Pomiędzy papką a smakołykiem

 

Czasami najlepszym remedium po przejedzeniu się papką kulturalną z okolic pop, jest przegryzienie jej smakołykiem z regionów kultury wysokiej. Jeśli posłuchało się skeczy słabnącego w swych wzlotach na naszych oczach poznańskiego Kabaretu Czesuaw (środa 4 listopada – Cabaret Cafe), nie było trudno dostać niestrawności. Bo jak nie dostać, skoro szczytem humorystycznej inwencji w numerze o pracowni rzeźbiarskiej, zaspakajającej społeczne zapotrzebowania, jest dowcip, że najłatwiej stworzyć pomnik naszego papieża, przerabiając postument gen. Świerczewskiego, a Himalajami aforystyki, sentencje: „Błądzić jest rzeczą wielbłądzią” i „Goździkowa przypomina/ na ospałość amfetamina”? Aż żal – że dostosuję się do poetyki większości dzisiejszych kabaretów – tyłek ściska, że w tej mierzwie przepadł perełkowy dialog pomiędzy samochodowym dealerem a klientem, który na długaśnej kartce, poskładanej jak szkolna ściągawka, ma spisane życzenia żony co do kupowanego auta. Ten pierwszy, fachura co się zowie, wpada w rozpaczliwą bezradność słysząc, że karoseria ma być seledynowa, a już seppuku chce popełnić, na dictum, że jak nie będzie seledynowej to łososiowa, a fotele mają być amarantowe jak jej torebka, ale nie ta z – bodaj – karminową podszewką, tylko ta druga!

W takiej sytuacji znalezienie się na drugi dzień, w czwartek, w Warsztatach Kultury na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Performance PERFORMANCE PLATFORM podziałało smakowicie orzeźwiająco. To wielka zasługa Waldemara Tatarczuka, prowadzącego w Centrum Kultury (obecnie w jego filii, właśnie w WK przy Jerzego Popiełuszki 5) Ośrodek Sztuki Performance, że w obliczu starań Lublina o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 przywrócił nam festiwal tej dziedziny artystycznej o ponadlokalnym, krajowym zasięgu. Nasze miasto jest w jej obszarze potęgą. Dwoje artystów wywodzących się z Lublina prowadzi jedyne w Polsce pracownie performance na Akademii Sztuk Pięknych – Janusz Bałdyga (od lat w Warszawie, członek legendarnej Akademii Ruchu, młodszy brat Stanisława Bałdygi, grafika, który aktualnie ma wystawę w Galerii Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika przy Rynku)- w Poznaniu a drugą, we Wrocławiu kieruje lublinianka Ewa Zarzycka. Do performance_jako środka wyrazu udatnie sięga też urodzona i wychowana w naszych okolicach Teresa Murak, mieszka tu wciąż świetny performer Zdzisław Kwiatkowski i kilku innych młodszych.

Mieliśmy już w tym XXI wieku taką imprezę, wykreowaną także przez Tatarczuka. Sięgam np. po notatki sprzed pięciu lat. Aż w dwóch odsłonach, na początku czerwca i pod koniec września, odbywał się Europejski Festiwal Sztuki Performance EPAF 2004 – Towards the present. Towards the future. Mogliśmymy oglądać najznakomitszych przedstawicieli światowej sztuki z obszaru performance wyznaczających kierunki rozwoju sztuki współczesnej: Esther Ferrer (Francja/Hiszpania), Alistaira MacLennana i Nigela Rolfe (Irlandia), Jerzego Beresia, Krzysztofa Knittla, Jana Świdzińskiego i Zbigniewa Warpechowskiego (Polska), Borisa Nieslonego (Niemcy), Krzysztofa Zarębskiego (Polska/USA), Tomasa Rullera (Czechy), Stuarta Brisleya i Andre Stitta (Wielka Brytania) oraz Balinta Szombathyego (Jugosławia/Węgry. To w części pierwszej, a w drugiej: Teresę Murak i Ewę Świdzińską (Polska), Mari Sobolev (Estonia), Roddyŕo Huntera (Wielkiej Brytanii), Artura Tajbera i Martiena Groenewelda (Holandia) i grupę Blackhole Factory z Niemiec. To w większości artyści, którzy brali udział w najbardziej prestiżowych prezentacjach sztuki współczesnej oraz występowali w najważniejszych światowych muzeach i centrach sztuki współczesnej. Potem EPAF ze względu na brak funduszy wywędrował do Centrum Sztuki Współczesnej – Zamek Ujazdowski i żadna to pociecha, że komisarzem jego kolejnych odsłon w stolicy był Waldemar Tatarczuk, bo my z tego mieliśmy co najwyżej odpryski w postaci jednego-dwóch performance_f3w lub zapisu dokumentacji.

Na PERFORMANCE PLATFORM 2009, z wymienionych powyżej, ponownie pojawili się u nas Rolfe i Hunter. Nie przywołuję nazwisk wszystkich prezentujących się artystów, bo sprawa jest świeża, impreza właśnie się skończyła i media zamieszczały stosowne informacje. Odświeżającą kurację pobierałem pierwszego dnia festiwalu. Wspomniany wyżej Janusz Bałdyga w wykładzie bez tytułu (dokładnie: ***), tak gęstym w przemyśleniach, że tłumacz na angielski ledwo sobie z tym radził, próbował uporządkować problemy związane ze sztuką performance. chodziło o takie zagadnienia, jak widzialność, doświadczenie wewnętrzne, dystans – to, co pomiędzy artystą i odbiorcą, figura i jej re-lokalizacja – przenoszenie. Podobały mi się ustalenie idące za myślą Jerzego Górawskiego, scenografa Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego o przestrzeni w zasięgu wzroku i poza jego zasięgiem („Mogę powiedzieć, co jest w tej przestrzeni, ale to będzie mało precyzyjne”). To przestrzeń intuicji, b. ważna w performance¬h. Podobało mi się wyznanie, nawiązujące do słów pewnego amerykańskiego artysty, który tłumaczył, że w swej sztuce wykorzystuje takie gotowe obiekty, jak krawężniki, bo „obiekty gotowe milczą”. – Chciałbym używać takich, które dopiero w performensie zaczynają szeptać – powiedział Janusz (w festiwalu brał udział także Michał Bałdyga). Podobał mi się – w przeciwieństwie od gadek w pracowni rzeźbiarskiej z kabaretowego skeczu –  Bałdygowe rozróżnienie rzeźby dobrej od złej: – Dobra rzeźba nie mieści się w przestrzeni, jest w opresji, patrzy na mnie. Podobał mi się wreszcie zaprezentowany po wykładzie, dopełniający go performance „Rzeczy widzialne”, a już bardzo to, że zadedykował go dwóm artystom, którzy – tak jak on w pierwszej części – posługują się w swej sztuce kieliszkami, Holendrowi Servie Jansenowi i naszemu Zdzisławowi Kwiatkowskiemu (wykorzystywał je wcześniej niż Bałdyga). Kieliszki, jak figury szachowe, odkładane ze stołu pod jego blat (10 spośród ok. 40), następnie przesuwane równocześnie jednostajnym ruchem ręki, na górze, i nogi, na dole, aż do pierwszego przewrócenia po jednym z nich, a następnie – w drugiej części – ogromna płyta wiórowa, podtrzymywana w pozycji wertykalnej ciałem artysty, znaczona szlakami czerwonych szminek trzymanych w jego rozłożonych rękach – zaczęły zaiste do mnie szeptać. Widzialne – szkła na blacie i pod nim, pofałdowane oporem materii szlaki z obu stron płyty, dopełnione następnie rysowanymi białą kredą, równoramiennymi trójkątami, które – choć na płyty awersie i rewersie w sumie, w złożeniu, niewidzialne – w przestrzeni intuicji tworzyły heksagram Gwiazdy Dawida, wszytko to mówiło mi o tajemnicy zawartej w tym co stworzył artysta. Aż do wielkiego huku upadającej na podłoże płyty, której nie potrafiły już utrzymać szminki z jego dłoni – porażki jednostki z naporem materii.

Drugi z performance_f3w, „Speech” zaproponowała Austriaczka Elisa Andessner. Przypominał pantomimę. Ta „Mowa” bez słów, złożona z napuszonych a potem coraz bardziej nerwowych gestów, była wielką kpiną z przemówień polityków, ale i chyba aktem desperacji artystki, niepotrafiącej żyć w świecie, w którym polityka z kopytami wchodzi do jej własny świat. U nas by się powiedziało, że ci złotouści leją wodę. Nie znam niemieckiego na tyle, żeby wiedzieć, iż istnieje pokrewny frazeologizm, powiedzmy „sypać próchno”, ale gdy z rękawów zaczęło się podczas ruchów jak z choroby św. Wita sypać confetti, skojarzenie z naszym laniem wody było natychmiastowe. Więc gdy na koniec artystka odpaliła z hukiem dużą tubę z confetti i serpentynami i uciekła w popłochu, opadająca ich kaskada przypominała wodospad, przed którym i my w naszym kraju możemy – i często mamy na to ochotę – w popłochu uciekać.

Miałem jeszcze jedno spotkanie z performerskim festiwalem. Pierwszego dnia oglądałem w holiku Warsztatów Kultury jedynie zapis wideo z pierwszego dnia działania Roddyŕo Huntera „The Poem of the Wright Angle (after Le Corbusier) – Poemat o kącie prostym (za Le Corbusier’em). Performance był trzydniowym cyklem wędrówek po Lublinie, które artysta odbywał według wyznaczonej wcześniej, tej samej trasy. Nie wiedzialem o tym wcześniej, a rozpoczynał swój rytuał codziennie o tej samej porze zachodu słońca i zgoła przypadkiem na drugi dzień, w piątek znalazłem się w drodze od lekarza do domu na rogu ul. x. Popiełuszki i zakręcałem autem w stronę Czechowa. Stałem na światłach, gdy Hunter wyszedł z podwórka Warsztatów i stanął przed przejściem dla pieszych jakby salutując dłonią przykrywającą nos. Ruszyliśmy razem, przemaszerował tuż przed moim autem, obwieszony ekierkami, które – jak mi później opowiedziano – umieszczał w rogach pomników i budynków, składając w ten sposób hołd słynnemu architektowi, ale i poecie, autorowi „Poematu o kącie prostym”. I tak proza życia na skrzyżowaniu spotkała się ze sztuką. Zapamiętam ten mały epizod z PERFORMANCE PLATFORM 2009 chyba na zawsze.           

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: