Ranga naszej sztuki

W dwóch galeriach Biur Wystaw Artystycznych można oglądać ekspozycję „Lubelskie refleksje”, będącą próbą odpowiedzi na retoryczne w gruncie rzeczy pytanie: jaka jest aktualnie kondycja sztuki w Lublinie? Retoryczność zanika, gdy spytamy: jacy nasi artyści reprezentują ten najwyższy poziom twórczości, dzięki któremu zyskują uznanie i są ważni także poza opłotkami rodzinnego miasta? Według Andrzeja Mroczka, dyrektora BWA i – co w tym przypadku bardzie znaczące – kuratora wystawy, o randze lubelskiego środowiska plastycznego decyduje dziewiątka zaproszonych na nią artystów. Liczba jest być może przypadkowa, mogłaby (to wg mnie pewnik!) być większa. W każdym razie – póki co, czyli do następnej podobnej wystawy lub pozyskania wnętrza dużego na miarę wykradzionej BWA Galerii Starej – prace tylu dało się pomieścić w szczupłych galeriach Labirynt 2 i Grodzkiej.

W tej pierwszej prezentuje się tylko Mariusz Kozik, jeden z największych talentów jakie w ostatnich latach objawiły się w Lublinie. W malarstwie – o czym można się już było przekonać ostatnio na kilku wystawach – po „wyczerpaniu”, jak sam mówi, inspiracji do obrazów abstrakcyjnych, powrócił do figuratywności, ale tak osobnej, że nie sposób pomylić jego prac z obrazami innych artystów czerpiacych z realnej materii. W Labiryncie 2 artysta kolejny raz nas zaskakuje, pokazując nie obrazy, a instalację „rzeźbiarską” zatytułowaną „Lekcja łaciny”. Materią twórczą są szeregi betonowych odlewów hełmów (32 w górnej salce, 16 w dolnej). Ale nasuwające się skojarzenie z hełmami wojskowymi, tym mocniejsze, że większość z nich uległa destrukcji, oddala nas od tego, co zdaje się być intencją autora. Że są nadgryzionymi zębem czasu hełmami antycznymi, wyrażającymi – ponoć – przewagi sztuki tradycyjnej, klasycznej nad nowoczesną.

W pomieszaniu różnorodnych środków wyrazu, stylów i programów jakimi operują zaproszeni na wystawę artyści, jakimś ułatwiającym systematyzację (czytaj: porusznia się po ekspozycji) kryterium może być właśnie owe zaskocznie w jakie wprowadza nas część z nich. Przegląd przecież dotyczy twórców, których prace znamy często od lat i przeważnie bez trudu identyfikujemy je z nimi. Zacznijmy od tej grupy i od większej z sal Galerii Grodzkiej.

Poza „constans”, poza od lat przedstawiane wizje nie wykracza wystawiająca niezwykle rzadko Blanka Gul-Olszewska, wciąż na nowo operująca optycznymi manifestacjami o niezwykłym wewnętrznym zorganizowaniu i sile czy to w „Imieniu Róży”, czy w „Obrazie przedostatnim” czy dyptyku „Pory roku, Pory dnia”.

Bez trudu przyjaźnimy się kolejny raz z pracami jedynego w tym towarzystwie rzeźbiarza i jedynego mieszkającego poza Lublinem, bo w Puławach Waldemara Mazurka. Jego rzeźby-totemy, łączące różne materiały właśnie przez to wyindywidualizowanie się z otocznia trudniej oceniać niż gdyby znalazły się w otoczce innych rzeźbiarskich prac. Ale stanowią ciekawe dopełnienie ekspozycji i wskazówkę, kto z Lubelszczyzny w rzeźbiarskiej dziedzinie ma ugrunowaną pozycję na krajowym rynku sztuki.

Sławomir Marzec – którego wielka praca wisi tuż obok – to z kolei chyba nalepiej dziś znany w kraju lubelski malarz. Zda się on malować kolejny „ten sam” obraz z wykorzystaniem kładzonych w niemal puentylistyczny sposób 1,5 tys. barw spotykanych w przyrodzie. Kolejny też raz zachwyca swym intelektualizmem polegającym na proponowaniu odbiorcy gry emocji zmysłowych i percepcji myślowej, spekulacji filozoficznej, słowem: tworzeniem z obrazów misteriów.

Grupę stałych w swym wyrazie i środkach artystów zamyka w sąsiedniej, mniejszej sali Grodzkiej za rzadko jak dla miłośników jego twórczości wystawiający Jacek Wojciechowski. Rzesze fanów malarz ten zawdziecza po części temu, że jego przedstawiany świat jest bardzo pogodny i operujący elemantami dookolnej rzeczywistości, tyle, że zestawionymi w sposób przewrotny i dowcipny. Tak jest i tu w „Orkiestrze dętej” i „Zwierzętach futerkwych”, tylko, że na ten dowcip nie wolno tak do końca się nabrać, bo on ma drugie dno, a przesłanie całości bywa nieco gorzkie.

Pomiędzy tą grupą „constansów” a tę, którą otwierał powyżej Kozik, mieści się Krzysztof Szymanowicz. Miejsce ma tak niewygodne na własne życzenie, bowiem ten świetny grafik, na swym polu działania w kraju umiejscawiany podobnie wysoko jak Marzec w malarstwie, dokonał niezwykłej wolty i jedną ze swych graficznych prac wydrapał na ścianie galerii. Różni się więc od tych na papierze (to novum) a dysponuje równą siłę wyrazu i niesie jeszcze ze sobą artystyczną przewrotność. Oto grafika odbita z matrycy jaką stała się (niestety tylko na moment) ściana, byłaby swym negatywem, a dokładnie negatywem pierwotnej, wziętej jako wzór grafiki papierowej.

I teraz już docieramy do kolejnych po Koziku artystów poszukujących nowych środków wyrazu. Wprawdzie Mariusz Drzewiński, bodaj najciekawszy lubelski malarz uprawiajacy abstrakcję, dopiero co pokazywał w Bramie Trynitarskiej swoje zainspirowane podróżą do miasta Brunona Schulza „Posadzki z Drohobycza”, to wciąż są one w jego malarstwie zupełnie świeże. Możliwość wybory z kilkudziesięciu już obrazów cyklu i zestawienie kilku koło siebie w innej niż w Muzeum Archidicezjalnym konfiguracji, jeszcze dobiteniej pokazują jak twórcze są te poszukiwania artysty i jaką siłą wyrazu mogą dysponować zaskakujące – otwierające nowe horyzonty percepcji – połączenia pulsujących wizji bazujących na prostych elementach posadzkowych kostek.

Adam Skóra nie tak dawno pokazywał w Galerii Pod Podłogą indywidualną wystawę obrazów reprazentujących tzw. malarstwo materii. W BWA – chyba dla podkreślenia kontrastu – pozostała z tamtej epoki malarza jedna praca – „Tropos”. Nowymi – zaskakująco kontrasującymi z tamtą – abstrkcyjnymi pracami z cyklów „Babtystelon”, „Speculacio” czy „Universus” Skóra wpisuje się w kultywowany od lat dzięki konsekwencji Mroczka program lubelkiego BWA. Znalazł się wśrod artystów sięgających do tradycji ukochanej prze dyrektora BWA sztuki konstruktywistycznej.

Wreszcie mamy – last but not least – Joannę Polak, która może nas jeszcz długo zaskakiwać, bo po po ukończeniu poznańskiej ASP i trafieniu na Wydział Artystyczny BWA, działa w rodzinnym Lublinie stosunkowo niedługo. Przy tym uprawia odmianę sztuki, która nie miała u nas tak mocnego reprezentanta. A trzeba przypomnieć, że Asia już na studiach zdobywała laury za swoje animacje na krajowych i międzynarodowych festiwalach, a ostatnio w tej samej Galerii Grodzkiej pokazała rewelacyjną, entuzjastycznie przyjętą wideoinstalację „Sygnały”. Teraz prezentuje kompletnie inną – videoinstalację symultaniczną „Made in China”. Może trochę martwić, że ta nowa sztuka vido wymaga łopatologicznego wyjaśnienia na papierze. Tu czytamy m.in. „Praca ta, to jedna z moich odpowiedzi na pytanie: „Czy twórca jest ekshibicjonistą”? Videoinstalacja symultaniczna daje mi możliwość przedstawienia kilku obrazów lub zdarzeń w tym samym czasie. Sprawia, że naturalne wielotorowe myślenie jednoczesne może być zobrazowane. Ukazuje widzowi sposób w jaki umysł dyslektyka widzi świat i jego znaki – 32 razy szybciej od ludzi „normalnych”. Myśli przewijające się…”. Itd, wcale nie w sposób do końca zrozumiły. Ale efekt użycia 4320 zdjęć, (niektóre ukazana są w sposób podprogowy) i wygenerowania kilka tysięcy rysunków, razem tworzących 34560 obrazów, które po połączeniu złożyły się na dwa trzyminutowe filmy – jeden z z muzyką industrialną zespołu Hyperion Artura Olejarczyka, drugi „głuchy” – jest piorunujący. Przeżyjcie to sami, a zrozumiecie o czym mowa. Bo słowa – ileż to razy trzeba powtarzać! – bywają wobec sztuki, wielkiej sztuki, bezradne.

Andrzej Molik Fot. autor

Kategorie: /

Tagi: / / / / /

Rok: