Sprawdzona wartość: Galliano

Bardzo szanuję sposób prowadzenia działalności impresaryjnej przez Kawiarnię Artystyczną Hades, wspieranej w w tym dziele przez najlepszego lubelskiego organizatora koncertów Krzysztofa „Łysola” Bielewicza, jak również kolaborujące z nią ciała, w opisywanym poniżej przypadku – Alliance Franacaise UMCS pod wodzą Kazimierza Deryło. Polega to na tym, że organizatorzy konsekwentnie powracają do artystów, którzy się okazali wartością sprawdzoną. Powie ktoś, że nic prostszego: krowę, która daje dobre mleko, trzeba doić do granic jej możliwości. Rzecz w tym, że znam niebotyczną ilość przypadków wykonawców, którzy teoretycznie powinni po brzegi napełnić sale składającymi im pokłony wyznawcami, a w praniu okazuje się – doprawdy tak bywa! – że koncerty z braku odpowiedniej frekwencji trzeba odwoływać. Bo do wszystkiego należy mieć wyczucie, znać lubelskie realia, to znaczy potrzeby naszych odbiorców tak, jak doświadczeni prowadzeniem przez lata hadesowej kawiarni ElaLeszek Cwalinowie. No i sprawiać, że kolejny koncert gwiazdy nie pozostaje zwykłą powtórką, tylko nową jakością, można rzec, wartością dodaną.

Richard Galliano, genialny francuski akordeonista, zaliczany do trójki najwybitniejszych na świecie wirtuozów tego instrumentu, przez profanów pogardliwie zwanego cyją, występował dzięki Hadesowi & Co w sali Filharmonii Lubelskiej prawie dokładnie 2 lata temu, w maju 2008. Zagrał z prowadzonym przez siebie combo Tangeria Quartet, żaglując w stronę ukochanego od młodości jazzu, w którym pobrzmiewały dźwięki amerykańskiego swingu, argentyńskiego tanga jego mentora Astora Piazzoli, musette znad Sekwany, latynoskiej samby i salsy, klasycznego bolera a i wiedeńskiego walca. Podbił tą miksturą serca lublinian absolutnie i mógłby od sukcesu odcinać kupony do końca życia, przyjeżdżając do nas z tym programem jeszcze wielokrotnie.

Do niczego takiego nie doszło, zapewne dzięki zarówno artyście, jak i pertraktującym z nim organizatorom koncertów zaproponowanych Lublinowi w piątek i sobotę, 23 i 24 kwietnia w filharmonicznym audytorium przy Skłodowskiej 5. Na plakacie i biletach koncert anonsowano pt. Septet / Bach / Piazzola / Galliano, chociaż w zapowiedziach prasowych funkcjonował też dla projektu tytuł When Galliano meets Bach. Kak zwał, tak zwał, w każdym razie się okazało, że mistrz nad mistrze Galliano powalił kolejny raz lubelską publiczność na kolana i nawet fani jazzu zostali zawładnięci jego podejściem do barokowych brzmień Jana Sebastiana.

Nie będę – muzyczny krytyk jeno domorosły – silił się na recenzję akordeonowych popisów Richardo Galliano i towarzyszącego mu kwintetu smyczkowego. Nie będę się też wspinał na najbardziej lotne przymiotniki, próbujące koślawie oddać wszystkie walory kunsztu muzyków, na czele z demiurgiem tego wzniosłego wydarzenia. Warto niekiedy – będąc porażonym – pomilczeć „na taki temat”. Dlatego – schodząc z piedestałów i odpuszczając zbytnie zadęcie – będzie tylko koncertowa ciekawostka. Zazwyczaj wykonawcy (dokładnie, ich menadżerowie) wymagają, a konferansjerzy przekazują to publiczności, że zdjęcia grającym (śpiewającym) artystom wolno robić podczas pierwszego, albo dwóch pierwszych utworów, ewentualnie przez początkowe 10 minut koncertu. Tak było chociażby w filharmonii cztery godziny później, podczas tego samego sobotniego wieczoru, na koncercie innej legendy – amerykańskiego gitarzysty jazzowego Johna Scofielda. Przypadek Galliano jest odrębny. Poinformowano nas, że fotografować wolno po… siódmym utworze. Przysięgam, że policzenie, który to, nie jest łatwa sztuką. Nie dość, że ulega się czarowi muzyki i ani myśli o zaginaniu palców dokonujących rachunku czy o potajemnym stawianiu kresek, to otwarcie koncertu wypełniała muzyka Bacha i brzmiały kolejne części większej całości. Publiczność zgromadziła się w filharmonii, ale nie do końca musiała znać filharmoniczne obyczaje i klaskała po poszczególnych częściach utworu (powiedzmy maestoso, andante, allegro vivace, itd.). Jak więc należało liczyć? Części jako odrębne utwory? Nasi dzielni papparazzi oczywiście beztrosko sobie z tym poradzili. A że w naszych salach koncertowych nie ma jeszcze zwyczaju targania ich za uszy, a biedni wolontariusze, dalecy od postury bodyguardów, krnąbrnych fotografów nie wyrzucają out, do skandalu nie doszło.

Pozostały niezapomniane wrażenia, przeżycia ze spotkania z wielką muzyczną sztuką ze światowych szczytów. Kiedy następnego dnia, w niedzielę, przed koncertem Edyty Geppert i Kroke, powiedziałem Jerzemu Bawołowi, akordeoniście krakowskiego zespołu, że zagrają w sali, w której w przeddzień wystąpili Galliano i Scofield, powiedział jedynie: – To w Lublinie się ładnie dzieje!

Święte słowa.

Kategorie: /

Tagi: / / / /

Rok: