Smutek Arkadii

NADRZECZE MALARSTWO SIERKO-FILIPOWSKIEJ

W Domu Służebnym Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w podbiłgorajskim Nadrzeczu jeszcze tylko przez trzy dni, do czwartku, można obejrzeć niezwykłe obrazy. Wystawy malarstwa Joanny Sierko – Filipowskiej nie powinien przegapić nikt z jadących na Roztocze.

Andrzej Molik

534 89 87

Admiratorzy tego miejsca, a jest ich już bardzo wielu, dobrze wiedzą, że wystarczy kilka kilometrów przed Biłgorajem skręcić z trasy Lublin – Przemyśl w lewo, by wkróte, 3 km dalej, znaleźć się przed pieknym gospodarstwem prowadzonym przez Fundację Kresy 2000, a dokładnie przez jej założycieli, aktorskie małżeństwo Alicja Jachiewicz – Stefan Szmidt. Od bramy droga prowadzi wprost do wspomnianego Domu. Obecnie zdobi ją nie tylko zieleń. Pomiędzy drzewami wisi duże płótno z wymalowanym na nim widokiem równie sielankowym jak otoczenie, w którym się znaleźliśmy.

Powiewający na wietrze obraz jast zaproszeniem w świat malarstwa Joanny Sierko – Filipowskiej, absolwentki Wydziału Grafiki warszawskiej ASP, dziś zamieszkałej w podstołecznym Komorowie, pięknej, jak zdradza fotografia w katalogu, kobiety tuż po czterdziestce. Chociaż damom wieku się nie wypomina (w rzeczonym katalogu został jednak ujawniony i to mnie ośmiela), wydaje się, że przekroczenie przez artystkę progu, za którym rozpoczyna się smuga cienia odbija się w jej twórczości. Nie jest też wykluczone, że ze swego Komorowa udaje się niekiedy na wycieczki pod pobliski pod Łowicz, tam gdzie Nieborów, a za nim Arkadia.

Ten park romantyczno-sentymentalny założony w 1778 r. przez księżnę Helenę Radziwiłłową, nawiązujący do leśnego kraju na Peloponezie, według Wergilego krainy prostoty i szczęsliwość, zda się patronować obrazom pani Joanny. Pełno w nich zobrazowań widoków tak pięknych, że chciałoby się je nazwać lanszaftami, a to zawsze będzie oznaczać ocieranie się przez artystę o kicz. Zacieniony zakątek wśród sitowia i gęstej zieleni z „Świątyni dumania”, rozkwiecona łąka ściągana przez młodzieńców jak narzuta z nagiej piękności w „Budzeniu Wiosny”, wodne uroczysko z wschodzacym księżycem w pełni z „Nocy Świętojańskiej” zdają się być taką esencją przyrody, jaką da się uksztłtować jedynie sztucznie, dla potrzeb arkadyjskiego parku czy jaka króluje w obrazach prymitywistów. Ale to tylko odbiór powierzchowny. Jarmarczna forma kryje głębokie treści.

Jeśli wierzyć Andrzejowi Zaniewskiemu, autorowi tekstu do katalogu, wszyscy piszący dotychczas o malarstwie Joanny podkreślali sielankowość wewnętrznej atmosfery jej płócien i rozsnuwali analityczne dociekania dotyczące jej związków z różnymi obszarami tradycji, od sztuki naiwnej poczynając, poporzez malarstwo wiktoriańskie aż po Wojtkiewicza, Malczewskiego, Podkowińskiego, Mehoffera. Krytyk z poprzednikami – częściowo słusznie – się nie zgadza, ale w dochodzeniu do swych odrębnych wniosków – pokrewnych z opinią niżej podpisanego – nie wspomina o malarzu, którego twórczość niewątpliwie musiała mieć wpływ na obrazownia Joanny Filipowskiej. A szkoda, bo wywód Zaniewskiego byłby klarowniejszy.

Chodzi mi o Nicolasa Poussina, wielkiego XVII-wiecznego malarza francuskiego. Jest w Luwrze jego obraz zatytułowany „Pasterze arkadyjscy”, na którym widać grobowiec z napisem „Et in Arcadia ego”. Tłumaczono to mylnie jako „I ja byłem w Arkadii” (w domyśle: za życia), „I ja byłem szczęśliwy”. Tymczasem owo „I ja (żyłem) w Arkadii” znaczy raczej to, że i w sielance, w idealnym ziemskim zyciu obecna jest zawsze śmierć. Arkadia malarki z Komorowa to nie jest bukoliczna kraina szczęśliwości. To smutna Arkadia. Arkadia egzystencjalnie refleksyjna.

Zaludniają ją piękne anioły – i tu kłania się symbolika rodem z tak łatwo wykluczonego przez wspomnianego autora Malczewskiego – ale to mogą być też anioły śmierci. W obrazie tak właśnie zatytułowanym – „Anioł i śmierć” – różnić się będą kolorem skrzydeł. Mają tą samą twarz pięknej kobiety (podwójny autoportret?), tyle, że na diabelskim obliczu widać okrutny grymas. Memento mori – przypomina 42-letnia artystka. Upływający czas i jej to przypomniał. Chociaż Sierko – Filipkowska potrafi też zażartować, jak w „Przed odlotem”, gdzie anioły zawiązują buty, jak w „Trzech muszkieterach”, gdzie za wiejskimi chłopaczkami wiszą na płocie francuskie kapelusze zdobne w pióra, jak w „Amorach” gdzie anioł zostawił swe skrzydła przed gankiem okwieconego domu, wydźwięk całości, nastrój pozornie sielskiej wystawy jest bardzo poważny. Może najlepiej jej sens zawiera się w niewinnym niby obrazku, gdzie dziewczynka puszcza na podwórku bańki mydlane. Jego tytuł rozwiewa wątpliwości. Brzmi: „Między piekłem i niebam”.

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: