Podróż powrotna

Otrzymujemy zaproszenie na spektakl. Ela Bojanowska prosi jeszcze publiczność zebraną w holu, żeby wchodząc nie przemieszczała krzeseł rozstawionych w kręgu, w którym odprawiać się będzie teatralny rytuał. Po chwili za rękę poprowadzi przez ciemności każdego z widzów na wybrane przez siebie miejsce. Czasem szepnie: – Tu będzie dobrze…

Ileż to razy – często w mniej grzecznej formie – przyszło nam już to przeżywać? Na spektaklach Leszka Mądzika i Lecha Raczaka, Włodzimierza Staniewskiego i Krzysztofa Borowca, Zdzisława Hejduka i Janusza Opryńskiego a także całych zastępów ich naśladowców i akolitów. Na Festiwalu Teatru Otwartego 30 lat temu i Studenckich Kofrontacjach Teatralnych przed dwudziestu laty, na festiwalach Start w latach 70. i na Retrospekcjach czy odrodzonych Konfrontacjach w latach 90. Ten sam ceremoniał mający dowieść, że wchodząc do wyciemnionej do bólu sali, przekraczamy cudowną barierę, za którą dotkniemy tajemnicy teatru. Ta sama obietnica, że w odróżnieniu od widzów naganianych na przedstawienia kolejnymi dzwonkami (czytaj: w teatrze repertuarowym), tu spotkamy się z teatrem prawdziwym. Do tego, tradycyjne dla zespołów alternatywnych, urastające do symbolu opóźnienie rozpoczęcia spektaklu. Do tego, maniera mówienia wymagająca nadludzkiego skupienia i pozwalająca zrozumieć wypowiadane przez aktorów kwestie dopiero po dobrych kilku minutach przyzwyczajania się do tej obowiązkowej, dokuczliwej konwencji. Do tego…

Ela Bojanowska już dobrych kilka lat temu stworzyła kapitalne przedstawienie oparte na tekstach Thomasa Morusa, które było przewrotnym vademecum chwytów stosowanych przez różnej maści teatry eksperymentalne, alternatywne, poszukujące czy jak je jeszcze zwać. Ten istny podręczny słowniczek reżysera takiego teatru, reżysera który ma pomysły, był nie pozbawionym autoironii spojrzeniem z dystansem na własne działania założycielki Teatru z Lublina, wcześniej współtwórcy sukcesów Grupy Chwilowej, i równie ironiczną wypowiedzią o dokonaniach kolegów z tego samego teatralnego kręgu. Wszelako tak zamenifestowana postawa miała swe złe strony. Była podsumowaniem, po którym należało już zmienić poetykę i zabrać się za inny rodzaj teatru, bo środki stosowane przy tworzeniu porzedniego zostały tyleż wyczerpane, co i nawet skompromitowane.

Elżbieta Bojanowska taki inny teatr robiła, przykładem „Trzeci policjant”, spektakl może nie wybitny, ale bardzo interesujący. Co więc sprawiło, że najnowsza premiera prowadzonej przez nią grupy, której nazwa została rozbudowana i obecnie brzmi Teatr z Lublin Sztuki Zespolone i w tej formie nijak nie daje się odmieniać, przedstawienie „Maski i Miejsca” oparte na dziennikach i wierszach zmarłego przed 11. laty męża artystki, Leszka Bojanowskiego, jest powrotem do środków i metod alternatywy, do słowniczka jej chwytów, do tamtej przeszłej poetyki? Oto pytanie!

Kiedy już przyzwyczimy się do ciemności panującej w wyimku Nowej Sali CK zaaneksjonowanej dla potrzeb spektaklu, kiedy przebrniemy przez niedogodności słuchowe a aktorzy porawią artykulację, okaże się, że nieporządek (kto to pierwszy stosował, STS pod koniec lat 50?) z jakim ustawiono krzesła dla widzów i artystów jest pozorny. Pomiędzy nimi istnieją dróżki, po których poruszają się wykonawcy misterium przemieszczając się od „ołtarza” do „ołtarza”, gdzie dokonuje się zdzieranie przybranych masek i ujawnianie innych – pierwotnych, można rzec prawdziwych, choć okazują się być atawistycznie karykaturalnym obliczem. Wadzenie się z Bogiem, z tradycją kulturową, z cywilizacyjnym ciężarem i wnętrzem przepełnionym pytaniami potrafią w tekście Leszka Bojanowskiego, fragmentach dziennika „Imerologio Katasromatos – Dziennik Okrętowy” i wierszy z nie publikowanego tomu „Maski i Miejsca” osiągnąć i głębię i niespotykaną gęstość. Jesteśmy bliscy doznań metafizycznych, bo puls muzyki dodatkowo wyzwala transowość działań. Są momenty piękne, jak te długie zawieszenie bardzo znaczących słów wypowiadanych przez Elę Bojanowską: „Jest to antrakt wstrzymanego oddechu”. I my go wstrzymujemy, ale zaraz rytuał zacznie mieć zgoła męczącą powtarzalność, zaraz wrócimy na ziemię, zaraz przypomnimy sobie, zostaniemy zmuszeni do przypomnienia, że jesteśmy w teatrze z przeszłości z innej epoki.

I gdy tak sobie myślę o wszystkim i zadaję sobie rozliczne pytania, zaczynam się też zastanawiać, czy Ela Bojanowska, która chciała od dawna złożyć hołd pamięci Leszka, nieżyjącego męża, „nieodkrytego poety z Lublina”, nie poprowadziła przypadkiem przedstawienia w tym a nie innym kierunku z pełną świadomością. Przecież gdy razem współtworzyli teatr w latach 80., ten przemawiał innym językiem, dokładnie takim, jak pokazane w poniedziałek w Centrum Kultury „Maski i Miejsca”. Przecież mogła uznać, że dla teatru poetyckiego, takiego teatru jakim widział go Bojanowski, o jakim zapewne niejednokrotnie rozmawiali, zastosowane środki są najbardziej adekwatne, przystające formą do treści niesionych przez dziennik i wiersze przedwcześnie zmarłego artysty. Przecież miała prawo stwierdzić, że tylko taka podróż powrotna, powrót do męża i twórcy i do dawnego stylu teatru, jego poetyki, da jej chwilę radości, artystycznego spełnienia i osobistego szczęścia, którym można obdzielić i innych, współtwórców, ale i niemych świadków stawianai tego pomnika.

Jeśli tak jest naprawdę, chylę czoła przed Elą Bojanowską, artystką na tyle wielką, że zespół Teatru z Lublina z pełną pokorą zdecydował się w jej powrotnej, sentymentlno – intelektualnej podróży towarzyszyć. A patrząc na sprawę od naszej strony, strony publiczności, rodzi się jeszcze jedno pytanie. Może już przyszedł czas na takie przypomnienia? Przecież tamten teatr powoli przechodzi do historii a jego torców, tak jak ma to miejsce w przypadku Leszka Bojanowskego, często już nie ma pośród nas.

Andrzej Molik

Leszek Bojanowski Maski i Miejsca. Projekt – Ela Bojanowska; adaptacja – Piotr Kobielski – Grauman; konsultacja interpretacji tekstu – Halina Tomaszewska; maski – Jarosław Koziara; muzyka – Krzysztof Głębocki (współpraca – Grzegorz Drozd); grają – Katarzyna Abramowicz, Elżbieta Bojanowska, Krzysztof Głębocki, Rafał Rosłoń, Renata Szpak, Marek Woliński. Premiera spektaklu grupy Teatr z Lublina Sztuki Zespolone 5 czerwca 2000 r. w Sali Nowej Centrum Kultury.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: