Pełzanie do Unii

Andrzej Molik

Kiedy w ubiegłym tygodniu pod wpływem świeżych wrażeń z pobytu w Belgii, w tym w Brukseli, stolicy i tego kraju i Unii Europejskiej pisałem w tym miejscu o przystankach autobusowych zasilanych bateriami słonecznymi, złożyłem propozycję naszym lubelskim majstrom od komunikacji. Okazało się, że sugestia, żeby MPK oraz prywaciarze zafundowali nam pospołu przystanki takie jak tam i w zależności od wkładu w inwestycję dysponowali odpowiednią liczbą rozkładów jazdy została przez wiele osób przyjęta jako dobry (?) żart.

Mam kłopot, bo chociaż żartobliwa forma na ogół jest normą w felietonach, uważam, że o sprawie można by pomyśleć całkiem poważnie, tym bardziej, że zasilane bateriami wyświetlacze mogłyby być także probierzami rzetelności przewoźników. Jak ktoś nie zmieści się w rozkładowych harmonogramch, to wypada z gry! – brzmiała konkluzja. Ale jeśli wodze fantazji zbytnio popuściłem i taka propozycja wydaje się dziś w kraju dopiero kandydującym do Unii kompletnie futurystyczna, to dysponuję pomysłem innym.

Proszę zmusić naszych przewoźników, osobliwie prywatny ich odłam (nikt mnie nie przekona, że przeglądy techniczne ich autobusów są przeprowadzane prawidłowo, skoro sam widzę jak smrodzą), do wprowadzenia patentu stosowanego w podbrukselskim Leuven, gdzie mieszkałem przez 18 dni sierpnia. Do części zabytkowej miasta jeszcze starszego niż Lublin (fantastyczny kandydat na miasto partnerskie, wszak tam też działa KUL – Katolicki Uniwersytet Luweński) wjeżdżają atubusy, które wyłączają napęd spalinowy i przechodzą na elektryczny. Kupowanie trolejbusów naszym prywaciarzom nie wciskam, ale w takie środki transportu powinni się zaopatrzyć. Wtedy wjeżdżając pod górkę Dolną 3 Maja za autosanem z napisem Komunikacja Prywatna nie musiałbym wdychać kłębów mało życiodajnego dymu z jego rury wydechowej.

Rzuciłem tę kolejną propozycję, czytam com napisał i już widzę, że i w tym przypadku przesadziłem. Przecież chociażby jadąc polskimi drogami spod jednej granicy pod drugą, na własnej skórze się człowiek przekonuje, że ich modernizacja to typowy przykład dowodzący tego, że my nie wchodzimy do Unii, tylko do niej pełzamy. Chociaż tyle minęło od połączenia obu części Niemiec, w dawnym NRD-ówku (ale nie tylko!) remonty i przeróbki autostrad idą tak, że aż huczy. Lawirowanie pomiędzy sprzętem i robotnikami staje się uciążliwe, ale widać efekty. W weekend odbyłem podróż do Radzynia Podlaskiego i spotkałem takie same jak w Niemczech zwężenia drogi i światła wpuszczające auta na jeden tylko pas ruchu. Różnica była nie tylko w rozmiarach przedsięwzięcia. Główna polegała na tym, że tam pracowało na okrągło setki pracowników, a u nas w piątkowe popołudnie nie uświadczyło się żadnego, a w sobotę – dwóch czy trzech. Zatem o czym my tu mówimy?

Kategorie: /

Tagi:

Rok: