Patriotyzm

Zbyszek Lemiech nigdy chyba nie pojmie, a raczej nie ma zamiaru pojąć, że napisanie czegokolwiek bez perspektywy honorarium zwanego wierszówką jest ostatnią z rzeczy pożądanych przez autora i że ten zrobi wszystko, żeby się przed taką dolegliwością wybronić. Był jednak Zbycho tak niestrudzony w egzekwowaniu nieopatrznie danego przeze mnie słowa, że dostarczę tekst do okolicznościowej gazetki barbizońskiej tworzonej w L-PRINCIE na ponowne spotkanie uczestników pamiętnej czerwcowej eskapady pod auspicjami Tomka Kawiaka, że w końcu przestałem mylić pogonie, zacierać ślady, chować głowę w piasek i – po wyczerpaniu wszystkich argumentów prezentujących nie sprzyjające pisaniu okoliczności – poddałem się.

Ostatecznym argumentem użytym przez Zbyszka był tytuł mego tekstu. Bo okazało się, że chociaż ja mam być jego autorem, to treść muszę dostosować do gotowego już tytułu, a nie broń Boże – co by jednak pozostawało w zgodzie z powszechnie obowiązującymi dziennikarskimi zasadami – odwrotnie. „Patriotyzm” – zakomunikował uparty prześladowca. A ja pomyślałem, że pije do mnie. Że skoro byłem zaproszony na wyprawę jako żurnalista-obserwator, muszę się teraz wykazać patriotyzmem i – nie bacząc na żałobę finansową powodowaną wizją bolesnej nieobecności wierszówki – dać świadectwo prawdzie, jak to polscy artyści we wspólnym uniesieniu Francję podbijali. Wprawdzie okazało się, że nasz wydawca i dowódca organizacyjny wyprawy wpadł na pomysł tytułu oglądając moją fotografię z biało-czerwoną flagą, którą umieszczałem nad wejściem na kazimierską ekspozycję w barbizońskiej sali Marc Jaquet, ale ja – patriota co się zowie – wiedząc swoje, dostałem ostatecznego kopa do pracy.

Siadłem i jąłem dumać, krążąc wokół tytułowego tematu. Tomek Kawiak… No, nie ulega wątpliwości, że nim powodowały uczucia patriotyczne kiedy wymyślał i realizował przedsięwzięcie pt. „Artyści polscy w Barbizon”, łączące się we wspólnym projekcie z perspektywą otwarcia za rok podobnej, tyle, że francuskiej wystawy w Kazimierzu i nawiązania kontaktów partnerskich pomiędzy tymi koloniami artystycznymi. Urodzony i wychowany w Polsce, od ponad 30 lat zamieszkały we Francji artysta, uczepiwszy się tak konsekwentnie owej idei, zaiste dał wyraz prawdziwego patriotyzmu. I gdyby nie działał pod sztandarem tego – według mnie – króla impondrabiliów, pewno nie zdzierżyłby nerwowo i machnął na wszystko ręką z braku sił na mijanie kłód, które mu pod nogi rzucali różni tacy, poczynając od Andrzeja Szczypy (burmistrz miasteczka nad Wisłą nigdy konkretnie nie odpowiedział na listy słane przez Tomka w sprawie Barbizon), kończąc na Piotrku Zielińskim (miał najwięcej pretensji do Kawiaka o warunki zakwaterowania na miejscu, sam w zamian dając głównie personalene dopełnienie składu wycieczki, m.in. o skądinąd sympatyczne małżeństwo Budków z tak bliskiej sercu kazimierskich artystów i tak rymującej się z całym przedsięwzięciem Bochni).

Z Tomkiem więc – racja. Ale my, pozostali, goście jego? Niepatriotycznego zachowania Stefcia Kurzawińskiego nie można brać pod uwagę, bo on, niezadowolony z resorów autobusu dotarł z Kazimierza tylko do Warszawy i szybko o tym epizodzie zapomniano. Gdzież tu więc wytropić inne przejawy patriotyzmu? Czy na przykład w drobiazgach, ot, powiedzmy w „Informacji dodatkowej” dostarczonej nam przed podróżą na papierze firmowym Tomkowej Fundacji TATO? Czytaliśmy tam: „W związku z uroczystościami obchodów w Instytucie Polskim „Dnia Polskiego” miłym akcentem prosto z Polski byłoby, aby każdy z uczestników zabrał ze sobą do jednego litra czystej wódki polskiej, która oprócz kogutów kazimierskich, wędliny polskiej, jak również oscypków stanowiłaby niewątpliwą atrakcję”.

W instytucie od rana, oprócz przybyłego z Grasse Tomka, siedzili Ania i Zbyszek Lemiechowie, którzy do końca udawali, że pojadą z nami w podróż autokarem, a, jak mawiała moja śp. żona, wygłupili nas w błąd przyleciawszy sobie wygodnie samolotem (niektórzy chyba im tego nigdy nie zapomną). My natomiast, w liczbie coś z 24 osób, krążyliśmy autokarem po sparaliżowanym komunikacyjnym strajkiem Paryżu, bo kierowcy doświadczeni, owszem, w wyjazdach do Londynu, we francuskiej metropolii nie byli wieki i zamiast skręcić na obwodnicę, tzw. Peripherique, wjechali w centrum. Już po kilku godzinach z bliskich przedmieść w Franconville udało się dotrzeć na miejsce, gdzie w powietrzu wisiał skandal, bo zjawił się Krzysztof Pruszkowski. Ostatecznie, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, wymanewrowany z reprezentacji artystów Kazimierza, ni cholerę nie chciał się z tym pogodzić i w każdej chwili – jak sądzili poniektórzy – mógł wszcząć awanturę. Ale zaskoczył ich i kontestacji nie podjął. Pierwsze emocje opadły i tak już pozostało.

I prezentacja Barbizon w sali kinowej z oficjalnymi wystąpieniami i cały „Dzień Polski”, czyli coctail na piętrze, nie miały spodziwanej temperatury, chociaż cieknące klimatyzatory robiły wszystko, żeby ją podnieść. Niżej podpisanemu gorąc uderzył do głowy tylko wówczas, gdy osobiście poznawał piękną Teresę Tyszkiewicz, damę z grona patriotycznie dopełniających wystawę artystów polskich zamieszkałych we Francji (oprócz niej i Tomka, także Małgorzata Paszko i Bogdan Korczowski).

Jednym słowem, polskie instytutowe standing party, zdominowane zresztą przez – co zrozumiałe – francuskie wina, szybko padło. Zapasów narodowego trunku – tu po przedpodróżnej instrukcji traktowanego patriotycznie – nie trzeba było nadwyrężać. Za to można było się wbić w upał, który w tych dniach zdominował aurę pod paryskim niebam i ewentualnie zaznawać dobrodziejstw tak polecanej przez doświadczonego Ryszarda Kapuścińskiego konsumpcji alkoholu w tropikach. Pomna jego słów grupa pod dowództwem dziekana Grzesia Mazurka, dopełniona Romkiem Kołodziejem i Jackiem Wojciechowskim, nawet chciała się z tego powody spóźnić na wyjazdową zbiórkę, chociaż tę wyznaczono dopiero na 21.30, 9 godzin po opuszczeniu progów Instytutu Polskiego. Spocony tercet artystyczny pokonał ponoć drogę od Madaleine na zaplecze Grand Palais obok Pont des Invalides, gdzie parkował autokar, w 10 minut! Kto zna Paryż, wie, że to kawał drogi. Ja podobną odległość do Luwru na czasową piękną wystawę rysunków i manuskryptów Leonarda da Vinci (jak przystało na wyciaczkę artystyczną, nikt oprócz mnie tam nie trafił) szedłem ponad dwie godziny, wypijając po drodze w cieniu drzew parku przy Champs Elysees oraz ogrodów Tuileries i Carrousel cały zapas sześciu piw. Bardzo mi dziś przykro, że nie można zaliczyć aktu tego do czynów pariotycznych: piwa były już francuskie.

Na wspomnienie upałów jakie nas we Francji dopadły, jeszcze teraz, pisząc o tym, wyżymam ręcznik zbierający pot z ciała. I gdy mi lepiej, robię rachunek sumienia z tego, co najlepiej zapamiętałem z tej szalonej a patriotycznie wzniosłej podróży. Spróbuję go, już tylko skrótowo przedstawić. Lista wydarzeń – zapewne bardzo niepełna – wygląda nasępująco:

* Eskapada z Hotelu Bonfortel, pomieszczonego w środku centrum komercyjnego na podparyskim zadupiu w Franconville, w poszukiwaniu dworca, z którego można by w czasie strajku jakoś dotrzeć do centrum. Dorotka Święcicka i Waldek Odorowski zawrócili po kilku kilometrach, gdy znaleźli po drodze w krzakach papużkę. My z Grzesiem Józefczukim uparliśmy się i dotarliśmy do stacji, gdzie się okazało, że kasjer uprawia strajk włoski i obsługuje jednego klienta po pół godziny, najbliższy pociąg jedzie do Paryża za dwie godziny, a o możliwości nocnego powrotu nikt nic nie wie. Daliśmy tyły, ale i zaraz zjawiła się druga grupa, która trafiła na inny dworzec, też nigdzie w sumie nie dojechała, a Jurek Długozima pojeździł sobie rotacyjnie tam i z powrotem pomiędzy dwoma stacjami. Tego pierwszego wieczoru nikt z grupy autokarowej wieży Eifla nie zobaczył. Zalewaliśmy w podgrupie żale pięcilitrową beczułką na zapleczu hoteliku.

* Zazdrość – jak się okazało niesłuszna – wobec Grześka J., że po instytutowym bankiecie ruszył w Paryż z samym Stasysem Eidrigeviciusem, który objawił się nagle w drodze z Japonii.

* Podziw dla grupy Waldka O. z Dorotką i Grażynką Ruszewską, gdy zrekapitulowała ile zdążyła przebiec paryskimi uliczkami i zobaczyć w czasie tego krótkiego, danego nam tam czasu. Dotarli nawet na Montmartre, do Sacre-Coeur i na Place du Tertre!.

* Patriotyczny zryw artystycznej komuny powołanej okolicznościami wystawowymi przy komponowaniu ekspozycji w Barbizon. Pracowali wszyscy. Tylko niektórych (exemplum: dramatyczne wystąpienie Zbyszka L.) trzeba było opieprzyć. Dla jasności: nie dotyczyło to obecnych na miejscu autorów prac.

* Zachwyt nad monumentalnymi obrazami Janella Knorowskiego i wdzięczność, że mnie nauczył paradnej odzywki „Bongiorno, że tak późno!”.

* Niespodziewany, wykreowany możliwością dysponowania autokarem wyskok do dla mnie piekniejszego niż Wersal Fontainebleau, gdzie jak zwykle byłem w zamku jedynym zwidzającym muzeum. Usprawiedliwieni: Dorota i Waldek, którzy popływali łódką po stawie w fantastycznych ogrodów nieobecny Grzesio J., który na cmentarzu w Barbizon próbował wyśledzić grób Theodore’a Rousseau, przywódcy ideowego słynnej XIX-wiecznej szkoły działającej w tej jeszcze wówczas wiosce. Nieusprawiedliwieni: pozostali, w tym osobliwie Małgosia Podobińska i Grażynka R., które wybrały – o kulturalna zgrozo! – shopping.

* Równie niespodziewna wizyta w protoplaście ogrodów wersalskich Vau le Vicomte, gdzie jak zwykle byłem… itd. Fakt, że pomogła legitymacja prasowa, na którą dało się wejść za frajer.

* Poranny zryw w hotelu w Chailly współspacza Grzesia, który mając zapewne wyrzuty sumienia po utraconej szansie zakrzyknął: – Foontainebleu! Rozbudzeni poszliśmy na wycieczkę na poszukiwanie płynącej ponoć w pobliżu Sekawany. Znaleliśmy tylko zieloną enklawę spokoju, dziki czosnek i niejadalne duże poziomki ogrodowe. Ale było świetnie!

* Wieczorne tańce w tymże zwietnamizowanym hotelu z Grażynką, w trakcie imprezy… karaoke. Szał!

* Uśmiechnięte francuskie dzieci zaopatrzone przez samego mistrza w pieczywowe kazimierskie frykasy, zapewne w podzięce za to, że wytrwały bardzo wątlutkie hagiograficzne przedstawienie niemieckiego teatrzyku „Otwarte Oczy” z Bielefeld pt. „Kogucik Cezarego Sarzyńskiego”.

* Ukręcone z niczego przez Romka Kołodzieja kulinarne smakołyki na kolacji przed i powernisażowym bankiecie, podlane postawionym obficie przez Tomka winem.

* Utracone okulary rozdeptane przez francuską dzieciarnię, które tańczyły francuską wersję „Stary niedźwiedź śpi” wokół zmożonego piwem i snem, zalegającego na barbizońskim trawniku Molika.

Poza tym nie zapomnę: * Jacka W., który w swym cudownym roztargnieniu szukał wciąż ginącej kurtki nawet siedząc na niej, a także – skutecznie! – w lukach samochodu tuż po spacerze, na którym jeszcze ją miał. * Parującego złością Piotrka Z., któremu nie podobało się nic * Rozkapryszonej koleżanki z TV Polonia, która jednak racji trochę miała, bo była w robocie. * Jej zaprzeczenia, kleżanki drugiej z tejże telewizji. * Łez podłechtanego winkiem Stasysa skarżącego się: „Jestem taki samotny!”. * Kamiennego spokoju Małgosi P. królującej na tyłach autobusu * Kretyńskich wierszyków Tadzia Cugowa, który znów po latach, w nowym środowisku znalazł dla nich wiernych słuchaczy * Witalnej aktywności grupy uniwersteckiej dominującej w czubie autobusu. * Joanny d’Arc wychodzącej w świcie aktualnej hierarchii kościelnej z katedry w Reims, gdzie też trafiliśmy, by podziwiać jej gotyk i witraże Chagalla, a okazało się, że w miasteczku feta na rzecz Dziewicy Orleańskiej, * Przebudzenia w Luksemburgu i widoku samolotu schodzącego do lądowania nad zamkiem, gdy myślałem, że cudownie śnię. * Krzątaniny Tomka, który jakimś cudem nad wszystkim panował. * Jeszcze wielu, wielu rzeczy.

Ale miało być o patriotyzmie. No, to może skończę słowami o jego zewnętrznym przejawie. Moi paryscy przyjaciele – Janusz Wroczyński, ongiś lubelski bard, dziś szanowany lekarz i artysta Piotr Strelnik – specjalnie, by poczuć wreszcie we Francji powiew Polski i dotknąć sztuki z rodzinnego kraju przyjechali na wernisaż do Barbizon. I stwierdzili zgodnie, że nie mają się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie będą polecać wystawę znajomym Francuzom. Więc może jednak i my wszyscy, dzięki Tomkowi wykonaliśmy jakąś całkiem niezłą patriotyczną robotę? Wierząc w to jeszcze milej wspominać tę francuską wspaniałą przygodę.

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: