Pięć premier i Batlejem Lubelskie

Przed nowym sezonem artystycznym 2001/2002 rozmawiamy z Włodzimierzem Fełenczakim dyrektorem Teatru im. Hansa Christiana Andersena

* Teatr Andersena ma niezwykle mocne i szybkie wejście w sezon. Zaczynacie od razu od premiery.

– I sądzę, że bardzo interesującej, bowiem już w niedzielę 15 września zaprezentujemy Cuda i dziwy Juliana Tuwima. Uważam, że nigdy dosyć powrotów do starych, dobrych rzeczy a Tuwim to mistrz niedościgniony. Dla mnie, to pierwsza klasa wierszy dla dzieci. Zawarte w nich jest wszystko co najlepsze – zabawy z eufoniką, z rytmem, z brzmieniam słowa. Magiczne słowo „gdyby” – jak on się nim bawił! To on jest twórcą gdybanek. Zajmujemy się dziś Charmsem, francuskimi twórcami teatru absurdu, a przecież pierwszy to robił Tuwim. Lokomotywę, Plotki, Pana Tralalińskiego, Pana Hilarego znamy od dzieciństwa na pamięć, jednak nie patrzyliśmy na nie bliżej, a w nich jest najlepsza absurdalność jaką sobie można wyobrazić.

* Cuda i dziwy realizuje grupa twórców czeskich. Dlaczego zdecydował się Pan na ten krok?

– Znam tych twórców i cenię. Zdenek Kluka to ongiś podpora brneńskiego rocka, ale jaką potrafi także tworzyć muzykę dla dzieci! Na tym polega rzemiosło Czechów, że mogą uprawiać pop, psychodelic a jednocześnie komponować dla najmłodszych. W tej muzyce jest wszystko: warsztat, przestrzenność, melodia… Scenografia Rostislava Pospisila wychodzi z rysunków dzieciecych a jest w pełni profesjonalna, prowadzi do abstrakcji i da się ją porównać z dokonaniami współczesnej plastyki, czerpie z tego ducha. No, i przede wszystkim jest Zoja Mikotova. Będzie można się przekonać, co to jest wyobraźnia reżysera. Żeby osiągnąć takie efekty jak ona, trzeba mieć wiedzę, znać psychikę dzieci. Trójka aktorów gra tu płaskimi lalkami, mogą to czynić, bo to też lalki. Wiedziałem co robiłem anagażując panią Zoję. Jak usłyszałem, że zrobiła w Czechach Tuwima, korespondowałem z nią dwa lata w sprawie lubelskiej realizacji i zgodziła się, choć nie ma czasu, bo w Akademii Janacka w Brnie prowadzi eksperymentalne zajęcia pracując z osobami niesłyszącymi, tworząc z nimi teatr.

* Tuwimowskie wiersze otworzą sezon. A jak zapowiada się on w całości?

– Myślę, że ciekawie. Na pewno nie będziemy wracać do dawnych lat i starych obyczajów. Nie będę stawiał papierowych scenografii czy sam biegał i gwoździe ze sceny wyciągał. Nie możemy wchodzić do Unii Europejskiej a żyć na Wschodzie. Muszę nasze poczynania planować na dwa lata. Najlepsi twórcy są wciąż zajęci, trzeba ich namawiać. Nie pracują dla pieniędzy, bo sztuka dla dzieci jest wciąż źle opłacana, więc ciągnie ich do nas możliwość realizacji tego, co wymyślili, co nosili w sercu, intresuje ich praca z naszymi aktorami, także pobyt w Lublinie, który jest esencją polskości. Ludzie sztuki w naszym mieście pomagają sobie nawzajem. Moi reżyserzy zwiedzają dzięki temu Zamek, Ośrodek Brama Grodzka, nawet Majdanek, nasiąkają tutejszą atmosferą, tu rodzą im się twórcze pomysły. To działa!

* Pod koniec ubiegłego sezonu rozmawialiśmy o Pana planach stworzenia festiwalu Betlejem Polskie, teraz widzę, że w repertuarze znajdzie się Wertep, spektakl czerpiący z bożonarodzeniowej tradycji. Co było pierwsze, pomysł przedstawienia czy festiwalu?

– Chyba jednak Wertep, tekst Walerija Szewczuka. Dużo się ostatnio mówiło o Ukrainie, ja się interesowałem ją od dawna. Napisałem kiedyś esej o Łesiu Kurbasie, zajmowałem się literaturą, trafiłem na wydany przez Wydawnictwo Lubelskie Wieczór świętej jesieni Szewczuka, jednego z wybitniejszych prozaików ukraińskich średniego pokolenia. On i Andruchowycz to dziś dwa najważniejsze tam nazwiska. Odczuwam go tak, jak kiedyś Nowaka. To literatura realizmu fantastycznego. Niekiedy przypomina także Chwina. Wertep jest niezwykle ciekawą sztuką. Jadę specjalnie do Kijowa, żeby rozmawiać o niej z autorem.

* Wertep to taka nasza szopka?

– I tak samo wielki wpływ ma na tamtejszą dramaturgię, na teatr. Przecież u nas szopka stała się ważna nie tylko z powodów religijnych. Istnieją podziały szopkowe, scenografie. Bez szopki nie byłoby Wesela, nawet Szewców Witkacego. Następuje tu zmieszanie sacrumprofanum, ale jak mawiał Teilhard de Chardin, sacrum może powstać z profanum. Ten wływ szopki na naszą kulturę jest ogromny. Ile dał nam prof. Lewański, ile scenografie Strzeleckiego! To samo jest z wertepem. Wertep to początek teatru ukraińskiego, dramat korzystał z budowy wertepu, wertepowcy grali w różnych miejscach, zarówno związanych z tradycją katolicką jak i prawosławną a w połowie grywany był po polsku. Do dziś trwają kłótnie, co było pierwsze, wertep czy szopka. Spektakl w mojej reżyserii będzie miał dwie części: Wertep o Herodzie Walerija Szewczuka, prapremiera dramatu ukraińskiego w Polsce po 20. latach przerwy i Wertep o Narodzeniu Pańskim, gdzie pojawia się mnóstwo postaci świeckich i kolędy lubelskie. Dadać należy, ze oprócz używanego u nas znaczenia słowa wertep, oznacza on jamę, skalną pieczarę, miejsce narodzenia Chrystusa. Ta tradycja przywędrowała z Bizancjum. Ten niezwykle współczesny dramat o losie ludzkim i ludzkich lekąch zagramy w maskach, bo maska ma dużą siłę wyrazu. W scenografii wracam do Mikołaj Malesza, współtwórcy sukcesów Wierszalina. Chcę, żeby u nas wciąż istnaił, bo mało jest tak interesujących scenografów jak on. Zawsze powtarzam, że najlepszymi scenografami są malarze. Ruch sceniczny przygotuje słynna, zamieszkała w Polsce Ukrainka Olena Leonenko.

* Z idei realizacji Wertepu zrodził się pomysł festiwalu Betlejem Polskie. Co kryje się pod ta hasłową nazwą?

– Nazwę uzupełnia informacja: „Spektakle wyrosłe z tradycji bożonarodzeniowej”. Międzynarodowy festiwal odbędzie się w dniach 14-16 grudnia. Chcemy żeby buchało u nas tradycją, żeby można był kupić gwiazdy, aniołki, szopki i w tym celu współpracujemy ze Stowarzyszeniem Twórców Ludowych i ogłosimy konkurs na prawdziwą szopkę lubelską, bo mamy u nas istne zagłębie szopek i kolęd, bogactwo zadziwiajace.

* A spektakle? Co zobaczymy oprócz Pana Wertepu?

– Jeśli chodzi o gości, to wystąpią u nas: Teatr Piligrin z Kołomny w starej Rosji z Darami Artebana, apokryfem o czwartym – słowiańskim – królu, Stare Divadla ze słowackiej Nitry z Już go wiozą, clownadą w reżyserii mistrza zabawy Spiszaka (są tam elementy andrsenowskiej Dziewczynki z zapałkami, więc tego spektaklu nie mogło u nas nie być), Teatr Białoruskiej Dramaturgii z Mińska z starobiałoruskim Dzieckiem z Betlejem, warszawski Teatr Lalka z obowiązkową, rewelacyjną Szopką krakowską w reżyserii Rotkowskiego i świetną scenografią Kiliana, Krymski Teatr Lalek z Symferopola z ukraińskim Wertepem granym tradycyjnie – przez jednego aktora, ale z zespołem muzycznym, Teatr Ateneum z Katowic z Biegnijcie do szopki, gdzie Wojnarowski poigrał na temat Biblii grając konwencjami, Wałbrzyski Teatr Lalki i Aktora z Mirrą, kadzidłem i złotem, apokryfem Joanny Kulmowej o Barabaszu i wreszcie alternatywny Teatr Piki ze słowackiego Pezinoku z Wieczorem pod gwiazdą, granym zabawnie przez dwójkę aktorów z towarzyszeniem śpiewaków i muzyków.

* Wygląda to doprawdy imponująco, ale potem trzeba będzie przejść do prozy życia, czyli dalszego ciągu sezonu. Co wtedy, już w nowym roku nas czeka?

– Jeszcze trzy premiery. Najpierw, w styczniu, słynni klasyczni Pożyczalscy Mary Norton, reżyserska praca dyplomowa Marka Ciunela, mojego studenta z białostockiej uczelni, ze scenografią zawsze mającej u nas swoje miejsce Teresy Targońskiej. W marcu pokażemy Hebanową baśn H. Kołaczkowskiej, bluesową baśń w mojej reżyserii z muzyką Marka Sarta i scenografią Alicji Grucy i Roberta Florczaka, prowadzących kultową dyskotekę Sfinks w Sopocie. Może zagra tu mały zespół jazzowy. A w maju na koniec pokażemy przedstawienie pt. Stelle i Luchtaka autorstwa Jerzego Bielunasa i w jego reżyserii. To baśń lapońska o trollach, których imiona pojawiają się w roboczym tytule, baśń muzyczna, bo Bielunas to realizator znanych musicali granych w chorzowskim Teatrze Rozrywki i warszawskiej Rampie, być może z muzyką Mateusza Pospieszalskiego z zespołu Voo Voo i ponownie ze scenografią Mikołaja Maleszy.

* W momencie gdy inne teatry narzekają na kłopoty finansowe i okrajają repertuar, Teatr Andersena zda się kwitnąć. Tak dobrze wam pod kuratelą miasta?

– Absolutnie nie możemy narzekać na miasto. Dziś możliwości są taki a nie inne i miasto traktuje nas wspaniale. Zespół aktorski pozostaje ten sam co w poprzednim sezonie, ale mamy pewne plany inwestycyjne. Może powstanie klub w oczyszczonej ostatnio starej kotłowni. Chcemy przeniść stolarnię w miejsce obecnych biur a je przeprowadzić wyżej. Pożądane też jest porządne zrobienie górnej sceny. Musimy to uczynić teraz, póki przepisy są takie jakie są, bo po wejściu do Unii będą one dużo ostrzejsze. Dodam jeszcze, że nadal wydajemy zeszyty Akademii Andersena, mamy ciekawe propozycje dla nauczycieli a rodzicom polecamy nowość, imieniny ich pociech w naszym teatrze.

* Życzę zrealizownia wszystkich planów i dziękuję za rozmowę.

Andrzej Molik

Fot. Jacek Babicz

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: