Osiedlowe grzyby

FELIETON ZADOMOWIONY

Wychodzi na to, że ostatnio katuję Państwa jednym tematem. Przysięgam zatem, że ostatni już raz powracam do – nabrzmiałego jak się okazuje – problemu rzeźb zdobiących czy – wręcz przeciwnie – szpecących nasze miasto. Będzie to jeszcze jeden osobisty suplement do dyskusji „Rzeźba w przestrzeni publicznej Lublina” jaka się odbyła na powołanym do życia przez Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN Forum Kultury Przestrzeni w Trybunale Koronnym pod koniec marca.

Niekiedy jeżdżę do domu na osiedlu 40-lecia przez Tumidajskiego i Niepodległości, pokonując ostry zakręt na ich zbiegu. Ulice te nie tworzą kąta prostego, zakręt jest serpentynowaty, ma jakieś 110-120 stopni, więc trzeba uważać na pieszych a także samochody jadące z naprzeciwka i nie ma czasu na rozglądanie się po okolicy. Ale to właśnie pod wpływem forumowego tematu przypomniałem sobie, że przy narożnym wieżowcu, ongiś siedzibie administracji osiedla Niepodległości stała rzeźba z innej – dla mnie także w sensie osobistym – zaprzeszłej epoki. Stanęłem zatem przed zkrętem i zobaczyłem, że zaiste wśród krzaków tkwi pomnik z wykutą w piaskowcu głową. Podpis przypomniał, kto zaś: Józef Bem.

Nie wiem czy dzielny człowiek, który na potrzeby forum w Trybunale pofatygował się i policzył wszystkie pomniki czy też rzeźby w Lublinie uwzglednił ten relikt owej epoki sprzed 30 lat. Nie wiem też jak ewentualnie potraktował postumenty pozostawione tu (przynajmniej przez jakis czas) po pomnikach skompromitowanych. To znaczy – osób skompromitowanych przez historię, których uwiecznienie w kamieniu mniej czy bardziej dyskretnie po przełomie systemowym likwidowano.

Bardziej niż akty destrukcji pamiętam jak te pomniki powstawały. W 1976 stałem się lublinininem, zamieszkując w wieżowcu przy dzisiejszej ul. Tumidajskiego, wówczas Jedności Robotniczej. Mnie krew zalewała na tę kretyńską nazwę, a złośliwi partyjni koledzy z redakcji mowili o absolwencie KUL, że to jedyny pozytywny, socjalistyczny element w życiorysie Molika. Mieszkałem tam przez pierwszą odsłonę swego lubelskiego życia, do jesieni 1982 i miałem okazję obserwować działalność niezwykle ambitnego kierownika administracji. Musiał pozazdrościć LSM efektów Lubelskich Spotkań Plastycznych (pisałem o nich w poprzednim felietonie) i wpłynąć na szefów z RSM Motor, bo doszło do podpisania umowy z Instytutem Wychowania Artystycznego UMCS na realizację cyklu rzeźb bohaterów rymujących się z nazwą osiedla, czyli bojowników o naszą niepodległość. Rzeźbę prowadził wówczas w IWA Sławomir Mieleszko, autor niezliczonych pomników „o walkę i męczeństwo” oraz monumentów „wyzwolicieli”, które – jak te muchy portret Franciszka Józefa w ulubionej knajpie Szwejka – upstrzyły całą Lubelszczyznę, a za chwilę tworca wiekopomnego pomnika żołnierzy – polskiego i radzieckiego, ktory do dziś szpeci pryncypalny plac Świdnika, chociaż ludność zwie go – ze względu na karykaturalne proporcje – Bolek i Lolek. To studenci Mieleszki (królewstwo za ich nazwiska!) rzeźbili mozolnie głowy genarałów i naczelników, Bema i Kościuszki, innych i wyrastały osiedlowe grzyby – monumenty. Historia zatoczyła jednak koło i się okazało, że np. taki Karol „Walter” Świerczewski był bohaterem wątpliwym. Jego łeb zniknął z pomnika jako pierwszy. Były jeszcze jakieś inne, ktorych nie pamiętam, bo jak większość mieszkańców osiedla, nigdy tych wytworów socjalistycznych nie polubiłem i nie zaakceptowałem. Teraz w drugiej odsłonie życiowej (zaliczyłem też kilkuletnie interludium – tułaczkę po stancjach Lublina) mieszkam od 18 lat na dalszym osiedlu i jestem szczęśliwy, że nie widzę tej resztki rzeźb na codzień. A jak zagna mnie po zakupy do starego osiedla, wcale mi – w przeciwieństwie do LSM – nie szkoda, że te resztki zarasta zieleń. Może wstyd się przyznać, ale taka jest reakcja człowieka z alergią na tamten, Bogu dzięki przepadły system oraz – co tu ważniejsze – na artystyczne knoty.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: