Prowincja rozgadana

Obrazy Jerzego Dudy Gracza w Nadrzeczu

Jedzie się drogą na Wysokie. Później jest Goraj, co to Szatan od Isaaka Bashevisa w nim przycupnął. Dalej Frampol, a za Korytkowem Dużym, jeszcze sporo kilometrów przed Biłgorajem, drogowskaz w lesie pokazuje w lewo, że do Nadrzecza kilometry dwa. Na samą wystawę nie trudno trafić. Minie się kilka chałup i kapliczkę przez Fundację „Kresy 2000” postawioną i niebawem po lewej ręce pojawi się biłgorajski płot pleciony z takich samych łubów, z jakich miejscowi mistrzowie sitarscy wyczarowywali słynne ongiś na cały kraj przetaki i inne dziurawe cudeńka.

A za płotem i bramą z plakatem anonsującym wydarzenie, cuda nie mniejsze: stara chałupa przeniesiona i zaadaptowana przez znanych aktorów Alicję Jachiewicz Stefana Szmidta, który jest też zarządcą w stojącym w głębi ogrodu, stworzonym dzięki fundacji Domu Służebnym Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu. Dom i jego otoczenie ze sceną plenerową różne dziwy już widziały. Kiedyś Zemstę 600 osób tu na raz oglądało. Tego lata śpiewał dla socjety ściągającej z całej z Polski sam Wiesław Ochman, którego i w Lublinie nie sposób usłyszeć. A teraz czynna jest wystawa stanowiąca dla koneserów sztuki, ale i dla szeregowych zjadaczy chleba magnes może jeszcze większy niż koncert słynnego tenora. Wystawa prac Jerzego Dudy Gracza uświetniająca 30 lat pracy artystycznej autora p.t. Obrazy prowincjonalno gminne – Roztocze. Według katalogu: 39 olejów z lat 1995-1997, chociaż tylko jeden tryptyk Mistrz jako trzy odrębne obrazy policzył. Wszystkie robią niezwykłe wrażenie. Dlaczego?

Kiedy przychodzi do oceny dzieł Dudy Gracza, fenomenu jego sztuki wykraczającego częstokroć poza wartościowania artystyczne, powraca problem zawartej w tych obrazach anegdoty, owego swoistego rozgadania, które według poniektórych krtyków nie przystoi artyście parajacemu się malarstwem a nie literaturą czy wręcz publicystyką. Kiedy Duda malował przed laty obrazy ujawniające jego zacięcie satyryczne – polskich chłoporobotników z opuchnietymi alkoholem gębami, wioskowych mądralińskich i miejskich nawiedzeńców – był z jednej strony obiektem wściekłych ataków zwolenników „czystej” sztuki, a z drugiej – obiektem uwielbienia całych rzesz odbiorców. Fantastyczne ceny osiągane przez prace śląskiego artysty, także nie przysparzały mu sympatii ani wśród kolegów po fachu ani pośród ortodoksów pilnujących kanonów nowoczesności w sztuce. Tym ostatnim mógł przeszkadzać już sam fakt uprawiania przez Dudę Gracza malarstwa sztalugowego, takiego przecież „nie en vogue” w czasach konceptualizmów, performence’ów i innych awangardyzmów składanych dziś powoli do lamusa. Kto wie, czy to nie powracające uparcie krytyczne gesty z polskiego piekła rodem – a w tym, jak wiadomo, każdego wystającego ponad przecietność ściąga się na dno kotła za nogi – spowodowały zmianę zainteresowań artysty, zaaowocowały skupieniem wręcz religijnym, czego efektem było pojawienie się obrazów tak przesyconych metafizyką, jak te oglądane półtora roku temu na miniwystawie w Galerii Sceny Plastycznej Leszka Mądzika na KUL?

Tymczasem ocena dzieł Jerzego Dudy Gracza winna obejmować ich całokształt – treść i formę. Formę, treści służebnicę, na tyle wyzwoloną, że stanowi ona o jakości odrębnej malarstwa tego artysty, o jego – malarstwa – niepowtarzalności. I treść przydajacą formie dodatkowe, indywidualne piętno. Zaspakaja ona odwieczne teskonoty odbiorców do znaczeń w sztuce, do tego, co można nazwać jej rozumieniem przy całym emocjonalnym, subiektywnym doń podejściu. „Piękne obrazy” sprzed wieków odrębnie niosły takie rozpoznawalne treści ukryte za symbolami. Drobiazgowa analiza znaczeń w malarstwie renesansowym czy barokowym (nie mówiąc o obwarowanej kanonami sztuce bizantyjskiej) jest dziś dostępna jedynie fachowcom. Jednak „konsument” sztuki w XV czy XVI wieku doskonale wiedział, że pies u stóp małżonków Arnolfinich ze słynnego portretu van Eycka nie znalazł sie tam przypadkiem, że jest on symbolem wierności małżeńskiej a świeca paląca się w świeczniku jest obrazem Chrystusa. Wiedział, że granat w ręku Dzieciątka na łonie jednej z Madonn Boticellego nie był ozdobą wymyśloną przez artystę, ale coś oznaczał – że werset z Pieśni nad Pieśniami, w którym Oblubieniec nazywa Oblubienicę „gajem granatów”, Ojcowie Kościoła odnosili do Maryji, widząc w nim symbol dziewictwa Matki Boskiej, a wielość pestek owocu granatu przyrównywali do Jej niezliczonych cnót. Wiedział – tak jak akurat i my wiemy – że stopa Judyty z obrazu Giorgione postawiona na uciętej głowie Holofernesa oznacza zwycięstwo odniesione nad wrogiem, ale i to – co zapewne wie już niewielu – że Judyta jest w chrześcijaństwie symbolem Kościoła wojującego. Zresztą nie sprowadzajmy rzeczy do symboliki religijnej, pamiętajmy o dużo późniejszym a – przede wszystkim dzięki Malczewskiemu – tak wiele znaczącym w naszej sztuce symbolizmie.

Duda Gracz w swych obrazach z Roztocza, w których łagodnie pożenił dawne pasje satyryczne z owiewającą ostatnie jego dzieła nutą melancholii czy egzystencjalnej zadumy, mruga nieraz do nas okiem podpowiadajac – dla jednych bardziej, dla innych mniej dyskretnie – że jest artystą nawiązującym do wielkich tradycji malarstwa, że czuje się kontynuatorem mistrzów pędzla i sprzed wieku i sprzed czterech, pięciu stuleci. Jeden z obrazów zatytułuje tak, jak najsłynniejszy z cyklów Malczewskiego – Zatruta Studnia. Boticellego też tu łykniemy, bo piękna Alicja Jachiewicz sportretowana (to duże słowo, raczej: malarsko zasygnalizowana) we własnych włościach, nazwana zostanie na cześć najpiękniejszej Wiosny w dziejach sztuki, tej z Uffizi, Primaverą, tyle, że – dodatkowo – Nadrzeczną. Zresztą, żeby nie zubażać, znajdą się też w tytułach prac nawiązania literackie czy – szerzej – kulturowe. Będzie Miltonowy Raj Utracony, będzie szekspirowska para kochanków Romeo i Julia (obraz porażający atmosferą, kwintesencja Dudy), czy tak swojsko brzmiący (tu – kurantami drobiu) Straszny Dwór. Powroty Sentymentalne Grzeszny Sierpień też gdzieś zadrukowanym papierem szumią.

Jednocześnie wszystkie te obrazy łaczą i imaginacje artysty, jego nieposkromioną wyobraźnię, z konkretnym tu i teraz, z plenerem, z którego czerpał natchnienie. Oprócz ogólnych odniesień w rodzaju: Ordynacja Zamojska czy Zamojszczyzna, pojawiają sie nazwy roztoczańskich wsi: Nadrzecze, Wywłoczka, Zabucze, Trzęsiny, Łabunie, Hrebenne, Florianka. I jeśli w tej ostatniej zakipi erotyzm Grzesznego Sierpnia (dwukrotnie i jeszcze raz w Hrebennem), to przy odrobinie uporu można znaleźć ten pejzaż, w którym artystę kusił szeroki, goły tyłek damy z obrazu. Zwidy i majaki Dudy Gracza stają się i dzieki temu bardziej oswojone. To malarstwo przyjmuje się przyjaźnie, do siebie. Zaraz przypominają mi się moje ulubione słowa Johana de Brune, który stwierdzał, że „obrazy wydają się najczęściej niczemu innemu nie służyć jak uciesze zmysłów, jednak pod tą ich powierzchownością są rzeczy poprawiajace duszę”. Czyż to nie adekwatne do tego, co czuje nawet człowiek nie przygotowany fachowo do odbioru sztuki, stając przed obrazami rozwieszonymi na deskach pięknego domu w Nadrzeczu?

Ja, profan w Ogrodzie Sztuk, przyznam się, że – jak mawia młodzież – wymiękam podczas tete a tete z tym dziełem. Jeszcze widzę przez chwilę, gdzie artysta zrezygnował z laserunków, żeby uzyskać szlachetną patynę obrazu czy tylko wyzwolić nostalgiczną, mglistą atmosferę, ale za chwilę cała wiedza liźnięta w pośpiechu nadrabiania strat z czasów studiów idzie w kąt. Zostają Dudowe klimaty. Saute! Wtedy Powrót Jaśnie Pani jawi się jako gorzka drwina z historii, która ograbiła te ziemie z jej soli, z najszlachetniejszych rodów. Wtedy słyszę dzwony cerkiewki w Bełżcu, której przyszło jak na ironię wzywać wiernych nie na swoje święto, na Jom Kipur, ale nikomu to – a szczególnie Dudzie Graczowi – to nie przeszkadzało. Wtedy przy wykopkach na sfalowanym polu (Karofle) słyszę słowa babci, która całe życie spędziła w oddalonym o kilkanaście kilometrów Wyskim, gdzie głód potrfił doskwierać równie okrutnie jak w Nadrzeczu. Babka pytana przez dzieci: – Z czym kartofle?, miała zwyczaj odpowiadać: – Ze słowem bożym!

Asocjacje, skojarzenia, przypomnienia… Przed każdym z obrazów. Znaczy: sztuka zadziałała. Czegóż więcej wymagać? Kiedyś pisząc przy okazji wielkanocnej o scenach pasyjnych, napisałm i o Niedzieli Palmowej Jerzego Dudy Gracza. Chrystus w niej nie wjeżdżał do Jerozolimy na osiołku, tylko jechał na nim przez polski pejzaż dźwigając – już, przedwcześnie – krzyż. Wtedy stwierdziłem, że to „krzyk rozpaczy artysty porażonego doznaniem metafizycznym, ale i tworzacego na tej bolesnej ziemi”. Przesadziłem. Ziemia może być bolesna, jednak – widząc teraz znacznie więcej obrazów – wiem, że zetknęłem się ze spokojną, pogodną, nie pozbawioną dobrodusznego uśmiechu mądrością. O wielkiej sile. Napędzajacej zarówno refleksje jak i to, czego siedliskiem – tak przynajmniej ludziska uważają – jest serce.

Andrzej Molik

Jerzy Duda Gracz Obrazy prowincjonalno gminne – Roztocze. Wystawa czynna od 6 lipca do 6 września 1998 r. od wtorku do soboty w godz. 11.00 – 17.00 w Domu Służebnym Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu k.Biłgoraja. Telefon (084) 686 33 36.

P.S. W księgarni technicznej przy Krakowskim Przedmieściu album poświęcony twórczości Dudy Gracza kosztuje 160 zł. Donoszę – może nawet wbrew intencjom artysty – że jakkolwiek by nie liczyć, autobusem, własnym autem czy taksówką , wyjazd na wystawę do Nadrzecza jest tańszy.

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: