Odrobina szaleństwa

Te dwie wystawy rymują mi się w pewien szczególny sposób nie tylko z powodu czasowej – zresztą zgoła przypadkowej – zbieżności ich otwarcia. W minioną sobotę odbył się u Leszka Mądzika, czyli w jego Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL na Starym Mieście wernisaż ekspozycji projektów i kostiumów Zofii de Ines. Dzień wcześniej, w Galerii Młodzieżowego Domu Kultury Nr 2 przy Bernardyńskiej, Jarosław Koziara zaprezentował wystawę Dookoła muzyki, na którą złożyły się plakaty, projekty druków i fotogramy z akcji przeprowadzanych przez artystę od lat związanego z zespołem Voo Voo.

Swoista koincydencja nie wynika także wyłącznie z tego, że ci artyści plastycy są designerami działajacymi na rzecz wspierania bratnich dziedzin sztuki – teatru i muzyki, bo takie stwierdzenie byłoby równoznaczne ze zdecydowanym zubożeniem ich dzieła. Zofia de Ines jest scenografem i tworzy znakomite kostiumy, które stają się integralną wrtością i budulcem słynnych przedstwień teatralnych, operowych, baletowych, a ich reżyserzy, jak również scenografowie (jeśli tej scenografii nie tworzy sama), nie omieszkują podkreślać, jak wielki jest wpływ jej pracy na końcowy efekt – na ogół sukces – przedsięwzięcia.

Z kolei Jarek Koziara dopracował się metody działania, która w efektach bodaj nie zna precedensu w światowym show-biznesie, jako, że oprócz Voo Voo, nie znajdziemy drugiego zespołu o tak wyraźnym, oryginalnym obliczu nie tylko muzycznym, ale i… graficznym. Tym bardziej należy docenić tu zasługi lubelskiego plastyka, że nie uprawia jedynie działalności usługowej. Jak sam mówił w wywiadzie opublikowanym w sobotnim Kurierze (Chryzantema złocista w dodatku Sobota w fotelu), twórczość muzyczna Wojciecha Waglewskiego i jego grafika to działania biegnące dwoma torami. – Nie jestem jakimś dodatkiem do tego, co on robi – podkreśla Koziara – tylko jest to niezależna, równoległa historia, która nawzajem wzmacnia się z jego historią. Wiele razy okładka wyprzedza efekt końcowy, czyli muzykę – dodaje. Trudno się z tym twierdzeniem o równoległości i przenikaniu nie zgodzić i na tym polega siła sztuki Jarka.

Wystawę w MDK u Vetterów pozwala na spojrzenie z dystansu, jakby z lotu ptaka na Koziarowe dokonania. I wówczas widać najlepiej ów charakterystyczny, niepowtarzalny, ale rozpoznawalny i dla profana sztuki styl, który ukszałtował na przestrzeni lat współpracując z Voo Voo, ów charakter pisma, który artysta przenosi i na plakaty czy okładki płyt zamawiane przez innych muzyków, na programy teatralne i na materiały festiwalowe. W środkach znajdujemy tu nawiązanie do tajemnych znaków runicznych, totemów i zaklęć rozpoznawalnych może dla antropologa kultury, ale raczej przeczuwanych, wyprowadzonych z intuicji podbudowanej wielokrotnymi spotkaniami z dawnymi kulturami. W efekcie powstają graficzne sygnały, w których odnajdujemy nieskalaną radość twórczości dziecięcej i tajemnicę czarów, magii trancendentalnej, czystej, bo nie przypisanej do konkretnej tradycji. Są one takie… Koziarowe. On wyznacza szlaki nowej tradycji, on tworzy ikony nowego – nie bójmy sie tego słowa – kultu, tego, który jest wytworem naszych czasów.

Zofia de Ines porusza się w innej materii. Częstokroć zamówieniem zobligowana jest do dialogowania z dawną sztuką, bo przecież projektuje kostiumy do spektakli historycznych a historycznym w zasadzie jest – i to dodatkowy sens tego słowa – każde kolejne wystawienie dzieła, które nie jest jego prapremierą. Jeśli stworzyła – także poniekąd rozpoznawalny – świat swoich kostiumów, jeśli ongiś mogła je, jak opowiadała na wernisażu, komponować z kilku zdobytych kreacji, sprezentowanych przez znajomych materii i ubrań z paczki z Ameryki, a jednoznocześnie naznaczyć je swoim piętnem i – dodatkowo – dookreslać nimi cechy postaci scenicznych, to znaczy, że posiadła arkana sztuki najwyższej.

Trudno to w pełni docenić na wystawie w Mądzikowej galerii przy Rynku 8, bo tych kilkanaście projektów zawieszonych na ścianach i kilka eksponowanych kostiumów nie ożywia ruch sceniczny i dusza wdziewającego je aktora. Te manekiny, które ubrano w cudowności ciężkich aksamitów, zwiewnych jedwabii, błyszczących brokatów i cyzelowanych koronek, powinny być dotknięte czarodziejską różdżką, animowane i przniesione na scenę, w otoczenie konkretnego spektaklu, do którego były projektowane kostiumy. Mała pociecha, że kilku aktorów Sceny Plastycznych wędrowało pośród wernisażowych gości w pięknych sukniach i eleganckich marynarach stworzonych w teatralnych snach pani Zofii. „Grane” przez nich postacie zostały wyrwane z naturalnego kontekstu. Pozostało wypreparowane, wyabstrahowane piękno. Jeden tylko Leszek Mądzik ubrany przez Zofię de Ines w popielaty kubraczek z szalowym kołnierzem tworzył nagle pełnokrwistą kreację. – Bardzo dobrze ci w tym kostiumie, powinieneś w nim chodzić częściej – powidziała artystka artyście (współpracowali kilka lat temu przy realizacji Antygony w Teatrze Osterwy) i miała słuszną rację. A Mądzik jął przemyśliwać głośno, jak kupić swą nową szatę od warszawskiego teatru, z którego kostium wypożyczono.

Jednak w sobotni wieczór na Starym Mieście zdarzyło się coś jeszcze, co wspaniale dopełniło wystawę w Glerii Sztuki Sceny Plastycznej a u niżej podpisanego zrodziło myśl, do której zmierza od początku tego tekstu. Leszek Madzik nawiązał od tej ekspozycji współprcę z Anną Skupieńską Tomaszem Wójtowiczem, właścicielami mieszczącej się pod galerią Piwnicy pod Fortuną i sąsiedniego Pubu Olimpijskiego. To w tym drugim lokalu na dużym telebimie wyświetlono film o spektaklu zrealizowanym przez Zofię de Ines i Wojciecha Misiuro w prowadzonym przez niego Teatrze Ekspresji. Był to – można tak rzec – spektakl ożywionego kostiumu. Artystka opowiadała w filmie, jak to postanowiła zadziałać w odwrotnym niż zazwyczaj kierunku. To nie postaci dramatu czy opery a także osobowości grajacych je aktorów określały ich kostiumy, a kostiumy stanowiły o postaci, budowały ją, „nazywały” piękne dziewczyny i przystojnych chłopaków, którzy je włożyli.

A ponieważ Zofia de Ines pozwoliła sobie przy tym na zabawę polegającą na manipulacji – zamianie płci, czyli na odrobinę cudownego twórczego szaleństwa, okazało się jak bliska jest jej sztuka sztuce Jarka Koziary. Wystarczy spojrzeć na jego duży portret eksponowany na wystawie w MDK Nr 2. Ciało Koziary pokryte jest dokładnie malowidłami przywodzącymi na myśl ryty afrykańskiego szamana czy indiańskiego czarownika a tzw. wstydliwe miejsce przykrywa… pies. To wszystko jest też kostiumem, który artysta „przywdziewa” na swoje, również nie pozbawione nuty szaleństwa akcje z pogranicza happeningu, te pamiętne Noce Świętojańskie, przesilenia zimy i wiosny, rytuały ognia w kazimierskich kamieniołomach, których fotograficzne ślady znajdziemy na wystawie.

Zestawienie szamana Koziary z nagą aktorką ubraną przez Zofię de Ines w przezroczysty kropkowany tiul, który nagość odrealnia i uwzniośla, lub z aktorem opętanym skrawkami materii i przypominającym przez to tancerza zapoznanego plemienia, unaocznia, że ci artyści czerpią z tego samego źródła nieskrepowanej zimnym rozumem inwencji. Oni są akcie twórczym wolni, niczym nie hamowani. Oni sobie mogą pozwolić na swoje nie groźne a porywajace szaleństwa, na artystyczne prowokacje, bo dookolny świat za to ich podziwia i oni zdają się – bez popadania w zadufanie – już dobrze o tym wiedzieć. Stanowczo Zofia de Ines i Jarosław Koziara powinni kiedyś z sobą powspółpracować! Sztuka by tylko na tym zyskała.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: