Opowieści Jana Peszka

Jak już pisaliśmy w Kurierze, w poprzednią niedzielę, 20 sierpnia, w studiu Telewizji Lublin dokonano nagrania pierwszego programu z cyklu Komedianci, w którym jego autor, Paweł Pochwała, rozmawia z wybitnymi polskimi aktorami. Bohaterem odcinka nr 1 był Jan Peszek. Żeby zachęcić wszystkich do oglądania bardzo interesująco zpowiadajacego się programu, prezentujemy małe fragmenty opowieści aktora, który należy do absolutnej czołówki naszych artystów teatru, filmu i telewizji.

O Bogusławie Schaefferze

– To, co napisał Bogusław Schaeffer, mogę traktować jako swój manifest teatralny. W gruncie rzeczy z wszystkim, co on stworzył, emocjonalnie, intuicyjnie, teoretycznie się zgadzam. Zgadzam się tak dalece, że jego tekst stał się właściwie moim tekstem. Jako młody aktor nie rozumiałem całego bagażu, który on niesie. Nawet na początku, gdy podarował mi Scenariusz, nie godziłem się żeby go zagrać. To zabawna historia. On napisał ten tekst – jak twierdzi – dla mnie w 1963 roku, pod tytułem Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego. Nie istniałem jeszcze, bo byłem wtedy studentam. Napisał go, myśląc, przeczuwając, że może to jestem ja – tak przynajmniej twierdzi. I po wielu latach, w roku 1974 przekazał mi tekst. Ja stwierdziłem, że jest on przemądrzały, nieteatralny, że się całkowicie nie zgadzam z zawartością merytoryczną i że go nie zagram w teatrze. Przez półtora roku wzjemnie żeśmy się namawiali, przekonywali, ale na szczęście w 1976 roku pokazałem Scenariusz po raz pierwszy i do dziś go gram!

przełomowej roli

– Rola Arturo Gonzalo w Trans-Atlantyku Gombrowicza była w tym sensie ważna, że przełomowa dla mojego życiorysu aktorskiego. Było mi bardzo dobrze, zacisznie przez 18 pierwszych lat pracy. Wydaje mi się, że nie byłem gorszym aktorem, czułem się dobrze wśród kolegów, w spokoju, w braku kariery. Gonzalo kompletnie złamał ten układ. Po nim zaczął się las nagród, wyróżnień na festiwalach… W ślad za tym poszły propozycje filmowe, telewizyjne, itd, itd. Krótko mówiąc, w warunkach polskich zaczęłem robić tak zwaną karierę i przeszedłem na tę drugą stronę mojego zawodu, która nie jest wcale oczywista, przynajmniej dla wielu moich kolegów. Mianowicie jest się własnością publiczności, w sensie bardziej szerszym.

Trans-Atlantyku

Razem z Mikołajem Grabowskim od dawna planowaliśmy wprowadzić na scenę Gombrowicza. I to właśnie nie przez sztukę a przez ostry wizerunek Polaka. No, Arturo Gonzalo nie jest Polakiem, jest motylem, starszym niż chłopcy, których uwodzi. Nawet nie jest dla mnie ważne, że jest on homoseksualistą. To, co było najciekawsze w Gonzalo, to to, że przez taki a nie inny charakter swych miłosnych skłonności, dążył do swojej wolności. (…) Ta rola była i przez to inna, że Grabowski pozwalał mi dokładnie na wszystko. Żeby prowokować kolegów. Żeby prowokować publiczność… Arturo Gonzalo tak się ma do Schaefferowskich ról, że podejrzewam, iż bez treningu – ponieważ cała praca aktorska jest w ogóle treningiem, nieustannym, że dopóki nie dostanie się zadyszki, to się trenuje, na rolach, itd, itd – no, więc bez treningu Schaefferowskiego teatru i muzyki, myślę, że bym się nie odważył zagrać Gonzalo. Nawet nie mówię o istocie tej postaci, ale o jego temperamencie, o jego agresywności, aktywności, otwartości. Jemu jest po prostu wolno robić wszystko. On nie ma żadnych oporów, jest potwornie bogaty a uwodzi najbiedniejszych chłopców, żeby się nie spostrzegli, że ma kupę forsy, bo po prostu dadzą mu w łeb. Oczywiście problem u Gombrowicza nie na tym się opiera, tylko na zamianie ojczyzny na synczyznę…

Aktor – rola

Problem wiązania się energii roli z energią aktora. Nie wiem, gdzie, kiedy i jak przechodzi. Pamiętam, że po roli Gonzala otrzymywałem w Łodzi kwiaty od mężczyzn. Ale nie o tym chce powiedzieć, o czymś innym, wydaje mi się, że ważnym. Kiedy otrzymałem w tym mieście prestiżową nagrodę, Srebrny Pierścień, uroczystość jego wręczenia odbyła się w Tatrze Jaracza. Ja, w finale sztuki jako Gonzalo, byłem w długiej czerwonej sukni, miałem wymalowane usta, ale kowbojskie buty pod spodem. Poprowdziłem korowód, mazura po argentyńskich polach… I to był koniec, wspaniale się udało, przyszedł czas na nagrodę. Stoję w tej czerwonej sukni, te usta wymalowane… No, ale jestem facet! Niewątpliwie! Przynajmniej ja nie mam co do tego wątpliwości. I oto wchodzi na scenę prezydent miasta, szalenie ujmujący pan, nobliwy, żeby mi ten pierścień włożyć. Ja tu stoję, stoję jak kretyn, w tej długiej sukni, ale – facet! Czuję silny, męski uścisk po gratulacjach, po czym on mnie – cmok – całuje w rękę! To anegdota, która jest żartobliwym przyczynkiem do tego, gdzie hulają dziwne przygody aktorów.

***

Jest to nieautoryzowany zapis fragmentów programu dokonany z dużej odległości, z widowni, przy pomocy małego dyktafonu. Zapis jest przez to mało czytelny, momentami słowa aktora są na taśmie magnetofonowej wręcz niesłyszlane. Dlatego dokonałem pewnych skrótów, próbując zachować sens całej wypowiedzi. Dlatego też polecam obejrzenie programu, którego data emisji nie jest jeszcze znana (autor mówił w studiu, że nastąpi to po zakończeniu Igrzysk Olimpijskich w Sydney, zatem już jesienią), bo dopiero zapis telewizyjny, z obrazem i dobrym dźwiękiem odda pełnię wypowiedzi Jana Peszka, głębię jego przemyśleń na temat pracy aktorskiej a także kondycji dzisiejszego teatru. W pełni też pokaże, jak nieprzeciętnym poczuciem humoru obdarzony jest ten wybitny a nad wyraz skromny artysta.

W telewizji zobaczyć też będzie można to, czego w gazecie zupełnie nie da się zaprezentować – scenografię Leszka Mądzika do programów Komedianci. O ile się nie mylę, jest to debiut telewizyjny twórcy Sceny Plastycznej KUL. Mądzik w swoim projekcie wykorzystał żywe elementy, które pojawiały się też ostatnio w jego sztukach. Mowa o gołębiach, tu dostojnie spacerujacych w swoich klatkach. Jan Peszek bardzo chwalił scenografię i wyraził nadzieję, że wkrótce dojdzie do jego współpracy z Mądzikiem, bo obaj artyści od długiego czasu nawzajem obserwują swą działalność a aktor nie kryje, że bardzo mu odpowiada język teatralny, którym operuje szef Sceny Plastycznej.

Nie zobaczy natomiast – jak sądzę – na ekranach telewizyjnych małej katastrofy jaka miała miejsce w studiu. W pierwszej scenie programu Jan Peszek wychodzi z wnętrza podestu, by wypowiedzieć kilka kwestii ze Scenariusza dla trzech aktorów autorstwa swego mistrza, Bogusława Schaeffera. Żeby mógł to zrobić, niewidoczny na ekranie jeden z członków ekipy technicznej odsuwa a następnie zasuwa dużą, przezroczystą płytę z plexiglasu. Technik zasunął jednak szybę nie do końca i gdy autor programu Paweł Pochwała wstał w trakcie rozmowy z krzesła ustawionego na podeście, żeby na życzenie aktora podać mu drabinę (chodziło o zaprezentowanie sceny ze wspomnianego Scenariusza, w której artysta mozolnie wspina się na górę), cofając się wpadł w pułapkę, bo nadepnięta z boku szyba gwałtownie przechyliła się do wnętrza podestu. Jan Peszek wykazał się ogromnym refleksem, komentując: – My o zdobywaniu szczytów, a pan się zapada!

Na koniec przypomnę, że autorem, reżyserem i prowadzącym program Komedianci jest dziennikarz TVP 1 Paweł Pochwała, za realizację telewizyjną odpowiada Andrzej Dźwierżyński a kierownikiem produkcji jest Zbigniew Adamkiewicz. To siły warszawskie w ekipie realizatorskiej. Reszta – znaczy się kamerzyści, oświetleniowcy, dźwiękowcy i cała ekipa techniczna – to pracownicy Telewizji Lublin. Producentem jest Małgorzata Marczuk, też z TVL.

Nagranie drugiego programu z cyklu Komedianci nastąpi w lubelskim studiu 17 września. Jak już donosiliśmy, jego bohaterm będzie Marek Walczewski.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: /

Rok: