Odrębna Ukraina?

Oglądam w Warsztatach Kultury Ukraiński zriz – Ukraiński przekrój. Czytam sprawozdania – recenzje z wernisażu lubelskiej wystawy. I nie mogę się nadziwić, że żaden z krytyków nie dokonuje porównania jej z otwartą tydzień wcześniej w Lwowskim Pałacu Sztuki, animowaną tymi samymi siłami (wszystko odbywa się w ramach programu TRANS_MISJA_LUBLIN_UKRAINA) ekspozycją Siła Sztuki z kolekcji Lubelskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Brakuje go, chociaż większość z piszących teraz o wydarzeniu z ul. x. Popiełuszki było obecnych siedem dni wcześniej na ul. Kopernika we Lwowie, a jeśli nie, to dobrze zna zbiory naszej Zachęty tam prezentowane. Spotkamy na piśmie tylko odpryski sposrzeżeń: że Ukraińcy nie malują pejzażu, martwej natury, tematu Zagłady czy też nie uprawiają performance’u. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nasze siły krytyczne za ważniejsze uznały przedwernisażowe spotkanie w jego przededniu z kuratorem wystawy Vłodko Kaufmanem, który akurat performance uprawia, upamiętnił się ongiś świetnym w naszym CK, a ostatnio – znowu znalazłoby się sporo świadków – wręcz fantastycznym na majowym  IV Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu. 

Co do porównań, trudno! Taka konwencja (tamta wystawa – znam to myślenie z własnej dawnej gazety – została już opisana, teraz czas na kolejną). I ja nie będę wyskakiwał przed szereg, żeby udowadniać, że sztuka polska w ogóle, ergo i ta zbierana przez Zachętę, nie jest tak „narodowa” jak ta z Ukraińskiego przekroju. Ale jakoś nie mogę się pogodzić z tym, że mamy w odbiorze dzieł przywiezionych na miesiąc do Lublina stosować odrębną optykę i pod czaszką nieść ostrzeżenie: patrz na to inaczej, bo oni to inaczej widzą. Że musimy pamiętać, iże chodzi o sztukę tworzoną ze świadomością miejsca i kultury, do której się przynależy, oraz że osiąganie tej świadomości jest pewnym procesem choćby dlatego, że korzenie kultury ukraińskiej, w tym nowoczesnej sztuki ukraińskiej, były niszczone i zniekształcane. Oraz, że, zdaniem Kauffmana, poprzednia taka „przekrojowa” wystawa prezentowana w Polsce, przygotowana w 1993 r. przez Jerzego Onucha – „Stepy Europy. Nowa sztuka Ukrainy”, była tak naprawdę pokazem sztuki nie ukraińskiej, a postsowieckiej.

Tymczasem, jeśli ktoś trafi na ekspozycję w WK CK (przyzwyczajajmy się do nowych skrótów) do 24 sierpnia (oby, bo to wobec centrum miasta wygwizdowie!) nie musi znać ani deklaracji Kaufmana, ani organizatorów z niezawodnym i niespożytym w swych siłach Rafałem Kozą Kozińskim na czele, ani – tym bardziej – krytycznych enuncjacji koleżeństwa dziennikarzy. Musi natomiast obowiązywać stara zasada, że odbiorca to tabula rasa. Zapisana ta tablica winna być w bezpośrednim kontakcie z obrazami, rzeźbami, grafikami, rysunkami, banerami etc Ukraińców. W Lwowie na Zachęcie nikt nie tłumaczy, że np. zgromadzone tam liczne dzieła Mikołaja Smoczyńskiego, to tylko margines jego najważniejszej działalności artystycznej, zaprzepadłych a tak porywających obiektów i instalacji, czy, że eksponowane prace konceptualistki Teresy Murak prawie nijak się mają do ulotnych realizacji tej artystki ziemi i powstały trochę w akcie rozpaczy, że nic prawie dla przyszłych pokoleń po niej nie pozostanie (bo gdzież np. ta rzeżucha, która rosła na pokrywającej jej ciało mokrej sukni?). Wyważam otwarte drzwi? Dobrze, niech będzie. Ale tak to widzę. Socrealizm też na tym polegał, że – wbrew nadziejom jego twórców, wierzących w łopatologiczną dosłowność „artproduktów” – trzeba go było pierwej tłumaczyć, podbudować ideologicznie.

Dlatego po Zrizie warto zrizowo, czyli przekrojowo spacerować, bo wystawa – jak słusznie zauważył Grześ Józefczuk – nie jest męcząca, a przeciwnie – ma miły walor przekonywania do siebie, chociaż równocześnie jest koszmarnie nierówna. Ale każdy znajdzie dla siebie jakieś perły i to wcale nie rzucone przed wieprze, jak te Świnie elektryczne Oleksy Furdijak (będę się upierał, że to kobieta, więc nie Oleksego), które „kopią” tych, którzy próbują pieścić ich ogromniaste, metalowe grzbiety. Łowcy sensacji już po mieście rozpuścili pogłoskę, że na wystawę warto wybrać się, żeby zobaczyć obrazoburcze, nasycone seksualnością trzy „warzywne” płótna skrajnego ironisty Ihora Pereklity. Rzeczywiście, pozostawiają odbiorcę w stanie podekscytowanego rozbawienia, a przy tym w podziwie dla walorów malarskich prac z paskudnie pokracznymi napisami jak z prymitywnych makatek. W Miłość to pierdoła z kapustą w roli głównej, zajączek kapustnik nadużywa a może i defloruje piękną panienkę. W Rzepaku z napisem Krizowij biodizel mołodoi dzierżawyKryzysowy biodisel młodego państwa, inna piękność jawi się na tle żółtego pola rośliny, która i u nas w programowej wersji niejakiego Leppera miała być remedium na benzynowy kryzys. A pomiędzy tymi skrzydłami swojskiego tryptyku objawia się rarytas największy, którego tytułu nie zamierzam, w przeciwieństwie do mego kolegi z GW, eufemistycznie tłumaczyć, no, z wyjątkiem pierwszego słowa: Pielcie. Brzmi ono – izwinitie, że zabrakło tu cyrylicy – w oryginale: Sapajte diwki buraki abiz was niwyrosli kurwi. Trzeba przy tym zobaczyć, jaki kontrast stanowią na obrazie kreślona naiwną kreską staruszka pieląca motyką narodowe warzywo ukraińskie i pouczana napisem piękność z pierwszego planu. Subtelnością kładzenia farby, wydobywania cudowności włosów i światła zaczarowanego w każdym ich puklu, walory malarskie są bez mała porównywalne z osiągnięciami mistrzów weneckich z Giorgione i Tycjanem na czele.
Wędrując dalej po zaaranżowanej inaczej niż zazwyczaj przestrzeni Warsztatów Kultury, odkryjemy swych faworytów. Już tylko symbolicznie potraktuję moich. Vlada Ralko z graniczącymi z abstrakcją trzema ekspresjami pełnymi niedopowiedzeń. Zupełnie niezwykły poliptyk Pavlo Kovacha, pięcioczęściowy obraz ADAMNA. TERRA 2. Zwycięstwo, malarsko w sposób dyskretny, niemal ukryty nawiązujący do sowieckiej przeszłości Ukrainy, krzyczący dopiero przypiętymi doń czujnikami jak z EKG, których przewody zbiegają do stojących poniżej dzbanków (urynałów?). Nie dziwię się, że Kaufman wprowadził tę pracę w wystawę, bo bardzo odpowiada założonej przez komisarza idei. Następnie monumentalny, realistyczny (by nie rzec: soc-) Zespół Viktora Pokidanetsa, kolejny przykład gryzącej ironii, skoro na ośmiu roboli w kaskach schodzących po trapie z jakiejś budowy oczekuje na dole bonza w futrze z gatunku bajkowych. I jeszcze zupełnie nieukraińskie, subtelne akty Yuriya Kovala. I jeszcze łączące miejscową tradycję z zakusami popkultury banery Olega Pistola, dowcipne, swobodne w wyrazie i bardzo indywidualne – z pieczęcią artysty. I Tiberii Silvashi ze swoim kompletnie abstrakcyjnym, dwukolorowym tryptykiem o skończenie bezpretensjonalnym tytule Malarstwo. I zupełne sakralne zaskoczenie w tym otoczeniu, nawiązujące do ludowej tradycji Zmartwychwstanie Miroslava Yahody. Albo – niech zostanie na koniec i na pocieszenie tu pokrzywdzonych – Adolf Roberta Salliera, rodzaj porachowania się z pewnym nikczemnikiem, któremu już jako dziecię na nocniku wilk patronował.

Mało? W tej mocno przegadanej już od przedwernisażowego preludium wystawie, bez wątpienia znajdziecie coś dla siebie. Idźcie sprawdźcie! Wcale ta Ukraina nie jest taka odrębna. I dobrze!

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: