Piekielny posterunek

Po premierze w Teatrze z Lublina

Nie przypadkiem chyba w ulotkowym programie do spektaklu „Trzeci policjant” działającego w Centrum Kultury Teatru z Lublina znalazły się słowa Flanna O’Briena, który w liście do Williama Saroyana z 1940 roku wyznaje, że właśnie skończył kolejną książkę i, że rozważał, czy nie przerobić jej na zwariowaną sztukę. Czyż to nie najlepsza wskazówka dla twórców teatralnych, że można zdobyć się na odwagę i adaptacji scenicznej powieści dokonać? Nie pomniejsza to faktu, że odwaga owa była nieodzowna, bo dzieło Irlandczyka, którego w Polsce dopiero odkrywamy, pełne jest nie tylko przewrotnego humoru, ale i ukrytych sensów i znaczeń rozpisanych na rozczłonkowujące się wątki, ale i spinanych konstrukcją, której stróżem – niczem jakiś mistrz budowlany – staje się Narrator.

Narrator (Ela Bojanowska) wprowadza nas w życie swego Bohatera (Sławek Płecha), który na scenie pojawi sie jednak dopiero po jakimś czasie a gdy się tam znajdzie, okaże się wkrótce, że ta jedna postać ma jeszcze trzecie odwzorowanie. To Joe, coś w rodzaju sumienia a raczej dobrej duszy dbającej o interesy Bohatera, teatralnie sprowadzonej do głosu z głośnika. Z może nazbyt długiego wstępu (postaci uczestników wydarzeń wydobywane mikrym światłem z przestrzeni scenicznej ożywiają go zgoła symbolicznie), dowiadujemy się, że nasz protagonista to zwykły zabójca, który za chwilę na demonicznym posterunku doświadczy męk z piekła rodem. Będziemy ich zgoła rozbawionymi świadkami aż do finału, gdy dowiemy się, że Bohater od początku nie żył a do piekielnego posterunku powróci kolejny raz, tym razem w towarzystwie wspólnika w morderczym czynie.

Sam O’Brien, o czym zaświadcza wspomniany list do amerykańskiego kolegi po piórze, dumny był, że pomysł z bohaterem, który cały czas nie żyje „jast raczej nowy”. Dodał też, że kiedy pisze się o świecie zmarłych „ma się nieograniczone pole do ciętych ripost i dowcipów”. Że dowcip w „Trzecim policjancie” jest, nie ulega wątpliwości. Gorzej z naszą wiedzą o ripostach. Ta druga powieść w karierze Irlandczyka została odrzucona przez wydawcę. Podejrzewać należy, że tak jak pierwsza, „Sweeny wśród drzew” („At Swim-Two-Birds”), zrobiła karierę dopiero w latach sześćdziesiątych. Domyślać się można też, że tak jak tamta była gigantycznym pastiszem, żartem i kpiną z modernizmu w literaturze a przede wszystkim polemiką z twórczością i pogladami Jamesa Joyce’a, tak i ta miała swe odnośniki – że tak powiem – literackich (lub ideowych) adwersarzy.

Zaginęły te tropy w czasoprzestrzeni, bo i powstało dzieło O’Briena w innej epoce i w kraju, o kulturze którego wciąż mało wiemy. Można zatem jedynie spekulować, a pokusa jest zaiste wielka. Czyż nie wraca w czasie oglądania spektaklu myśl o dziele Dantego? A jeśli komuś za daleko do włoskiego mistrza, to – przyrównując chociażby lata powstania „Trzeciego policjanta” i arcypowieści Bułhakowa – czy nie znajdziemy tu ducha Wolanda? Czy nie mógłby to on być sierżantem Pluckiem u Irlandczyka, albo tytułowym stróżem prawa, wielkim nieobecnym w przedstawieniu? Jeśli zaś „Sweeny wśród drzew” kpił z ambicji modernistycznych, czy można pozostać obojętnym na domysł, że ta druga książka rozprawia się z wyabstrahowaną naukowością? Są na to rozsiane po tekście dowody. W pewnym momencie Bohater (który notabene zaczytuje sie w dziełach niejakiego de Selby’ego będących, jak sie można domyślić, czymś w rodzaju silva rerum czy „Nowych Aten” księdza Chmielowskiego) mówi do Plucka: – Pański wywód jest na pewno wzorem wiedzy, bo nie rozumiem z niego ani słowa. Skąd to znamy? A cała „teoria atomowa”, zgodnie z którą jeżdżąc na rowerze coraz bardziej się nim stajemy a rower się uczłowiecza? A „maglowanie światła”, dzieki któremy dochodzimy do „omnium”, czegoś, co mieści w sobie więcej niż energia („niektórzy nazywają to Bogiem”)? A wszystkie wzbudzające szczery śmiech psudouczone wypowiedzi sierżanta Plucka?

Czysty surrealizm, ale i – dla nas – jakieś znajome tony z Witkacego. Przecież obu twórców dręczyły te same obawy co do przyszłości świata. Wprawdzie u O’Briena nie jest to tak szydercza wizja rozkładu cywilizacji jak u Polaka, ale i on rozgoryczony nipowodzeniem pierwszej swej powieści ponuro żartował, że „Adolf Hitler przyjął ‚At Swim-Two-Birds’ z dużym niesmakiem (…), znienawidził ją tak bardzo, że wywołał drugą wojnę światową”. Miałybyż więc być w „Trzecim policjancie” tropy wypowiedzi antytotalitarnej a policjantów-diabłów należałoby utożsamiać z upadłymi aniołami XX-wiecznych systemów? Trudno powiedzieć, bo w zakusach interpretacyjnych można zagnać się w kozi róg. Przy pomocy dorobionego w zapale wytrycha wytrawny manipulator mógłby dojść do rozstrzygnięć wręcz obrazoburczych. Przecież w posterunku rządzi jakaś Trójca, zasadniczy człon nazwiska MacCruiskeen (policjanta podległego Pluckowi) bliski jest w wymowie słowu „crucifixion” (nie mówiąc o tym, że „keen” to irlandzka pieśń żałobna) a Fox to tylko duch w tym towarzystwie i w przedstawieniu…

Właśnie – przedstawienie. Ile ono daje nam możliwości interpretacyjnych? Skoro aż tak wiele zostało powiedziane powyżej, najwyraźniej widać, iż dużo. Pozostaje ono jednak całkowicie otwarte na te możliwości. Teatr z Lublina stworzył spektakl przedziwnej urody. W sterylnej scenogrfii, przy oszczędnej ilustracyjnej muzyce na plan pierwszy wychodzi tekst. Nie zawsze może – mimo starań konsultantki słowa Haliny Tomaszewskiej – dopieszczony w ustach wszak nie zawodowców, jednak na tyle sprwnie podawany, że wciągający. A gdy się podda jego magnetycznemu urokowi, wsiąkamy w absurdalną rzeczywistość-nierzeczywistość fabuły o znaczeniu, nośności przypowieści. Ten biały posterunek z białymi policjantami (są zwolennicy tezy, ze diaboliczność ma kolor bieli) może śnić się grzesznikom i nie tylko.

„Trzeciego policjanta” Teatr z Lublina pokazał w stadium prób na ostatnich Konfrontacjach Teatralnych i zbierał on wówczas same pochwały a Ela Bojanowska odebrał nawet jakąś nagrodę za reżyserię projektu. Na poniedziałkowej premierze w CK słyszało się głosy, że tamten otwarty spektakl był ciekawszy, że nieskończona forma pozwalała świadkować aktowi twórczemu. Nie mnie sądzić, bo mnie przy tym nie było. W wersji zamkniętej (nie do końca, bo Ela widzi możliwość powrotu do tamtej formy) spektakl też sie znakomicie broni. Zasługa to reżyserki i jednocześnie wykonawczyni roli Narratora, zasługa to ról bardzo dobrych (Robert Maj jako Mac Cruiskeen) i dobrych (debiutant Sławek Płecha), lecz i wiem dobrze, że wszystkimi najlepszymi intencjami można by posterunkowe piekło wybrukować, gdyby nie zupełnie nieprawdopodobny Sławek Skop jak sierżant Pluck. Ongiś aktor Provisorium zagrał w spektaklu gościnnie, ale gdyby ktoś powiedział, że Teatr z Lublina sięgnął po „Trzeciego policjanta” po to tylko, żeby dać możliwość ponownego i skończenie pełnego zaistnienia na scenie Sławka, uwierzyłbym bez szemrania. Ba, uwierzyłbym nawet, że O’Brien kreślił tą postać przeczuwając, że kiedyś w Polsce (ponoć pod aż nazbyt wieloma względami podobnej do Irlandii) znajdzie się jej idealny interpretator! Ten lubelski Maklakiewicz (no, może Himilsbach) przydał Pluckowi naszego (-Powiedz lustereczko przecie…) oblicza a powieści-sztuce nowego wymiaru. I tę gębę, oraz ironicznie kpiarską scenę somnambulicznego tańca z finału, długo będę nosił pod powiekami.

Andrzej Molik

Trzeci policjant wg powieści Flanna O’Briena. Reżyseria – Ela Bojanowska Witold Giermakowski (także autor adaptacji). Muzyka – Krzysiek Głębocki. Wystąpili, oprócz wymienionych w tekści oraz autora muzyki – Jarek Gawlik (Divney) i Rafał Rosłoń (Gilaney). Realizacja zbiorowa. Premiera 25 stycznia w sali widowiskowej CK.

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: