Rysunkowe sfumato

Otwarcie wystawy prac Jana Ferenca w Galerii ZPAP Pod Podłogą

Miło nam, znudzonym do szczętu sezonem ogórkowym, donieść, że – nie licząc galerii, które działały przez całe wakacje – jako pierwsza letni letarg kulturalny postanowiła przerwać Galeria ZPAP Pod Podłogą i dosłownie w wigilię września, bo dziś, w piątek 31 sierpnia o godz.18 organizuje w swoich wnętrzach przy Krakowskim Przedmieściu 62 wernisaż pierwszej w sezonie artystycznym 2001/2002 ekspozycji.

Jest to wystawa rysunków Jana F. Ferenca, uzupełniona – z tego co wiem – jednym obrazem artysty urodzonego (1954) i zamieszkałego w Jarosławiu a z Lublinem związanego głównie poprzez pracę pedagogiczną na Wydziale Artystycznym UMCS. Lista wystaw prac tego absolwenta warszawskiej ASP (dyplom w 1979 r. w pracowni projektowania graficznego Macieja Urbańca oraz pracowni malarstwa i rysunku Jerzego Tchórzewskiego) jest imponująca, samych ekspozycji indywidualnych da się naliczyć sporo ponad dziesięć a udziałów w wystawach zbiorowych – blisko trzy razy tyle. Świadczy to o uznaniu dla dokonań artystycznych Jana Ferenca. Od razu należy powiedzić, że o uznaniu jak najbardziej słusznym.

Udało mi się podejrzeć prace przygotowane na dzisiejszą wystawę i chociaż nie wisiały jeszcze na ścianach mikroskpijnej galerii, czyli tam gdzie powinno się je oglądać, przecież mogę już powiedzieć, że zrobiły na mnie duże wrażenie. Pierwsze skojarzenie jakie przebiegło przez głowę po zetnięciu z tymi zjawiskowymi monochromatycznymi rysunkami paradoksalnie – ale nie do końca! – zaczerpnięte zostało z dziedziny malarstwa. To przecież – pomyślałem – Leonardowe sfumato, ten miękki modelunek malarski o łagodnych przejściach świtłocienia, zacierajacy wyrazistość konturu, sprawiajacy, iż odnosimy wrażenie, że ogladamy obraz przez mgłę. Tyle, że – i to jest godne najwyższego uznania – cudowny efekt został osiągnięty wyłącznie przy pomocy czarnej kredki czy ołówka.

Miło mi się zatem zrobiło, gdy się okazało, że już dosyć dawno Jerzy Żywicki, kolega po fachu Ferenca z Wydziału Artystycznego UMCS zaproponował, żeby te rysunki nazwać „czarno-białymi obrazami” lub „monochromatycznym malarstwem”. Nim doszedł do tej konkluzji, napisał m.in.: „Nie tylko uchwytną, ale wręcz narzucającą się cechą rysunków artysty jest ich malarskość. Może dlatego, że opracowuje je plastycznymi, miękko modelowanymi plamami i płaszczyznami walorów, a unika tak kojarzonych z tradycyjnym rysunkiem przedstawień linearnych i konturowych”. Zauważa też Żywicki, jak dużą wagę przywiązuje Jan Ferenc do „koloru”, mimo, że – przynajmniej w prezentowanym cyklu Teren – posługuje się ołówkiem i czarną kredką. „Określa nim (kolorem – przyp.A.M.) zarówno formę, jak i przestrzeń swych kompozycji. Stosowana przez niego szeroka gama subtelnie wyważononych walorów czerni, srebrzystych szarości i świetlistych bieli, wzbogacona w części rysunków (tu bodaj nieobecnych – przyp. A.M.) błękitnym lub zielonym tuszem, którym zalewane jest tło, pozwala doznać odbiorcom wrażenia nie tylko szerokiej, ale wręcz pełnej palety kolorów”.

Uwagi Jerzego Żywickiego, o tym jak ważne jest tu używanie papieru o szorstkiej fakturze, który wymusza stosowanie technik przypominających malarski laserunek (żeby uzyskać głębokie czernie, trzeba nakładać kredki warstwami), nasunęły mi inne skojarzenie. Przypomniał mi się angielski dokumentalny film, w którym nie kto inny jak Henry Moore, wielki wielbiciel rysunków Georgesa Seurata mówił z zachwytem o tej trochę zapomnianej części artystycznego dorobku twórcy dywizjonizmu i techniki pointylizmu. I nie chodzi już o skojarzenie z tą techniką, do którego Żywicki też dochodzi pisząc o malarstwie Ferenca, uprawianym przez artystę trochę marginalnie („Obrazy Jana Ferenca – kończy i trudno się z nim nie zgodzić – wydają mi się swoistym notatnikiem, w którym zamieszcza on określone widoki tylko po to, by przełożyć je potem na dzieła końcowe, którymi – na przewrotnej zasadzie – są u niego RYSUNKI”). Chodzi o inną asocjację. Francuski neoimpresjonista był zaiste rysownikiem wybitnym i patrząc na jego wczesne prace ołówkowe, trudno oprzeć się wrażeniu, że dla Jana Ferenca był Seurat w stosowanych sposobach rysowania, w klimacie tych małych dzieł sztuki prawdziwym mistrzem.

Jest wszelako jedna wielka różnica pomiędzy domniemanym przeze mnie mistrzem a jego – też domniemanym? – artystycznym spadkobiercą. Seurat rysował ludzi, w pracach Ferenca są oni zupełnie nieobecni (Tadeusz Nuckowski trochę kpiarsko napisał kiedyś w Projekcie: „OTO JEST PYTANIE: Dlaczego podobają ci się rysunki Jana Ferenca? Wymień przynajmniej jeden powód. MAGISTER RESPONDIT: Ot, chociażby dlatego, że Janek nie rysuje ludzi”, ale z jego uwagą, że „rysunki Jana Ferenca nie zachęcają do pisania o nich”, zupełnie się nie zgadzam, czego dowód powyżej i poniżej). I tu dochodzimy do zawartości tych prac. Mógłbym pomądrzyć się na temat abstrakcji ożywiającej te fantasmagoryczne dzieła, ale po co to czynić, skoro inni zrobili to lepiej. Sięgnę więc raz ostatni to tekstu Jerzego Żywickiego zamieszczonego w katalogu wystawy w rzeszowskie BWA w roku 1996, tym śmielej, że z autorem tych słów sprzyjaźniłem się ostatnio we Włoszech, co napawa mnie pewną dumą. Oto stosowny finałowy cytat o rysunkach z cyklu Teren:

„Powstały one pod wpływem inspiracji pejzażowych i stanowią próbę zasugerowania krajobrazu, co mają podkreślać nie tylko użyte w nich formy, ale i horyzontalizm ich kompozycji. (…) Choć należy te prace odbierać jako aluzje do realnego świata, to ani razu nie zauważamy, by oko i ołówek artysty próbowało współzawodniczyć z obiektywem kamery fotograficznej. Rysunki są bowiem wyzwolone z wszelkiej dosłowności i opisują rzeczywistość za pomocą form, dla których najlepsze określenie może stanowić termin – abstrakcja liryczna”. Nic dodać, nić ująć, chociaż dla dobra odbiorców, dla dopełnienia ich wiedzy, może warto dopuścić jeszcze do głosu i samego bohatera dzisiejszego wernisażu, którego z kolei cytuje Żywicki pisząc o impresjonistycznej skłonności artysty do rejestrowania przelotnych stanów natury: „Jan Ferenc podkreśla to słowami …najważniejszy jest nastrój pejzażu, ulotność chwili, to, że było akurat takie światło…, wskazując przy tym konkretne miejsca, które wywarły na nim największe wrażenie. Są nimi na przykład ciemne bagna i torfowiska z białymi brzozami w okolicach Słonnego, gdzie co roku uczestniczy w plenerach malarskich”.

I to wyjaśnia nam także sprawę sfumato, rozmywających się światłocieni, mglistej atmosfery emanującej z tych czarodziejskich rysunków. Warto póść Pod Podłogę i zanurzyć się w tych klimatach. Może komuś po tym spotkaniu będzie bardziej lirycznie na duszy? Nie wątpię, że znajdą się tacy, bo sam już do nich należę.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: