Przywrócona magia

Nareszcie na Festiwalu Teatrów Europy Środkowej „Sąsiedzi”, któremu, jak wiadomo, w tegorocznej, czwartej edycji przyświeca hasło „Teatr w cyrku – cyrk w teatrze” zdarzył się w czwartek spektakl, który został en bloc przyjęty entuzjastycznie, przywrócił nadwątloną nieco podczas pierwszych trzech dni imprezy wiarę w magię teatru i bez wątpienia przejdzie do jej legendy. Katowickiemu Teatrowi Korez takie zapisanie się złotymi zgłoskami w historii festiwalu zdarzyło się już w ubiegłym roku, gdy jego „Cholonek albo dobry Pan Bóg z gliny” położył publiczność na łopatki i zdobył Perły Sąsiadów (wcześniej – wypada po sprawiedliwości przypomnieć – zrobił to z widzami na Konfrontacjach Teatralnych, ale była ich garstka, tyle ile się mieści w Sali Czarnej CK).

„Cholonek” to był rasowy dramat, istna saga o śląskich losach na przestrzeni wielu lat. Tym razem Korez stanął przed większym wyzwaniem, bo jego „Ballady kochanków i morderców”, to w zasadzie koncert pasujący na wrocławski Przegląd Piosenki Aktorskiej, złożony z kilkunastu utworów australijskiego barda Nicka Cave  Ale jaki to koncert! Nie tylko wspaniałych aktorskich interpretacji piątki wykonawców, bowiem i czarodziejskich etiud teatralnych, w które przemieniono pod reżyserska ręką Roberta Talarczyka poszczególne piosenki i dla których – dodatkowo – przestrzeń namiotu cyrkowego okazała się wymarzonym tłem. Samo uchylenie kotar na zaplecze, gdzie krzątają się artyści przed wejściem w światła rampy sprawia, że wszystko co się dzieje jest oswojone i bliskie odbiorcom. Zaczyna się natychmiast mieć wrażenie, że dana pieśń kierowana jest tylko do mnie, staje się wspólną zabawą, w której zanika mroczność i tragiczność tekstów Cave  a pozostaje cudowny czarny humor. Jego kulminacja następuje w songu „Łódź za tobą nie przypłynie/ za sobą mosty spal”. W tle pojawia się troje aktorów z papierowymi łódkami, które lądują na ich głowach, za chwilę też wpływają wycięte z papieru, narysowane niewprawną ręką żyjątka morskie, mydlane bańki i nawet fajerwerki strzelają. Triumfuje poetyka campu, kiczu zamierzonego. Wykonawcy biorą wszystko w fantasmagoryczny cudzysłów, fikuśnie a znacząco puszczają do nas oko: – Co tam tragedia, bawmy się razem, czerpmy z życia ze swobodą i fantazją!

A gdy dochodzi do finału z kapitalnie wyreżyserowanymi ukłonami artystów, powoli dostrzegamy, że podobnie jak my zaczarowani zostali tą magią wszyscy siedzący obok nas pod cyrkową kopułą, w sercu tego teatru w cyrku najwyższych lotów. I następuje magii dopełnienie w teatrze niespotykane. Artyści bez trudu namawiają nas do wspólnego wykonania songu o miłosnym przesłaniu. Niechaj najlepszym świadectwem czarów pozostanie taki fakt. Oczywiście nie zdradzę o kogo chodzi, ale mój przyjaciel, który niebawem ma zmienić stan cywilny, doszedł po spektaklu do wniosku, że to ta pieśń triumfu miłości, a nie tradycyjny marsz Mendelssohna zabrzmi na jego ślubie!

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: