Radość Brzmień Innych

To słowa, które zyskały już zasłużoną sławę. Powinny jednak – dodatkowo – zostać na trwałe zapisane w annałach lubelskiej kultury XXI wieku. Wypowiedział je dziennikarz radiowej Trójki, Piotr Stelmach, jeden – obok kolegi z anteny, Jana Chojnackiego – z gospodarzy prowadzących koncerty zakończonego w środę Art’n’Music Festival Inne Brzmienia. W momencie absolutnej egzaltacji, towarzyszącej wydarzeniom niezwykłym, jakim okazał się występ w drugim dniu imprezy Amerykanów z grupy Arrested Development, wykrzyknął w uniesieniu: – Mirek, zobacz coś narobił, ten koncert przejdzie do historii!

Kierował je oczywiście do Mirosława Olszówki, kreatora Festiwalu, który już – niestety! – drugą z pięciu jego edycji obserwuje z perspektywy Lepszego Świata, zabrany tam straszną chorobą w listopadzie 2010 r. Obserwuje dobrotliwie, z rzadko go opuszczającą pogodą ducha i w rosnącym ukontentowaniu. Kontynuatorzy jego dzieła wykonali jeszcze lepszą robotę niż w roku poprzednim, gdy dopiero zbierali doświadczenia i zmagali się z niezliczonymi oporami materii, przywykającej przez trzy lata wstępnych odsłon Innych Brzmień do pomysłów i działań markowego animatora, jakim był Mirek – menager i artysta.

Nie ma już chyba potrzeby powracania do owych wątpliwości mocodawców i sponsorów, obecnie – najwyraźniej – szczerze wspierających lipcowy, bardzo wyróżniający się na tle innych wydarzeń muzycznych w kraju festiwal. Czyż nie lepiej będzie potraktować z uśmiechem i wdzięcznością niebiańskie Olszówkowe doglądanie Jego dziecięcia ostatniego, ukochanego? W każdym drobiazgu! Od pogody zaczynając.

Zdaje się, że to rok temu opisałem, iż Mirek przejął rolę w tym względzie od patronującego odbywającym się też w lipcu Międzynarodowym Spotkaniom Folklorystycznym, zmarłego w 1995 r. Ignacego Wachowiaka, szefa organizujących je Kaniorowców. W zespole tym „ustalono” z Igą, iże plenerowym koncertom w Ogrodzie Saskim (że nie tam spotykamy się od środy z zespołami od Ameryki Północnej, po Turcję i Białoruś, zakrawa na straszliwy skandal, ale to odrębny temat!) nie mają prawa towarzyszyć żadne nawałnice, a nawet deszcze. Tak było przez kilkanaście lat, aż lipcem 2012 okazało się, że twórca Innych Brzmień gdzieś tam Na Górze ma lepsze chody.

Tym razem było nieco inaczej. Chociaż Janek Taraszkiewicz, producent wykonawczy festiwalu # 5, tuż przed startem zaklinał w jakimś z wywiadów: Oby tylko nie padało. I dodawał: – Ale może Mirek Olszówka czuwa nad nami tam w górze i dba też o dobrą pogodę, to i – zaiste! – prognozy gwałtownych burz w okolicach inauguracji (piątek, 6 lipca) poszły w łeb. I na Rynku, przy głównej scenie festiwalu nastały dwa dni niemożebnych upałów i duchoty. Były destruujące. Chciało się, przy całych olśniewających wrażeniach niesionych przez koncerty festiwalowe, uciekać pod mokre prześcieradło, najlepiej do dobrze klimatyzowanej chałupy.

Należę do tych szczęściarzy, którzy w twórczym dziele Mirka Olszówki towarzyszyli mu jeszcze od czasów Teatru Wizji i Ruchu Jurka Leszczyńskiego, a potem poprzez całą drogę artystyczną w jego Scenie Ruchu i menadżerowania VooVoo. Miałem luksus tego, że ze mną, jako jednym z pierwszych, oraz moją latoroślą, dzielił się pomysłami – także na temat programów kolejnych Innych Brzmień. Należało do nich sprowadzenie do Lublina francuskiej formacji Babylon Circus. Byli ci muzyczni cyrkowcy bliscy jego idei, którą realizował w słanym spektaklu Kalejdoskop, łączącym zapominaną dziś pantomimę z comedia dell’arte oraz muzyką VooVoo. Niezwykle czujni i – w najlepszym sensie – pamiętliwi kontynuatorzy dzieła Mirka, wspomniany Janek i – wg mnie ważniejszy w duecie, bo osobiście, poprzez dziesiątki lat współpracy z Olszówką, najbliższy przekaźnik owych idei – Darek Filek Filozof, oficjalnie producent techniczny festiwalu (widzieliście jego czarowne oświetlenie?), sprowadzili Francuzów na scenę z Bramą Trynitarską w tle.

Był to dla mnie – przy całym uznaniu dla kapeli ze Stanów, która dała – także przez cytowane na wstępie słowa „trójkowego” Piotra S. – asumpt do skończonej radości z uczestniczenia w Innych Brzmieniach, wydarzeniu najcudowniejszym tej ich odsłony kategoriach muzycznych miałem wszystko to, co uwielbiam w takiej muzyce – enargię, pasję, dowcip, pulsujący rytm, pokrętność stylistyczną i… cały zestaw ukochanych dęciaków. A w kategoriach ludzkich – sorry! – skłaniających ku odlotom metafizycznym. Wrażenie Wielkiego Oczyszczenia.

Mirek, tam w Górnych Regionach, zadziałał tym razem inaczej. Załatwił zesłanie błogosławionego deszczu. Nie dane mi jest wiedzieć, czy tak wpływa na człowieka kąpiel w mykwie. Ale jeśli spróbować sobie wyobrazić jej działanie na podstawie finału występu Babylon Circus (Babilonu nie z biblijnej Apokalipsy, bo „cyrkowo” zironizowanego)… Jeśli zechcieć pamiętać te strugi, w których wracała martwa witalność i chęć życia… Jeśli obraz tej do cna mokrej, roztańczonej, rozhukanej rzeczywistości towarzyszy ci jeszcze po tylu dniach… Znaczy: To nie było nic rutynowego. Proszę uwierzyć!

***

O godz. 7 rano nie jestem w stanie napisać coś więcej o wspaniałym festiwalu. Proszę wybaczyć. Postaram się to niebawem nadrobić.

 

 

 

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: