Osadzona: Melpomena (CZ. 2)

Bodaj pierwsze w historii naszego miesięcznika rozdzielenie omawianego tematu na dwa numery ZOOMa, wymagać może, przy kontynuacji tekstu, przypomnienienia, co stało w pierwszej jego części. Wskazany j. jednak powrót do niej, bo za dużo tam wątków wartych streszczenia. Dlatego autor zaznacza jedynie, że głównym jego zamiarem jest rozwinięcie słów wypowiedzianych przy tej okazji przez pierwszego lubelskiego twórcę zajmującego się artystycznym przełamaniem murów, za którymi przebywają osadzeni. Pytany o największy sukces reżyserowania spektaklu w Areszcie Śledczym, Łukasz Witt-Michałowski odrzekł: – Powiem raczej, jakie jest największe fiasko tej pracy. Voila!

Kontynuator dzieła sprzed 6 lat, zmierzając z innymi zapaleńcami do wystawienia „Snu nocy letniej”, Dariusz Jeż, który doświadczył tego, że konfrontacyjni goście w 2007 r. (a potem i inni) przyjeżdżali oglądać „Lizystratę” do aresztu przy ul. Południowej, a aktorzy-aresztanci świata bożego poza kratami nie dotknęli, postawił jako koordynator projektu podstawowy warunek: spektakl musi być prezentowany poza murami ZK w Opolu Lub., w przestrzeniach dostępnych dla wszystkich chętnych. To była podstawowa modyfikacja wobec projektu tamtego, obok wręcz rewolucyjnego w historii teatru połączenia gry profesjonalnych aktorów i osadzonych amatorów. Sztukę wybrała reżyser Joanna Lewicka, znana z invitrowej realizacji „Otello, już się ciebie nie boję” sprzed już trzech lat i… długiego od tej pory milczenia. Pytana, czy zdecydowała się na „Sen…” dlatego, że obecność w sztuce rzemieślników nawiedzonych ideą teatru wręcz prowokuje zaangażowania do ich ról „naturszczyków”, odpowiada: – Od dawna lubiłam tę sztukę i możliwość pracy nad nią spadła mi z nieba. Pokrywają się w niej różne tematy, ale mnie najbardziej interesowało poszukiwanie miłości w zamkniętej przestrzeni. Pomijając temat osadzonych, wiemy, że dziś żyjemy w społeczeństwie, które nie zmierza do kontaktów osobistych, ale uciekającym do wirtualnych, tych przez Internet. W Opolu stwierdziłam, że to optymalna sytuacja. Osadzeni nie mogą od niej uciec, tak jak w ogóle nie mają ucieczki. Są cały czas w sytuacji obserwacji. Chodziło o to, gdzie uciekają i spotykają się z podstawowymi potrzebami. To był motor naszej pracy. Szukaliśmy tego miejsca. Sztuka stała się katalizatorem tropienia tej przestrzeni – wyznaje pani reżyser. Nagabywana natomiast o powtórkę z wprowadzenia języka osadzonych, komentuje: – U Szekspira jest coś niesamowitego. Forma otworzyła możliwość pokazanie ich i ich języka, bowiem rozmowy rzemieślników zapisane są prozą, w przeciwieństwie do poetyckiej frazy pozostałej części sztuki. To pozwoliło na przeróbki, tylko napisane w prozie więziennej – wyjaśnia Asia, która przyznaje się, że nigdy nie szukała tak długo zakończenia spektaklu: – To smutny moment, trzy ostatnie dni dochodziłam do wniosku, że to powinno być proste i że koniec należy absolutnie do nich, więźniów. Znaleźli się w sytuacji takiej samej jak ateńscy rzemieślnicy, którzy mogli ze swą sztuką zaprezentować się przed królem tylko raz. Dlatego pada z ich ust prośba do nas, odbiorców: „Żebyście po odsiadce naszej kary patrzyli na nas tak, jak dzisiaj”.

Jak wiadomo, słowa te, podobnie jak niewiarygodne kreacje osadzonych i całość

przedsięwzięcia wywołały niespotykany entuzjazm w nadkomplecie zgromadzonej

20 października ub. roku w „Chatce Żaka” publiczności, na czele z głównie naukowym

składem kapituły Nagrody im. Prof. Zbigniewa Hołdy. A te owacje z kolei ujawniły, jak bardzo dwukierunkowe jest w takich razach przepływ emocji na linii twórcy – wykonawcy. To niezwykle rzadki przypadek w teatrze, ale piękna pani reżyser podczas ukłonów popłakała się ze szczęścia. – Latem bardzo się związałam z nimi – wyznaje Lewicka, która do zakładu w Opolu jeździła w wakacje codziennie – i uzupełnia, że te emocje, wysiłek wkładany w pracę, rozmowy, z tymi, którzy w sumie nie wzięli udziału w spektaklu, wszystko się skumulowało i w połączeniu ze wzruszeniem, że się udało i trafiłliśmy do widowni, która nie klaskała pro forma, uznając więźniów jako twórców spektaklu, przyniosło taki „opłakany skutek”.

Wprawdzie jeszcze niedawno prawie wszystkie lubelskie media opisały projekt Zapaleni.org, w ramach którego powstało przedstawienie (producent – Anna „Fruza” Stępień), tyleż

imponujący, co dla wielu kontrowersyjny swym osobowym składem, nie wolno tu o nim nie wspomnieć. W katalogu ostatnich 17. Konfrontacji Teatralnych, którego dyr. artystyczny Janusz Opryński szukał oprawy dla „wydarzenia specjalnego” festiwalu, tekstowi o projekcie grupy osób, które zapaliły się do angażowania w kulturotwórcze działania na rzecz wykluczonych, towarzyszą fotki – pozbawionych podpisów, ale w środowisku znanych – fizis ośmiu z nich, choć skład jej jest (był?) dużo większy. Zobaczymy tu np. (pozorny!) smutek we wzroku Jacka Fijałkowskiego, autora scenografii do „Snu…”, który prowadził też warsztaty z więźniami, współautorami dekoracji, ale już nie ucieszą nas np. stale tam obecne figliki w oczach Marty „El Bruzdy” Góźdź, która nie tylko tworzyła wraz z zespołem z os. socjalnego przy Grygowej kostiumy, ale podjęła się w sztuce zadania aktorskiego!

Z balonu idei potrafi szybko ulatywać powietrze. Dariusz Jeż: -Trzeba było zrobić spektakl, więc powołaliśmy Zapalonych.org, jako grupę, która wkracza do więzienia, żebyśmy byli rozpoznawalni i żeby było wiadomo, o co chodzi. Kilka miesięcy po niewątpliwym sukcesie realizacji, ale nie rozbudzenia idei, dla której adaptacja Szekspira powstała, on, wydawałoby się, że najważniejsza dla projektu postać, dostaje białej gorączki na wspomnienie pomysłów, na które nie miał wpływu. Jak „wypasiony” katalog, który na szczęście nie powstał. Lub legendarny już bankiet w „Chatce Ż.” po premierze, którego nie miało być, a który nagle się objawił, tyle, że zaproszono nań gwiazdy uroczystości, a nie bohaterów ozdabiających wieczór. Darek: – Cenię, że więźniom dano pół godziny na spotkanie z rodzinami, ale, żeby do ich garderoby nie trafiły chociaż owoce czy kanapki, który potem, po wyżerce zostały stosy, to mnie wkurwia. Murzyn zrobił swoje i może odejść – komentuje. I z ogromną goryczą stwierdza: – Byłem koordynatorem malowanym. Od początku nie pozwolono mi być decydentem i dlatego zacząłem się skupiać na więźniach. Niedawno powiedziałem Opryńskiemu, że muszę mieć w działaniu wolną rękę. Nic z tego nie wyszło. A do więzienia opolskiego jeżdżę i będę jeździł. Za własną forsę – melduje najsłynniejszy dziś w Polsce aktor o więziennej przeszłości.

Obaj artyści najbardziej zanurzeni w temacie – Darek własnym doświadczeniem, Łukasz wieloletnim zaangażowaniem – mogą rozebrać na cząstki przekaz zawarty na finał „Snu…” w owej jednozdaniowej prośbie osadzonych-aktorów. – U nas nie ma kuratorów w dobrym zachodnim znaczeniu. Kurator tylko pisze raporty, jak się więzień sprawuje w zakładzie karnym, a co dalej, po wyjściu zza krat? – pyta Jeż. I wyjaśnia: – To błąd naszego wymiaru sprawiedliwości. A my, twórcy teatralni chcący wkroczyć ze sztuką w więzienne mury, wszystkim nie pomożemy – niemal wykrzykuje w przekonaniu, że w każdym więzieniu powinien działać pracownik kulturalno-oświatowy, a nie żeby osadzeni musieli się o swe prawa dobijać. I wściekle dorzuca konstatację, że samą ideę można o dupę potłuc przy braku narzędzi.

Równie rozgoryczony Witt rozwija wcześniej rzuconą uwagę o fiasku poniesionym przy pracy nad „Lizystratą”: – Te działania mają charakter eventowy, jednorazowy. Nawet, jeśli osadzeni grają, to wracają do cel i zostają porzuceni. Bo system resocjalizacji nie istnieje. Kończy się w murach więzienia, a tam pozostaje im ping-pong. Wtedy ministrem sprawiedliwości był Ziobro, który odwołał Przegląd Teatrów Więziennych. Osadzeni nie doczekali ruszenia się poza ich lubelską enklawę. Dostałem Złotą Odznakę MS za zasługi w pracy penitencjarnej, ale co mi z tego? Dlatego chcę stworzyć rodzaj trampoliny dla b. więźniów, umożliwiającej odbicie się i wpisania na trwałe w kulturalny obraz miasta. Proponuję zorganizować rodzaj pracowni teatralnej zrzeszającej więźniów reprezentujących różne rzemiosła – krawców, tapicerów, stolarzy – oraz wszystkich gotowych do nauki – którzy będą po wyjściu mieli szansę kształcenia się w specjalności scenografii teatralnej. Wykonywaliby scenografie i kostiumy dla wszystkich podmiotów Teatru Centralnego. Wyobrażam sobie, że taki rodzaj pracowni mógłby funkcjonować w jednej z dzielnic zagrożonych, np. działania realizować na Kośminku, gdzie się wychowywałem. I tam oddziaływać na wykluczonych, dając im przykład, że można w sposób kreatywny wykorzystywać swój potencjał niezależnie od przeszłości, jaką się ma. Takie działania, jak spektakle z udziałem więźniów na Konfrontacjach, powinny uzupełniać się ze stworzeniem szansy zmiany w ich życiu. Stworzeniem im możliwości kształcenia, pracy i zarobków o charakterze ciągłym a nie okresowym, w sposób znany na zachodzie Europy, tam gdzie wprowadza się umożliwiające resocjalizację programy z zakresu ekonomii społecznej, bo w Polsce mamy tylko wyjątek Torunia, gdzie działa Fundacja Druga Szansa.

To najważniejsze – podkreśla artysta. – Nie wystarczy tych ludzi zarazić teatrem i roztoczyć miraże innego życia, tylko trzeba wziąć za nich odpowiedzialność i stworzyć im rzeczywistą możliwość egzystowania w obszarze kultury – mówi. I deklaruje: – Jestem otwarty i szukam na wszystkich możliwych polach sprzymierzeńców naszej idei i tych, którzy chcieliby współtworzyć tą przełomową dla naszego miasta propozycję. Wynikałaby z niej korzyść dla całego środowiska i dla mieszkańców Lublina, którzy by wiedzieli, że odmieni jego wizerunek.

Notujący te słowa, proponuje potraktować je poważnie. Bo inaczej wypadnie ze smutkiem donosić, że w Polsce Temida stanowczo nie chce widzieć na szali swej wagi obecności muzy o pięknie brzmiącym dla kochających teatr imieniu Melpomena. Niechaj to urośnie do roli memento, nawet w obliczu chwil radosnych, ale w sumie dychotomii rozdzierającej wydarzenie. Nie sposób się bowiem nie cieszyć z fantastycznego sukcesu więziennego spektaklu w reż. J. Lewickiej. Zapaleni org. pod dowództwem – jednak! – Jeża doprowadzili do sytuacji w naszym systemie penitencjarnym wcześniej niewyobrażalnej. Więźniowie z ZK w Opolu Lub. wciąż grają sztukę poza jego murami. W lutym wystąpili dwukrotnie w ramach Teatru Centralnego, a w tygodniu ukazania się tego tekstu, 6.04. dojdzie do nobilitacji nieprawdopodobnej – uczynią to na scenie Teatru Polskiego w Wa-wie! Część przeciwna (a jednak dopełniająca dwudzielność!) obejmuje „rzeczywistą możliwość egzystowania w obszarze kultury”. I normalnego życia po wyjścia zza krat.

Do miana świetlistego symbolu, wskazującego drogi, jakimi powinni się poruszać kuratorzy osadzonych po odbyciu kary, urasta tu gest buntujących się przeciw kalectwu systemu sprawiedliwości Joasi i Darka wobec Szymona Semeniuka, wcielającego się w „Śnie..” w rolę Demetriusza. Nigdy już w życiu nie zapomnę jak ten absolutnie samotny, niezwykle skromny młodzian, zapytany o wspomnienie z premiery w „Chatce” odrzekł przez zdławione gardło: – To było coś tak miłego, jak urodziny moich trzech córek. Pytany zaś o wrażenia z pracy nad sztuką, mówił: – Świat artystyczny to była dla mnie czarna magia. Nigdy nie byłem w teatrze. Chociaż wszystko przerasta moją wyobraźnię, myślę, że będę przez to lepszym człowekiem – wyraża nadzieję chłopak z Chełma, który siedzi już w ZK 2 lata. Za co? Doświadczony życiem za kratami Jeż: – Nie wiem. Spytałem tylko, czy to nie pedofilia, gwałt lub morderstwo? Jak nie, to reszta mnie nie interesuje. Wiedział już o samotności i beznadziei sytuacji Szymka. – Jakie to okropne stanąć przed bramą więzienia i nie mieć gdzie pójść – wspomina, jakby tłumacząc się z tego, jaką opiekę roztoczyli z Asią nad Szymonem.

Happy end. A on już w styczniu, przy naszej rozmowie, gdy mówił o artystycznej parze, że to prawdziwi jego przyjaciele, aż buzował ze szczęścia, że w marcu, zobaczy swoje córeczki – 7, 6- i 4-latkę. Podano mu rękę, a on zasłużył na zwolnienie. Już po oddaniu tego tekstu do druku, miał się znaleźć na wolności. A czekało na niego załatwiona przez Asię i Darka praca z ubezpieczeniem i mieszkanie. Idźcie wy – prawni, sprawiedliwi, penitencjarni, polityczni, etc – do Jeża, do Lewickiej, do Michałowskiego i uczcie, co to jest kuratela prawdziwa.

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: