Profesor u profesora

Nie tak bardzo dawno, bo z końcem sierpnia pisałem w tym miejscu o wystawie – pośmiertnej niestety – Jana Lenicy w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL. Anim się spodziewał wówczas, że w krótkim czasie, z jednym tylko przerywnikiem na ekspozycję rzeźb Jerzego Beresia, twórca i animator galerii przy Rynku 8, Leszek Mądzik, zaproponuje spotkanie z twórczością kolejnej potęgi polskiej szkoły plakatu – Rosławem Szaybo.

Mądzik najwyraźniej postanowił zacząć na gwałt spłacać dług artystom, którzy inspirowali go do jego „posterskich” prób, które traktował jako bardzo ważne, póki nie zagłębił się w działania scenograficzne, a za chwilę w cały teatr swoich rozbujanych (acz zawsze wyciszonych) plastycznych wizji. Jak pamiętam i jak wynika z publikowanego coraz mniejszą czcionką (natłok nazwisk!) na ostatnich stronach katalogów wystaw spisu autorów, których prace były pokazywane w GSSP, krąg legendarnej szkoły plakatowej reprezentowali na ekspozycjach u Leszka Roman Cieślewicz i Jan Młodożeniec, no i ostatnio Lenica. Długo żyłem w fałszywym przekonaniu, że na ściany mądzikowej galeryjki trafiły już też ongiś dzieła innych krezusów tego docenionego szybko w całym świecie nurtu naszej sztuki z lat 60. tamtego wieku, Waldemara Świerzego, Franciszka Starowieyskiego, a przede wszystkim duchowego ojca ich wszystkich – Henryka Tomaszewskiego. Przebiegłem wspomnianą listę artystę w aktualnym katalogu kilkukrotnie, do przodu i wspak i okazało się, że Leszek Mądzik musi zaległości wobec tych mistrzów dopiero odrobić, a nie wątpię, że będzie się starał w możliwie krótkim czasie – pośpiech przy skoku od Lenicy do Szaybo daje taką nadzieję – to uczynić!

Może przez przypadek, chociaż ja w takie przypadki nie wierzę, na wernisażu wystawy uroczego jako człowiek, 77-letniego już artysty, dzielącego swe życia pomiędzy Londyn i Warszawę, zdarzyło się coś pięknego a i symbolicznego. W tym samym centralnym punkcie większej z sal ekspozycyjnych galerii, pomiędzy dwoma oknami otwierającymi przestrzeń na Rynek i Wieżę Trynitarską w tle, zawisł – podobnie, o czym pisałem, jak w sierpniu sztandarowy plakatowy anons Lenicy do opery Woyzeck Albana Berga – plakat poświęcony jakiemuś jubileuszowi Henryka Tomaszewskiego. W tym akcie (jak kto woli – geście) zawiera się mnóstwo treści. Można i bez wątpienia należy to potraktować jako antycypację, sui generis anons przyszłej obecności twórczości wielkiego grafika w galerii Sceny Plastycznej. Jest to przy tym przepiękny hołd złożony przez Rosława Szaybo (nie ośmielam się odmieniać jego nazwiska, jak czynią to niektórzy krytycy) swojemu mentorowi, temu, w którego pracowni studiował na warszawskiej ASP w latach 1955-1961. Ale przede wszystkim – przede wszystkim! – zawarte jest w tym plakacie clou, cała istota twórczości zarówno Tomaszewskiego jak i Szaybo! Dostrzeżenie tego jest niezwykłym przeżyciem. Skrótowość i sublimacja treści. Oszczędność formy nauczyciela i najdyskretniejsze z możliwych zaznaczenie ciągot do malarskiej wybujałości nieco niepokornego ucznia (kłania się nauka w drugiej z pracowni akademii, u Wojciecha Fangora). Subtelny żart i otwarcie ogromnych horyzontów asocjacyjnych dla odbiorcy. Pokora przed tradycją i – paradoksalnie – świadectwo własnego temperamentu i stylu. Majstersztyk!

Mógłbym rozbierać na cząsteczki tę sztukę o ogromnym ładunku intelektualnym i często przekornych, przewrotnych odwołaniach do najbardziej żywotnych trendów sztuki XX wieku, w tym do wciąż obecnej u Szaybo fotografii. Ale czy nie lepiej żebyście Państwo popielgrzymowali do galerii na parterze pięknej kamienicy Lubomirskich przy Rynku i sami się porachowali ze swymi skojarzeniami i – mam nadzieję – zachwytami? Na jeden tylko jeszcze plakat artysty, któremu zawdzięczam zainteresowanie mityczną dziś serią płyt Polish Jazz (szata graficzna zadziałała przed muzyką, tak przecież znaczącą jak legenda największa, Astigmatic kwintetu Krzysztofa Komedy), pozwolę sobie zwrócić uwagę. Jego bohaterem jest Buster Keaton, człowiek o kamiennej twarzy, najsłynniejszy obok Chaplina komik kina niemego. Istotą jego „kamienności” były oczy. Tyleż prosty, co genialny zabieg powtórzenia ich w plakatowym fizis aktora oddaje najlepiej sedno jego komicznej sztuki. Od tego zwielokrotnionego wzroku nie sposób oderwać wzroku! A i zabawy jest sporo funtów. Wagowych!

Rosław Szaybo po 20 latach sukcesów projektowych w Londynie powrócił do kraju i od 1993 prowadzi Pracownię Fotografii Kreacyjnej na Wydziale Grafiki warszawskiej ASP. W roku 2002 otrzymał tytuł profesora. Tak się fantastycznie złożyło, że dwa dni po wernisażu, wczoraj, Leszek Mądzik, założyciel Sceny Plastycznej KUL, wybitny reżyser i scenograf, a także wykładowca, niedoszły historyk sztuki KUL, magister stołecznej Akademii Teatralnej (absolwent Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku), doktor ASP w Warszawie, odebrał z rąk prezydenta RP Bronisława Komorowskiego nominację profesorską. Obu profesorom należą się zatem gratulacje!

Ale Tobie Leszku życzę po przyjacielsku także tego, żebyś – nie zapominając (to zresztą niemożliwe, wiem dobrze!) ani o swej sztuce na niwie teatru , ani o tak kreatywnym prowadzeniu swojej galerii – odnosił sukcesy na szykowanym Ci poletku naukowym – studiach scenograficznych, które w przyszłym roku akademickim planuje uruchomić UMCS w Instytucie Sztuk Pięknych swego Wydziału Artystycznego. Powodzenia!

Twój Molik, przepraszam, że jeno mafister.

.

Kategorie: /

Tagi: / / /

Rok: