Rysunki – malrstwo Białaniec – Niewieczerzał

Niezwykły natłok imprez kulturalnych w ubiegłym tygodniu, gdy m.in. przez dwa dni nakładały się na siebie dwa międzynarodowe festiwale, spowodował, że nie mogliśmy poinformować o wszystkich wydarzeniach, które miały wówczas miejsce. Na szczęście są takie, do których można powrocić, bo wówczas jedynie startowały a trwają nadal.

Do takich należy podwójna wystawa w Galerii Mat-MarT Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych przy ul. Grodzkiej otwarta w miniony piątek. Swoje prace prezentuje tam dwóch absolwentów Wydziału Artystycznego UMCS (wówczas jeszcze IWA), członków ZPAP. Zamieszkały w Lublinie Andrzej Cyprian Białeniec przedstawia rysunki, a Jacek Niewieczerzał, dziś mieszkaniec Bełchatowa – malarstwo. Pierwszy uzyskał w 1980 r. dyplom w pracowni M. Hermana, drugi niewiele później w pracowni Jana Popka i Tomasza Zawadzkiego. Obaj mają za sobą udział w licznych wystawach i odbierali liczne nagrody i wyróżnienia. Nie znamy deklaracji Białańca, ale Niewieczerzał mówi o sobie m.in. że żyje dla malarstwa i dzięki malarstwu, i że potrzebny jest mu wrażliwy odbiorca i konstruktywna krytyka. Tych pierwszych namawiamy na spacer do Galerii Mat-MarT.

***

Nie było miejsca przed weekendem na napisnie o sygnalizownym powyżej problemie, ale za zwykły skandal uważamy to, że w trakcie jednego tygodnia w mieście, w którym takich imprez mamy wciąż jak na lekarstwo następuje spotkanie dwóch festiwali o charakterze międzynarodowym. Powiem tylko, że po to, żeby jako stary fan flamenco pójść w czwartek do filhrmonii na koncert wielkiego Victora Monge „Serranito” odbywający się w ramach Nieustającego Festiwalu Gitarowego, musiałem znaleźć poza gronem redakcyjnym zastępstwo osoby, która zrecenzowałaby za mnie pierwsze spektakle Spotkań Teatrów Tańca, a dla niej – bo to pierwotnie miała zlecone – znaleźć zmiennika do opisania ciekawego niezwykle zespołu z Wiednia, który o tej samej godzinie 18 występował w HADESIE.

Ale pal sześć kłopoty krytyka! Chodzi o coś więcej, bo o lubelską publiczność, która w takich przypadkach dostaje zupełnego kręćka w głowie i nie wie co wybierać, a często po prostu nie wie, że może wybrać coś innego niż wybrała (o „Serranito” wielu moich przyjaciół dowiedziało się ode mnie post factum). Organizatorzy imprez też nie za bardzo zdają sobie sprawę, że na takim zbiegu wydarzeń jedynie tracą. Wszystko to dowodzi, że wciąż brak w Lublinie instancji koordynującej kalendarz planowanych imprez, takiej, która chociaż uświadamiałaby organizatorom, że proponowany przez nich termin koliduje z innymi. Spauperyzowany Wydział Kultury, sprowadzony do podzespołu Wydziału Społecznego UM najwyraźniej nie jest dziś w stanie to robić. Ale czy należy się dziwić, skoro nawet jego zwierzchnicy mu nie dowierzają i dla organizowania Dni Lublina (tam też było ładne nakładanie się imprez!) prezydenci powołują odrębne ciało. Bawmy się tak dalej!

Kategorie:

Tagi:

Rok: