najbardziej widomym tego efektem jest obecność nieomal kluczowej sceny, kiedy Hojdy Bojdy (jak kto woli, bo ja tak, Humpty Dumpty – w tej roli przebijający wszystkich, bajeczny Dariusz Jeż, także Król Kier i prześmieszny Pan Gąsienica), mówi do Alicji (urocza w swej wiarygodności Beata Kucharska):„Co tak stoisz i paplesz sama do siebie? Lepiej powiedz mi jak się nazywasz”. Ona: „Nazywam się Alicja”. „To jakaś głupia nazwa! Co to właściwie znaczy?”. „A czy imię musi coś znaczyć?”. „Oczywiście, że musi! Moje imię oznacza kształt, jaki posiadam: zresztą bardzo dobry i ładny kształt. A jak się ktoś nazywa tak jak Ty: to może być prawie dowolnego kształtu”. Itd. A detektyw Holmes dodaje: „Jednak nieco później, gdy omawiane są zalety posiadania nieurodzin, nasz jajogłowy przyjaciel ujawnia skłonność nominalistyczną i dowodzi, jak miło byłoby otrzymywać nienaurodzinowe prezenty przez 364 dni w roku zamiast prezentów urodzinowych raz do roku”. Pychota!

– Nawet w drobiazgu czujny, ale nie ten nieprzygotowany na takie odloty widz rozpozna prześmiewczy stosunek do pewnych kulturowych monumentów. Ala już w pierwszej scenie głosi: „Czuję się dzisiaj jakoś dziwnie. Czy to spadanie nigdy się nie skończy…Chyba przeleciałam już tysiąc mil…Chyba przez noc zamieniłam się w kogoś innego. Mam nadzieję, że nie w Małgosię, bo ona jest strasznie głupia…”. Jakie mamy u literackich szczytów Małgorzaty? Ta z „Fausta” Goethego i jej naśladowczy cień u Bułhakowa. . To ukochana Mistrza zmienia się w czarownicę i leci na miotle nad Moskwą. Czyżby Passini nie cierpiał tzw. kultowych powieści kilku już pokoleń? Do zastanowienia, skoro daje i taki sygnał.

Daje, bowiem – nawet mówiąc o strasznych snach i potrzebie odwagi przy wędrówce przez ich świat – uprawia zaprzeczający istocie i objawom tej choroby, bo kontrolowany intelektem somnambulizm. Zjednuje sobie przy tym do lunatyczno-lewiatcyjnego przedsięwzięcia takich artystów, jak przechodząca w odlotowości swych kostiumów samą siebie El Bruzda, autorki scenografii Zuzanna Srebrna i Maria Porzyc (również projekcje) czy nieskończenie niezawodna w swych kreacjach aktorskich Katarzyna Tadeusz jako Królowa Kier.
A uwodzicielska rola formalnej strony przedstawienia „Ala ma sen”? Przecież to sztafaż. Ożywczy wiatr dla dzieła, co Passini odkrył dawno i stosuje konsekwentnie.
Systemy interaktywne Błażeja Kalinowskiego i Radosława Świecha, jakkolwiek by nie anektowały wzroku, wabiły interaktywnymi walorami i powalały estetycznymi niespodziankami, pozostaną w swej roli bazowej. Nie nawiążą do „głównego motywu dzieła, a jedynie uatrakcyjnią tło, które mogłoby się wydać puste, monotonne lub zbyt nudne”. Na warstwę znaczeniową nie będą miały wpływu. A słowa – tak! Jak taka perełka z czułych komentarzy szefa neTThestre, gdy ów besserwisser niecny wprowadza na scenę czerwone usta od Salvadore Dali i zaraz spostrzega: „Dziś dziewczynki mają dziwne sny. W ustach trzymają kota!” (kolejny ukłon w stronę researcherki).

Dlatego lepiej wynieść ze spektaklu maestro Pawła Passiniego naukę, którą przepięknie zdefiniował ów śp. filozof zza oceanu, Roger W. Holmes: „W pewnym sensie słowa nad nami panują; inaczej niemożliwe byłoby porozumiewanie się. W innym sensie jednak to my nad nimi panujemy; inaczej nie byłoby poezji”.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: