Przyczyna przyczynkarstwa: Grzegorzewski

Nie ulega wątpliwości, że tytuł książki „Kubły, kubły, miliony kubłów w zupie” jest tyleż intrygujący, co pociągający. Trudno wszak sobie odmówić przyjemności sięgnięcia po dzieło z tak absurdalnym nagłówkiem, co najmniej po to, by się dowiedzieć „kie licho”. Mało przy tym kto pamięta – bo powieść to dziś trochę zapoznana czy może lepiej – zapomniana, że jest to cytat z „Pod wulkanem” Malcolma Lowryŕo. Ponieważ interesujaca tu nas dziś publikacja jest owocem odbytej w dniach 22-25 kwietnia 2008 r. w Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie, poświęconej teatrowi Jerzego Grzegorzewskiego studencko-doktoranckiej konferencji naukowej o takim samym tytule, można się zastanawiać, co ten okrzyk ma do bohatera obrad.

Wyjaśnienie znajdziemy w drugim z otwierających książkę tekstów – „Manifeście” podpisanym przez Pawła Płoskiego i Mateusza Żurawskiego, pod których kierunkiem pracował zespół redakcyjny i którzy – jak można się domyślać – byli co najmniej współorganizatorami konferencji. Okazuje się, że cytat o kubłach  – pilny widz spektakli Grzegorzewskiego ma prawo to pamiętać, chociaż na samym przedstawieniu mógł pozostawać bez świadomości, iż to wyimek z Lowryŕo – otwierał akcję „Powolnego ciemnienia malowideł”, „jednego z najpiękniejszych i zarazem najbardziej osobistych spektakli Grzegorzewskiego. I tu następuje clou „Manifestu” dwóch redaktorów: „Chcielibyśmy, aby ten – pozornie bezsensowny – okrzyk bezsilnej rozpaczy Konsula, nie potrafiącego znaleźć słów do wyrażenie swojej miłości i swojego bólu, stał się mottem naszej konferencji”. Błyskotliwe! Mistrz umarł niemal równo trzy lata przed poświęconą mu konferencją, ból pozostał, może nawet urósł a bezsilna rozpacz ( w tym, jak ugryźć jego teatr) – jakby jeszcze bardziej. Explicite, w następnym i ostatnim zdaniu „Manifestu”, brzmi to tak: „Problem, z którym chcemy się zmierzyć, to próba znalezienia uniwersalnego języka (co warto by podkreślić – przyp. AM) do mówienia o teatrze Jerzego Grzegorzewskiego – o ile tylko znalezienia takiego języka jest w ogóle możliwa”. Póki co, no comments. Dobrze: bez komentarzy!

Dygresja: poza dyskusją pozostawmy potrzebę organizowania takich konferencji i publikowania podsumowujących je prac. Janusz Majcherek, były (1996-2006) redaktor naczelny czasopisma Teatr, ojciec duchowy przedsięwzięcia w krótkim a sugestywnym wstępie – „Nocie” nazywa Grzegorzewskiego ostatnim wielkim sukcesorem Wyspiańskiego. Dopełnia on szereg, w którym Majcherek umieszcza przed wojną Schillera i Osterwę, a po – Dejmka i Swinarskiego, Grotowskiego i Kantora. O tych ostatnich i Grzegorzewskim pisze: „Niezależnie od zasadniczych różnic estetycznych i ideowych, jedno ich jak myślę łączyło: przekonanie, że teatr został powołany do celów nadzwyczajnych, zapewne tych, o których Mickiewicz mówił w „Lekcji XVI”. Z nutą goryczy autor noty stwierdza jeszcze, że nie widzi w dzisiejszym teatrze następców Grzegorzewskiego. I – zmierzając ku finałowi – uzupełnia: „Ale są jeszcze ci, którzy zostali owładnięci jego sztuką i chcieliby swój zachwyt – olśnienie wyobraźni – wyrazić, opisać i zrozumieć”. To zaiste bardziej niż dostateczny powód, żeby teatrem Mistrza Jerzego się zajmować. Pytanie, na ile te – tu poddawane probie oceny – starania są w skutkach satysfakcjonujące? Czy efekt końcowy nie należy do dziedziny – nawet bez jej zbyt pejoratywnej notacji – przyczynkarstwa? Nie jestem skończonym fachowcem, w krytyce dzieła sui generis naukowego raczkuję, ale mam dziwną, częściowo intuicyjną obawę, że tak jest.

Może w kontekście Wielkiego Człowieka Teatru zabrzmi to mało poważnie, ale to jest trochę tak jak z uczuciem samego Grzegorzewskiego, opisanym w zamykającym księgę „Wspomnieniu” Krystyny Kamler, w czasach jego studiów w łódzkiej PWSSP (dziś ASP), drugiego podmiotu w ich, jak to sama określiła, „znajomości damsko-męskiej”. Pisze ona na koniec memuarowego odprysku, iż od samego początku miała świadomość, że ma do czynienia z kimś genialnym, że była świadkiem czegoś wyjątkowego. Ale i zdejmuje maskę z twarzy partnera: „Mówiłam mu o tym, a on się złościł. Chciał być kochany jak mężczyzna, nie jak artysta”. Może również – przy całym uznaniu dla konferencyjno-wydawniczej roboty wykonanej w stołecznej Akademii Teatralnej – warto pamiętać o tym, o czym napisali sami redaktorzy pracy, Płoski i Żurawski, we wspomnianym „Manifeście”? Że „sam Grzegorzewski – zupełnie inaczej niż Kantor i Swinarski – nigdy nie dbał o to, co pozostanie z jego teatru, wydawał się zupełnie obojętny na niszczące działanie czas. A nawet – wręcz przeciwnie: ulotność i niepowtarzalność chwili wydaje się być tym właśnie, co w teatrze fascynowało go najbardziej”. Konkretny z tego wniosek pozostawiam na podsumowanie tej mojej rozkołysanej, mało uładzonej pisaniny. Póki co, trochę więcej konkretów o efektach konferencji.

W księdze „Kubły, kubły, miliony kubłów w zupie!” nie zachowano układu jej, wydrukowanego na skrzydełkach okładki, programu czterech sesji referatowych o odrębnych tytułach (pisanych z małych liter) – „słowo-obraz- przestrzeń”, „biblioteka Grzegorzewskiego”, „egzorcyzmowanie Kantora” i „portret artysty w wieku dojrzałym”. Z dziesięciu w sumie referatów wydrukowano osiem. Ekskomunikowane (układy?, cenzura?, poronienie?, a może – co najbardziej prawdopodobne – pokrywanie się tematów z innymi?) dwa to: Joanna Jopek (UJ Kraków) „Powroty Odysa: Kantor-Grzegorzewski” i Elżbieta Zimna (IS PAN Warszawa) „Grzegorzewski jako twórca teatru aktualnego”. Znalazł się też w publikacji zapis spotkania z udziałem dokumentalistów teatru Jerzego Grzegorzewskiego „Tak, żeby nie było nic widać”, ale – o dziwo! – zabrakło podobnego zapisu zamykającej konferencję dyskusji panelowej pod tym samym – i to jest powodem zdziwienia – hasłem co tytuł księgi. Jedyny ślad panelu zachowano na ostatniej stronie okładki, wykorzystując fragment wystąpienia Ewy Bułhak. Ma układ wertykalny i wygląda tak:

epifania

erotyka sztuki

hipermateria

dżyg-dżag

non serviam

biblioteka Grzegorzewskiego

dzieło otwarte

noc czy dzień

spektakl jako doświadczenie

lustro Foucaulta

śmietnik cmentarz pejzaż

skandal

prywatyzacja przestrzeni

klisze pamięci

postromantyzm

wyjście z teatru

melancholia

aktualność

mistrz

enklawa

awangarda

teatr formy

bezradność

Walter Benjamin

Walter Benjamin

Walter Benjamin

 

Aż strach diagnozować, co było przyczyną zaniechania.

Czym się zajmują autorzy referatów opublikowanych? Skondensujemy opis według kolejności książkowej (w nawiasach dodaję dla ciekawości ich uczelnie czy instytucje na podstawie programu ze skrzydełek okładki, w publikacji ich nie ma).

Agnieszka Jakimiak (UW Warszawa) w tekście „Powidok widza. O doświadczeniu w teatrze Grzegorzewskiego” proponuje za Susan Sontag Sontag odejście od interpretacji, po czym dziarsko zabiera się za „Nie-Boską komedię” Jerzego Grzegorzewskiego wystawioną w 2002 roku na Scenie przy Wierzbowej Teatru Narodowego. Stwierdza, że można postawić cały szereg pytań – w domyśle – bezsensownych, w rodzaju: „Dlaczego leżący w wannie Leonard jest ustylizowany na umierającego Marata z obrazu Jacquesa-Louisa Davida?” i ustala z samą sobą, że za punkt wyścia do ujrzenia spektaklu jako doświadczenie „własne i cudze, obce i zarazem bliskie” można uznać pytanie czy na scenie panuje dzień czy noc? Proponuje zatrzymać się na scenie śmierci Marii (o której – scenie, nie Marii – ktoś, kto nie widział spektaklu nie ma zielonego pojęcia), która (tym razem Maria) wymusza spojrzenie Henryka na nią. Tu następuje efektowna hiperbola z wykorzystaniem „Spojrzenia Orfeusza” Maurice Blanchota i wszystko zaczyna zajeżdżać… interpretacją. „Czy nie wpadam przypadkiem we własną pułapkę i próbuję przetłumaczyć język Grzegorzewskiego na inny?” – pyta w pewnym momencie autorka, ale i z tej pułapki potrafi dzielnie, acz w sposób piramidalnie zawiły wybrnąć. Na koniec z Blanchotem wygrywa Michel Foucault, bo Agnieszka Jakimiak dochodzi do konkluzji, że to on przed laty w wprowadzeniu do „Słów i rzeczy” wyznaczył miejsce widza w teatrze Jerzego Grzegorzewskiego. Rzecz w tym, że Foucault w tekście „Człowiek i jego sobowtóry” opisuje słynny obraz Velazqueza „Las Meninas” („Dworki”). Autorka referatu odkrywa z entuzjazmem, że opis ten „właściwie mógłby pokrywać się z opisem „Nie-Boskiej…” i – już w pewnej obawie przed przeszarżowaniem – dodaje: „a raczej z pewną refleksją o o możliwości przedstawienia”. Ciekawe, który twórca – Grzegorzewski czy Foucault – podskakuje w grobie z radości na taki brak interpretacji.

Dorota Mieszek (UŁ Łódź) w „Sygnaturze kobiecości Grzegorzewskiego” straszy na początku, że zamierzała przemyśleć ten temat z perspektywy „teorii gender, być może nawet teorii queer”. Piszący te słowa nie należy do feministów a tym bardziej feministek, terminy te ma niedostatecznie przyswojone, więc musiał się najpierw rzucić na słowniki, czy nie jest przypadkiem obrażany. Ale i tak się ucieszył, że autorka odstąpiła od zamiaru. Wygląda nawet, że uczyniła to pod wpływam jednego cytatu z rozmowy z Grzegorzewskim. Jest tak uroczy i tak zdobi ciężkie, naukowe okolice, po których stąpamy, że warto go tu przytoczyć. ” Pana praca magisterska miała tytuł „szafa eleganckiej Pani”. Co to takiego? Żart? Temat obrazu?” – drążyła dziennikarka (Krystyna Nastulanaka w Polityce nr 2/1977). a Grzegorzewski: „- Nie, studiowałem na Wydziale Projektowania Odzieży. Miałem zaprojektować zestaw garderoby niezbędny współczesnej elegantce. Uważałem, i nadal tak sadzę że nie należy eleganckich pań pozbawiać prawa do kaprysów”. Dorota Mieszek zajęła się „zamkniętym w jednym przedstawieniu najdojrzalszym confessio pochwały kobiecości we wszelkich jej aspektach”. Za takie przedstawienia uznała „On. Drugi Powrót Odysa”. Dowód przeprowadziła zgrabnie, podpierając go analizą wcześniejszej „Duszyczki”, która ponoć pozwoliła przejść Grzegorzewskiemu w myśleniu o Kobiecie „od şby nie mają pojęcia o męskiej naturze_o parafrazy wyznania, którą Dostojewski włożył w namiętne usta Rogożyna: _dy cichnie szelest twojej sukni, serce we mnie zamiera_ Wszystko to jednak – i niech to będzie wyrazem śledzonego tu przyczynkarstwa – nie budzi w miłośniku teatru, który nie miał, jak niżej podpisany, szczęścia obejrzeć osobiście „Onego” (czy „Duszyczki”) nieprzepartej chęci nadrobienia tego, jeśli się jeszcze, cztery już lata po śmierci ich twórcy, to by się udało!

Te same przedstawienie jest obiektem zainteresowania Weroniki Szczawińskiej (IS PAN/AT Warszawa). Jej „Prospero poza azylem. _. Drugi Powrót Odysa_erzego Grzegorzewskiego jest regularną recenzją, tylko – w intencji a może i przekonaniu autorki l e p s z ą niż wszystkie poprzednie. „Wyrafinowana gra z polska tradycją teatralną, tym razem bardziej złożoną niż kiedykolwiek, z widzem i przestrzenią którą Jerzy Grzegorzewski podjął po raz ostatni, została właściwie niezauważona. Prawdziwe artystyczne powody, dla których przedstawienie wywołało skrajne reakcje wśród publiczności nie zostały odkryte. Nawet tak wytrawne interpretatorki, jak Elżbieta Morawiec i Ewa Bułhak, autorki najlepszych opisów „Drugiego Powrotu Odysa”, ujmowały problematyczność tego spektaklu wyłącznie w kategoriach personalnego sporu, który już od dłuższego czasu toczył się wokół twórczej osobowości Jerzego Grzegorzewskiego” – przygania Szczawińska koleżankom po piórze i zabiera się analitycznie do roboty. Przyzwoitej, niekiedy ciekawej, bywa, że i porywającej (odkrycie pomysłu Grzegorzewskiego z przewrotnym przeformułowaniem najważniejszej relacji Odysowego mitu). Ale to wciąż „tylko” recenzja – z rozpoznaniem nawiązań do Kantora (maluczki czytelnik musi niestety doskonale znać dzieła twórcy Cricot 2), przestrzeni teatralnej zaprzeczającej wbrew logice intymności, muzyczności tego spektaklu – muzyczności lamentu… Nie zmieni tego faktu piękna konstatacja kończąca recenzyjny referat: „Bohaterowie jego poprzednich spektakli, postaci z najważniejszych dla niego lektur – Bloom-Ulisses, Giacomo Joyce, konsul z _d wulkanem_alcolma Lowry/ego – ucieleśnieni zostali w figurze błąkajacego się Odysa. Grzegorzewski stał się w ten sposób wielkim kontynuatorem Wyspiańskiego i kantora, dla których egzorcyzmowanie własnych demonów szło zawsze w parze z przywoływaniem upiorów rodzimej historii.

I tak dalej – a mowa o kolejnych referatach, i tak dalej. Przyczynkarstwo ex definitione: opracowania cząstkowe, bez ogólnej myśli przewodniej, bo za taką trudno uznać samą osobę twórcy, któremu konferencję i książkę poświęcono. „Ja mistrz!” Konrada Szczebiota (AT Warszawa), to próba odpowiedzi na pytanie o obecność Grzegorzewskiego – a pamiętać należy, że sam artysta nie zadbał o wychowanie kontynuatorów – we współczesności naszej sztuki, której to próby zaczątkiem stała się ankieta wysłana do reżyserów (ciekawostka lokalna: ogromnymi, by nie rzec głębokimi entuzjastami Grzegorzewskiego okazali się zamieszkały od niedawna w Lublinie i tu zamierzający kontynuować pracę Paweł Passini i obecny u nas stale od kilku lat poprzez liczne realizacje w Teatrze Osterwy Tadeusz Bradecki, autor najzwięźlejszego zdefiniowania czego Grzegorzewski uczył tych, którzy chcieli postępować według jego zasad). Wojciech Świdziński (AT Warszawa) w „Filmotece Grzegorzewskiego” sam przyznaje, że „zagadnienie to nie jest materiałem na książkę; co najwyżej na przyczynkarski referat” (fakt, że z możliwością przypadkowego – co zostało zrealizowane! – „uchylenia bocznej furtki do muzeum wyobraźni bohatera konferencji”. „Strindbergowskie inspiracje w twórczości Grzegorzewskiego” Katarzyny Urbaniak (AT Warszawa) określają się samym tytułem, najlepiej zresztą pasującym do drugiej sesji referatowej „Biblioteka Grzegorzewskiego” – mrówcza praca została nagrodzona. W „Wokół teatru śmierci: Kantor i Grzegorzewski” Jarosław Wójtowicz (UJ Kraków) uznał, że można czytać dzieła autora „Onego” na pewnym tle kulturowym i podjął się rozbiórki tematu poprzez łączące Jerzego Grzegorzewskiego z Tadeuszem Kantorem  słowa: śmietnik, kosz, śmierć. Wreszcie współautor konferencji i współredaktor książki Mateusz Żurawski podał nam na tacy „Dżyg-dżag. Narodziny Jerzego Grzegorzewskiego z ducha Jamesa Joyce  (na konferencji to sam początek, raptem drugi referat, w publikacji – referatowy deser), rzecz chyba najciekawszą, najbardziej przemyślaną i świetnie udokumentowaną, ale i zwieńczona refleksją, że próba zebrania jouce_skich motywów w teatrze Grzegorzewskiego, to zadanie na lata.

Dopełniający wybór (większości) referatów zapis spotkania z udziałem dokumentalistów teatru Jerzego Grzegorzewskiego z dnia 24 kwietnia 2008 „Tak, żeby nie było widać” to już wyłącznie czysta ciekawostka o niekiedy anegdotycznym (jak to z fobiami Mistrza trzeba się zmagać) charakterze. Dużo bardziej interesujący są dwa teksty samego Grzegorzewskiego „[Gdy wreszcie pozwolono mi pójść do teatru]” i „[Współczesny teatr przypomina nudne muzeum]”. Mają nie tylko wartość dokumentacyjną. Oba pochodzą z roku 1963, kiedy artysta rozpoczynał studia na Wydziale Reżyserii warszawskiej PWST i zaświadczają o wysokiej artystycznej świadomości pierwszoroczniaka (co prawda, już po jednych studiach). Podobny walor niesie zamykające książkę, przywoływane wyżej „Wspomnienie” Krystyny Kamler i to nie tylko ze względu na znaczący dla niniejszego wywodu cytat.

A teraz czas na obiecany na początku konkretny wniosek z tej lektury i wieloletniej obserwacji życia teatralnego. Każdy kto zna działający tu, w mieście Akcentu i teraz (i oby jak najdłużej!) teatr Leszka Mądzika – Scenę Plastyczną KUL, doskonale wie, że żadna z niezliczonych już publikacji, efektu sesji naukowych i mozołu zastępów autorów indywidualnych, nie zastąpi w żadnej mierze żywego obcowania z jego spektaklami. Dlatego w pełni świadomy tego Mądzik potrafił zachować do ciągłej eksploatacji tak leciwe swe działo jak „Zielnik” a także kilka innych. Tam w teatrze, na spotkaniach w zupełnej ciemności kolejne pokolenia poznają dzieło wizjonera tworzącego w Lublinie i całą, nie zaśmieconą słowem, nadinterpretacjami i pokracznymi asocjacjami uczonych głów. Tymczasem redaktorzy książki i autorzy wstępnego „Manifestu” już w trzy lata po śmierci Jerzego Grzegorzewskiego (a minął kolejny) komunikowali: „W repertuarze Teatru Narodowego wciąż znajduje się kilka jego przedstawień, nie są one jednak zbyt często grane i powoli już schodzą z afisza” i tę prawdę potraktowali jako trampolinę do zorganizowania konferencji i wydania książki. Bez obrazy, cenne to działania, co i powyżej zostało zauważone, jednak program na dziś powinien być inny, właśnie bardzo konkretny: należy uruchomić wszystkie siły Dobra i Zła (czasem się przydaje), poruszyć z posad Ziemię, żeby zachować jako żywą materię te sceniczne dzieła Jerzego Grzegorzewskiego, których nie zdążył nikt kompletnie zdestruować. Sam pofrunę radośnie do Teatru Narodowego by je zobaczyć, bo mam – wstyd się przyznać – w tym względzie duże zaległości. A jak już je obejrzę, z tym większą chęcią sięgnę po dopełniające te doświadczenie „Kubły, kubły, miliony kubłów w zupie”.

„Kubły, kubły, miliony kubłów w zupie”. Materiały ze studencko-doktoranckiej konferencji naukowej poświęconej teatrowi Jerzego Grzegorzewskiego. Akademia Teatralne im. Aleksandra Zelwerowicza. Warszawa 2008. s. 130.                    

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: