Pamiętliwy Grześ Przechera

Z wrodzoną sobie delikatnością, używając imieninowego, andrzejkowego pretekstu zaczepił mnie Grzegorz Józefczuk (Zdarzonka, Gazeta Wyborcza Lublin, 30.11.2001) imputując, że tęsknię za komitetami partii, koordynatorami wydarzeń kulturalnych, które „się jednak historycznie nie sprawdziły”.

Jak na człowieka, który z tymi zaprzeszłymi tworami miał styczność jedynie śladową (chyba nie pracował nigdy w organie podlegającemu koszmarowi sterowania przy pomocy nitek pociąganych w KC czy KW), Grześ jest osobą wielce pamiętliwą, ale jak to często u niego, niewłaściwe armaty wytoczył, bo nasz Przechera (z licznych przymiotników dookreślajacych tak nazywanego osobnika, wybieram – oszczędzając mu innych – tylko jeden: przewrotny) używa takich, jakie wypalają w obronie z góry założonej tezy brzmiącej: przywalmy mu.

Przy takim stosunku do życia i do uprawiango zawodu, bardzo często trzeba, jak mawiają ludziska, rżnąć głupa i Grzesiowi Przecherze idzie to zawsze łatwiutko, rzec by można, jak po maśle. Udaje więc mój przyjaciel (sic!), że nie wie o co wołałem w komentarzu o nakładaniu się imprez o festiwalowym wymiarze. Nie chce uświadomić sobie, że przy mocnym w siłę decyzji i kompetencje Wydziale Kultury Urzędu Miejskiego (a nie odpowiednim wydziale komitetu miejskiego czy wojewódzkiego przewodniej partii Peerelu), nie doszłoby do pokrywania się dwóch międzynarodowych (!) festiwali finansowanych z tej samej, miejskiej kasy, a tak było przez dwa dni finału Nieustajacego Festiwalu Gitarowego i Lubelskich Spotkań Teatrów Tańca. I dalej. Nawet jeśli takie na przykład fundacje zachowują niezależność organizacyjną, mądrze działający Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Marszałkowskiego mógłby podpowiedzieć Fundacji „Muzyka Kresów”, żeby nie fundowała nam festiwalu Najstarsze Pieśni Europy w tym samym czasie gdy OPT Gardzienice realizuje tak podobny charakterem (i tu i tu wykonawcy pieśni archaicznych, i tu i tu goście zza wschodniej granicy) projekt Ukraina – Polska – Europa.

Grześ jakoś tego nie zauważa, woli pławić się złośliwościach, ukochanej formie ekspresji i pewno jako sprawozdawca kulturalny wcale nie będzie w przyszłym tygodniu rozdarty, gdy przyjdzie mu wybierać pomiędzy imprezami Hades Jazz Festiwalu, Międzynarodowych Dni Filmu Dokumentalnego „Rozstaje Europy” (teraz przeniesionego do Chatki Żaka, więc nie można z Hadesu wyskoczyć na chwilę na górę do Centrum Kultury, gdzie odbywał sie dotychczas) i nowego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Betlejem Lubelskie” (Teatr Andersena). Jakkolwiek jeden festiwal organizują prywatne osoby, bo właściciele klubu, drugi ACK UMCS i studenci, a trzeci głównie miasto (ono też do tej pory dofinansowywało dokumenty, więc może czyni to nadal), aż prosi się, żeby ktoś tu udzielił twórcom imprez przynajmniej rady i uświadomił im, że sami sobie strzelają samobója tak się bawiąc. Grzegorz J. tego jednak nie uczyni, bo zawsze woli wyindywidualizowć się z zambarasowanego tłumu odbiorców i bawić się w pięknoducha szpakami karmionego, która to strawa w jad ironii, najmniej szlachetnej – jak się słusznie uważa – odmiany humoru bezzwłocznie się przetwarza.

A że Grześ na otwarcie Molikówki w Piwnicy pod Fortuną pomimo osobistego zaproszenia nie dotarł, może jedynie żałować. Przegapił, by nie rzec, że przerżnął sprawę kilku co najmniej tematów do Zdarzonek, których z darma racji okazuję się być stałym, maniakalnie, acz nie z włanej woli powracającym gościem. Niemniej, za „życzonka” na łamach dziękuję, nawet złożone w kontekście, którego stosowność uprawnia do – właśnie! -ujęcia ich w cudzysłów. No cóż, to cały Grzegorz Jóżefczuk, jego specialite de la maison.

Kategorie:

Tagi:

Rok: