Przekładaniec narodów

– Naprawdę? – szczerze się dziwi Małgorzata Kasner, dyrektor Lenku Institutas, czyli Instytutu Polskiego w Wilnie słysząc, że wędrowiec z Polski bez trudu w języku ojczystym porozumiał się w kantorze wymiany walut, kiosku z papierosami i z cerberką pobierającą myto (pomysł dla KUL) za wejście na dziedzińce Uniwersytetu Wileńskiego noszącego ongiś imię Stefana Batorego. I oto jak na zawołanie kelnerka, która obsługuje lubelskich gości pani dyrektor w stylowej restauracji Kaimas w sercu stolicy Litwy z pewnym trudem, ale jednak odzywa się po polsku i już nie trzeba tłumaczenia ani wciąż uroczo uśmiechniętej szefowej instytutu, ani księdza Wojciecha Górlickiego podejmującego 15-sobową grupę ze Sceny Plastycznej KUL na swych włościach w parafii Matki Bożej Królowej Polski w Nowej Wilejce. To, że w tle z głośników leci efektowna przeróbka naszego przedwojennego przeboju ”Ta ostatnia niedziela”, to odrębna sprawa, bo Litwini mogą nie wiedzieć skąd ich ”nowy” hit został zaczerpnięty. Ale zadziwienie pani doktor filologii litewskiej tak miłym potrakowaniem przybyszy z Polski nie jest niuzasadnione. Sprawując swą funkcję od pięciu lat dobrze wie, że jej rodacy nie są na Litwie kochani.

Przyciąganie Litwinów

W sposób najbardziej widoczny wyraża się to niechęcią do naszego języka. Ot, przykładowo – a był to pierwszy taki zgrzyt w wędrówkach po Wilnie – zachowanie kasjerki z Galerii Sztuki Zagranicznej w Pałacu Raziwiłłów. Zapytana, czy mówi po polsku, odburknęła po rosyjsku: – Gawaritie szto chatitie! Dlatego pani Małgosia z prawdziwą dumą podkreśla, że na lekcje polskiego w instytucie chodzą przede wszystkim Litwini, którzy z różnych względów – biznesowych, towarzyskich, a nawet z powodu tego, że za sąsiadów mają Polaków – zdobyli się na ten trud. Działania kierowane w ich stronę są głównym zadaniem Lenku Institutas. Tak był ukształtowany program majowych Dni Kultury Polskiej, w ramach których przezentował się nawet Teatr Wielki – Opera Narodowa. Takiego adrasata miały też dwa pokazy spektaklu Leszka Mądzika ”Odchodzi” (po litewsku ”Iseinat”) w pięknym, budzącym prawdziwą dumę Domu Kultury Polskiej przy ul. Naugarduko, czyli po prostu Nowgrodzkiej nr 76. Małgorzata Kasner nie kryje jednak, że pewnych działań marketingowych dopiero się uczy. Tu chyba popełniła błąd unikany w Polsce od dawna. Rozesłała bezpłatne zaproszenia jedynie z prośbą o telefon ”w przypadku nieobecności”, a wiadomo, że darmowa strawa duchowa jest mało ceniona. Na dwóch prezentacjach Sceny Plastycznej spektaklu inspirowanego poematem Tadeusza Różewicza przyszli przede wszystkim wileńscy Polacy, a spotkanie z Mądzikiem po drugim mogło się odbywać wyłącznie po polsku, a on odpowiadać na pytania, jakie zadawane są mu na całym świecie – o braku słów w jego przedstawieniach, ich krwioobiegu – muzyce, mroku, który może być bezpieczny… Inna sprawa, że Instytutowi Polskiemu, który nie jest jednostką budżetową nie wolno zarabiać pieniędzy. Musi szukać partnerów. Dlatego planowane tydzień po wizycie KUL-owców występy kolejnych gości z Lublina, teatrów Provisorium i Kompania Teatr przywożących świeżutki ”Trans-Atlantyk” wg Gombrowicza odbywały się już w litewskim Państwowym Teatrze Młodzieży za bilety. Odbywały zresztą w ramach forum teatralnego ”Pokolenie P., czyli niesmaczne sztuki polskie i litewskie” i taki patent może dać najlepsze efekty – pardon za słowo – propagandowe.

Remonty ks. Wojtka

Taki a nie inny skład widowni na Mądzikowym teatrze wynikał zapewne i z tego, że o ile instytut stara się przybliżyć Polskę Litwinom, tak Lenku Kulturas Namai z Nowogrodzkiej, prowadząc także restaurację Polonez z naszą kuchnią, przyciąga głównie litewską Polonię. Obejrzeć może ona polskie wystawy, aktualnie ekspresjonistyczno-fowistyczne obrazy Jacka Niewieczerzała z Bełchatowa, absolwenta – co potraktujmy jako kolejny miły lubelski akcent na wileńskim gruncie – Wydziału Artystycznego UMCS, znanego z ekspozycji w naszej Galerii TPSP MatMarT (dziś Przy Bramie) w 2001 r. Może też korzystać z polskiej biblioteki, także komputerowej. No i może ogladać polskie filmy i spektakle. Dlatego wśród widzów ”Odchodzi” nie mogło zabraknąć parafian ks. Wojciecha Górlickiego. To niezwykle ciekawa postać. Urodzony koło Szydłowca, ukończył Seminarium Duchowne w Radomiu i w 1990 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Tylko rok spędził w Ostrowcu, by na pięć lat trafić do Ejszyszek w rejonie Soleczniki do półparafii (druga połowa na Białorusi) z ok. 15 tys. wiernych. Po Ejszyszkach było Szumsko koło Wilna. Swój litewski szlak znaczył odrestaurowanymi kościołami, a że – jak mówi jego przyjaciel ks. Paweł Doliński, który przyjechał specjalnie na spektakle Mądzika z Białorusi – są dwie rzeczy pewne: Bóg i remonty kościołów, ks. Wojciech ”w nagrodę”, decyzją biskupa trafił do Nowej Wilejki. To dzielnica Wilna, ale oddalona od centrum 10 km, które się pokonuje jadąc przez lasy. Miejscowi Polacy wiedzą dobrze, że została wcielona do Wilna jeszcze za czasów ZSRR z tego powodu, że przepisy uniemożliwiają udzyskania pozostawionego polskiego mienia gdy leży ono na terenie miasta. Ks. Wojciech trafił do drugiej z katolickich parafii Nowej Wilejki 17 sierpnia ub., roku obejmując ”rządy” po ks. Wacławie Wołodkowiczu w kościele z początku XX w. oddanym przez litewskie władze raptem 2 lata temu. Dziś parafia oprócz części dzielnicy obejmuje jeszcze wioski Grygajcie, Wieluciany, Szaterniki, Zwierble, Strelczuki, Wierzby i Kaskle. Kościółek na wzgórzu ma już ogrzewanie, podczas naszego pobytu kładzone były nowe pasadzki, a parafię odwiedził wychwalany przez polskiego duchownego biskup Juczas Tunaitis. Ksiądz odbudował też dom parafialny, przed wojną siedzibę polskich kawalerzystów ćwiczących obok na maneżu (przyszłe boisko). W dziewięciu pokojach nowego skrzydła, w którym miaszkali artyści ze Sceny Plastycznej może się zatrzymać duża wycieczka (byle nie tak straszna jak niedawno z warszawskiego liceum prywatnego) czy duża grupa pielgrzymów. A ksiądz od Matki Bożej Królowej Polski ma jeszcze czas jeździć do Lublina na KUL i studiować na IV roku historii sztuki. Chciałby pisać pracę magisterską o św. Kazimierzu, patronie Litwy.

Siła ducha Polaków

Kto wie czy nie jeszcze ciekawiej wygląda przypadek ks. Pawła, kolegi ks. Wojtka z czasów posługi w Ostrowcu. Jest proboszczem w Trokile koło Grodna, raptem 70 km od Wilna, ale już na Białorusi. Jednym z jego pierwszych przeżyć po przyjeździe było spotkanie z człowiekiem, którego spytał, czy on katolik. A ten gorliwie wykrzyknął: – Tak, tak – Polak! Inna przygoda przy pierwszych wizytach pasterskich: – Czy ksiądz napije się bimbru? – pyta wierny. – Nie piję! – odpowiada duchowny. – Tyle lat czekałem… – przekonuje skutecznie tamten. – Oj, mocny, z 50 proc. – komentuje duszpasterz. – O, ksiądz się zna! – usłyszał słowa uznania. – Wierność tych ludzi jest niemiłosierna – opowiada ks. Doliński. – Przy każdym pogrzebie mówią: ”Kawałek Polski chowamy”. Gdy wyjechał stary ksiadz po Syberii, cały czas pilnowali kosciółka, żeby nikt go nie przejął, a potem w kołchozie trzy dni nie karmili zwierząt i wymusili, że znowu się w nim msze odprawiały. Nie powiem, piją. Jak trzba był wyciąć drzewa w lesie na kośćiół, to 120 litrów bimbru poszło. Ale wiary pilnują. Kościół Nawiedzenia Najświętszej M. P. jest słynny z obrazu Matki Boskiej Trokielskiej, do którego odbywają się pielgrzymki. Za komuny nie wolno było stawiać drogowskazów do sanktuarium, to od Grodna stały rzeźby trzech chłopców z dłońmi wskazującymi kierunek i wszyscy wiedzieli o co chodzi. A to prości ludzie. Całe życie nie byli w Grodnie, ba, mieszkają 10-12 km od Lidy i też tam nie byli – snuje opowieść ksiadz z Białorusi, który tak jak jego owieczki nie może pogodzić się z granicami dzielącymi nawet wioski, tak jak Kulkiszki, gdzie pół wioski białoruskie a pół – litewskie i podczas wizyt pasterskich ci z litewskiej strony namawiają księdza, żeby chociaż potajemnie nawiedził ich dom z Bogiem. – I mówią ”po swojemu”, więc jak chciłem zabrać garnuszek na pielgrzymkę to się śmieli, bo u nich to nocnik – kończy ks. Paweł, zaś ks. Wojtek dodaje: – A nocnik, to lampka nocna. Przekonałem się jak mi moi parafianie kupili w prezencie. Taki to tygiel narodów i kultur, ale praca wdzięczna, bo wiara utrzymuje polskość.

***

Był w tej podróży jeszcze etap kolejny, łotewski i ciekawe spotkanie z ambasadorem RP w Rydze Tadeuszem Fiszbachem, tym samym, który był też sygnatariuszem porozumień gdańskich w 1980 r. Ale to temat na inne opowiadanie.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: