Spinacz kulturalny

Wiele było powodów by pod koniec ubiegłego roku zaglądać do Chatki Żaka. Słynna już dyskusja Bartoszewski – Michnik – Życiński w ramach spotkań „Przekraczać mury”, „Mikołajki Folkowe”, dokumentalne „Rozstaje Europy”, „ZdaErzenia”, nawet nieszczęsna „Żakeria” przyciągały tłumy jakich w Akademickim Centrum Kultury UMCS nie widziano od lat, a mowa nie o części kawiarnianej, jak zwykle okupowanej przez stałych rezydentów, ale o sali widowiskowej i tych chatkowych zakamarkach gdzie próbuje – trzeba przyznać, że skutecznie – na nowo rozkwitać kultura przez duże K.

Jeśli ktoś przy którejś z tych okazji potrafił rozepchać się w rezydenckim towarzystwie i znaleźć miejsce przy kawiarnianych stolikach by pożywić się nie tylko duchowo, zamawiając kawę czy piwo w barku, zauważał bez trudu leżacy obok stosik kolorowych pism formatu A4. Nie były to reklamówki hipermarketów, katalogi wydawnictw dla żaków czy też spisy ofert dorywczej pracy dla tychże. Każdy mógł (i nadal może) sięgnąć po nowy periodyk jaki w październiku z początkiem roku akademickiego objawił się w środowisku studenckim Lublina. Mógł (i może) tym łatwiej, że sięgał po magazyn darmowy (sic!). Nazywa się Akademicki Miesięcznik Kulturalny Spinacz.

W momencie gdy z gazet codziennych znikają kolumny kulturalne, gdy miesięcznik Na Przykład powoli dokonuje żywota, a kwartalnik Akcent z trudem wydaje zaległe zeszyty z pierwszej połowy poprzedniego roku, pojawienie się nowego, regularnie wychodzącego pisma zajmującego się tą tematyką zakrawa na prawdziwy cud. Lektura trzech numerów Spinacza, które się ukazały do tej pory (być może jest już następny, ale święta i zima chwilowo odganiają studenta zaprzeszłego od wędrowek do akademickiego miasteczka) też napawa optymizmem. Niżej podpisanego napełnia również prawdziwą radością, bo po pierwsze wychował się dziennikarsko na studenckim dodatku do Kuriera Konfrontacje (czy ktoś pamięta jeszcze redakcyjkę w podcieniach przy bloku B?) i zawsze uważał, że Lublin wart jest odrębnego popularnego pisma studentów, a po drugie pełni w rodzimej redakcji służbę informacyjno-sprawozdawczą na kulturalnej niwie i każdą tego typu inicjatywę przyjmował będzie z niekłamanym entuzjazmem, jako że i poszerza się pole obserwacji, a i od młodych ludzi można się uczyć innego spojrzenia na to, co aż nazbyt często postrzega się już tylko rutynowo.

Zanurzenie w życie kulturalne Lublina, codzienne obserwowanie tego co się w kręgu wydarzeń artystycznych dzieje, pozwala na stwierdzenie, że młoda załoga Spinacza obserwuje je czujnie, absolutnie nie ograniczając się do chatkożakowego kręgu, śmiało wychylając nosa poza własne opłotki. W grudniowym numerze magazynu (to drobne niedopatrzenie, że Sinacz na okładce nazywany jest miesięcznikiem kulturalnym a w stopce takimż magazynem) w różnej formie – od minirecenzji, przez rozszerzoną informację, po wywiad -zauważono: nową książkę Władysława Panasa, „Kalendarz Ekumeniczny 2002” (i trzy inne świeżo wydane pozycje, w tym Eco i Pilcha), wręczanie na UMCS medali „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”, koncerty Lubelskiej Federacji Bardów oraz Mikołaja Trzaski i Marcina Świetlickiego, film „Wiedźmin” (niestety – i to kolejna drobna wpadka – osoba, która nie jest fanem fantasy, musi się dobrze wczytać, że chodzi o to dzieło, bo tytuł pada dopiero pod koniec recenzji), wizytę w HADESIE Fisza, film o Andy Warholu, „Zakerię”, konwent miłośników fantastyki „Falkon”, wystawy Józefa Czapskiego w Galerii Sceny Plastycznej KUL, Przemysława Kaznowskiego w Galerii Białej, Tadeusza Abraszka w ACK.

Do listy wydarzeń listopadowych, a takie głównie omawiano w w tym numerze Spinacza niewiele dałoby się już dodać. A przecież jeszcze bardzo wiele miejsca poświęcono w tym zeszycie szczegółowym zapowiedzim imprez na KUL, w Chatce Żaka (wymieniane na początku), w HADESIE, Centrum Kultury, filharmonii, nawet w Świdniku (jazz), spektakli w teatrach (odrębnie festiwalu „Betlejem Lubelskie”), wystaw w galeriach (czytelna tabelka z logo dziewięciu głównych), seansów w czterech lubelskich kinach (więc nie tylko w Chatce).

Wobec młodych adeptów pióra można zgłaszać pewne pretensje. Niektore recenzje przez swą skrótowość są aż za bardzo powierzchowne. Zostawianie wolnego miejsca na stronie (w nr 2) przy okazji „Konfrontacji Teatralnych” i pisanie, że „brak recenzji spowodowany jest zakazem wstępu na spektakle dla członków redakcji AMK Spinacz” w czasch płatnych akredytacji zakrawa na ponury żart, albo świadczy o małej sile przebicia, a taka słabość dziennikarzom, osobliwie młodym nie przystoi. Zachowanie spinaczowego fotoreportera w HADESIE bywa nonszalanckie, a nie zrozumienie prośby artysty (Jacek Kaczmarski), żeby nie robić mu zdjęć podczas koncertu tylko tę wrażenie podbudowuje, bo paparazzo pracują dla zupełnie innego rodzaju pism i do kulturlnego towarzystwa się ich nie wpuszcza. Okładki poszczególnych numerów aż za bardzo silą się na oryginalność, umizgują do estetyki kontrkultury i wcale nie zachęcają do sięgniecia po miesięcznik. Ale to wszystko marginalia i kwestia docierania.

Ogólne wrażenie jest dobre, tym bardziej, że dochodzą tu jeszcze felietony, próby reportażu i publicystyki. Mamy oto nowe pismo kulturalne i należy się z tego cieszyć. Należy też wyraźnie powiedzieć, że zawdzięczamy je uporowi Grzegorza Linkowskiego, nowego – od września – dyrektora ACK UMCS, który powołanie go do życia potraktował jako jeden z głównych elementów tak skutecznie jak dotychczas (i oby nadal!) wprowadzanego w życie programu ożywiania kulturalnego Chatki Żaka i wpisywania tego studenckiego centrum w kulturę całego Lublina. On też był redaktorem naczelnym kierującym powstawaniem pierwszego numeru Spinacza. W numerze dwa przekazał pałeczkę Piotrowi Zieniukowi. Jemu i jego młodej, ciekawej ekipie życzyć należy wytrwałości, ostrego pióra i tego, żeby Spinacz stał się prawdziwym forum wymiany poglądów i barometrem kulturalnych wydarzeń już nie tylko Lublina, ale i kraju. Powodzenia!

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: