Szlachetny pop

Z Ewą Bem rozmawia Andrzej Molik

W niedzielę zakończył się VIII Hades Jazz Festiwal. Jego największą gwiazdą bez wątpienia była znakomita wokalistka, przeżywająca drugą młodość Ewa Bem. Udało się nam porozmawiać z artystką przed jej występem w piątkowym, inauguracyjnym koncercie festiwalu.

* Czy gdy przyjeżdża Pani do naszego miasta, spotyka Pani jeszcze ludzi, którzy nieco przewrotnie się pytają, jakie są związki Ewy Bem z Lublinem?

– Cha! cha! Tak, rzeczywiście, proszę sobie wyobrazić, że to się zdarza. Ja nawet nie muszę się bardzo dokopywać w pamięci, bo po prostu Lublin jest tak strasznie ze mną związany a ja z nim, że – chociaż bywam tu teraz rzadko a kiedyś bywałm tu baaardzo często – czuję się jak u siebie. Jak pada takie pytanie, czuję się dobrze.

* Pani oczywiście wie, do czego zmierzam. Do Lubelskich Spotkań Wokalistów Jazzowych sprzed wielu, wielu lat i do Pani sukcesu odniesionego na nich…

– Oczywiście, oczywiście! Wyrażam fizyczny, brutalny żal, że festiwal wokalistów wyniósł się z Lublina. To miasto wyjątkowo do niego pasowało, a on do tego miasta.

* Przypomni Pani, w którym to roku zdobywała Pani na nim laury?

– Nie wiem, naprawdę! Ale to jakieś siedemdziesiąte lata, wiadomo.

* Rozmawia z Panią rzecznikiem prasowym tamtego festiwalu.

– No, właśnie, coś sobie przypominam. A więc tak między nami: szkoda, że to nie Lublin jest miastem wokalistów jazzowych.

* Ale wciąż lubi Pani tu przyjeżdżać?

– Bardzo!

* Ciągle i w różnych wcieleniach? Bo przecież teraz prezentuje Pani jak gdyby nowe wcielenie, nowe – dodajmy, że bardzo szczupłe – oblicze Ewy Bem. Bardzo Pani ludzie dokuczają? Nie pytają na przykład o anoreksję?

– Nie (śmiech), raczej nie pytają. Ale rzeczywiście jest dużo osób, które są ciekawe, w jaki sposób ta odmiana się dokonała i ja w niektórych wypadkach chętnie o tym mówię, jednak chyba nie teraz.

* Koncert tuż, tuż. Co Pani na dziś dla nas przygotowała?

– Jak pan widzi, przyjechałem z doborowym towarzystwem, triem pana Andrzeja Jagodzińskiego Czesławem Bartkowskim Adasiem Cegielskim. Wykonamy program… Wyboru właśnie teraz dokonuję, a prawdę powiedziawszy, chciałabym się zdać na atmosferę, która będzie tu panować w trakcie koncertu. Oczywiście, zaśpiewam standardy jazzowe, ale chyba też troszeczkę zakolęduję, chociaż symbolicznie, bo zbliża się kolędowy czas.

* Żartowałem sobie ociupinę na temat Pani nowego image, jako, że nie lubię wkraczać w czyjąś prywatność, ale jednak z dziennikarskiego obowiązku powrócę do tematu, żeby spytać, czy nowe oblicze oznacza także zmiany w Pani repertuarze, jakieś poszukiwania formalne?

– Zapewne tak, oczywiście. Może raczej będą one dotyczyły produkcji płytowej, płyty, którą przygotowuję na początek roku po podpisaniu pięcioletniego kontraktu z Pomatonem. Będzie ona małym odskokiem w bok. Będę pracowała z innymi muzykami…

* Może Pani zdradzić, z kim?

– Trochę będzie mnie wspomagał Kuba Badach z zespołu Polucjanci, trochę Kayah swoimi kompozycjami… I pojawią się inne, tego typu nazwiska.

* Czy to będzie jazz?

– Nie, raczej bardzo dobry, szlachetny pop, taki głębiej przemyślany i osadzony.

* A jeśli by Pani szukała czegoś w nowych trendach jazzu, co by Pani wybrała?

– Muszę panu powiedzieć, że ostatnio jestem na etapie wiecznego słuchania Craiga Davida, albo Toni Braxton na przykład, albo nowej Whitney Houston. Akurat Whitney Houston nie dotyka w żadną stronę jazzu, Toni Braxton też nie, ale gdzieś ten jakiś korzeń, jakieś pokłady pewnych wiadomości z tego zakresu i pewnych inspiracji są i trwają.

* A żadnych odskoków do acid-jazzu na przykład?

– I na to bym miała trochę apetytu.

* Do rapu także?

– Rap? Może miałabym ochotę, ale to jest piekielnie, piekielnie trudne. Trzeba się bardzo zaznajomić z tą formą, żeby robić to dobrze. A robić to średnio, albo byle jak, to po prostu jest zgroza i dlatego się na to nie rzucam.

* Czy ma Pani także tekściarzy, z którymi Pani współpracuje?

– Dostałam kilka tekstów od człowieka, z którym jeszcze nigdy przedtem nie miałam do czynienia. On pisze właśnie dla Kuby Badacha, nazywa się Janusz Onufrowicz i muszę powiedzieć, że nawet mi się podobają. Dostałam dopiero dwa czy trzy teksty, zobaczymy, jak to się rozwinie dalej. Jest to inny rodzaj pisania. Zresztą pan wie, że teraz są innego rodzaju teksty, nie tyle w modzie, co łatwiej przyswajalne, tak to nazwijmy. Więcej się wyraża w sposób potoczny, więcej się wyraża w sposób symboliczny, taki kodowy, taki trochę komputerowy. No i temu się trzeba poddać. Czasy bardzo kwiecistego, poetyckiego śpiewania troszeczkę przysnęły.

* Ale tęskni Pani za nimi?

– Ja bardzo dużo tego śpiewałam i śpiewam w dalszym ciągu, tak, że nie jestem jakaś wytęskniona. Mam po prostu ochotę na jakieś nowości.

* I w jakim kierunku by Pani zmierzała, może w stronę soul?

– Można tak to powiedzieć, taki soul-pop, coś takiego. Płyta będzie zbiorem rozmaitych wektorów, z którymi się jeszcze nie zetknęłam i czekam na jeszcze jakieś kompozycje. Tak ogólnie rzecz biorąc, nie da się tego wsadzić w jedną szufladę. Zmierzam w kierunku takiej płyty, na której będzie kilka szlagwortowych, łatwo wpadających w ucho, fajnych, bardzo dobrze napisanych rzeczy.

* Jak kilka Pani starych piosenek…

– O, właśnie, dokładnie tak!

* Dziękuję bardzo za rozmowę, ale jeśli Pani pozwoli, spytam jeszcze o coś po Pani występie.

– Proszę bardzo.

***

* Czy po koncercie, dwóch bisach i długich owacjach, nie zmienia Pani pozytywnego zdania o Lublinie i lubelskiej publiczności?

– Noooo, moja opinia jeszcze się wzmacnia. Ale ja się spodziewam za każdym razem, że każde kolejne spotkanie jeszcze utwierdzi mnie w tym przekonaniu.

* Miło było?

– Szalenie, naprawdę! Bardzo energetycznie i ciepło. Po prostu dobra publiczność.

* Czuje Panią i Pani chyba ją nawzajem?

– Mam nadzieję, że się będziemy pamiętać. Ja na pewno!

* My na pewno też. Dziękujemy za te piękne przeżycia i jeszcze raz dziękuję za rozmowę.

Rozm. Andrzej Molik

Fot. Jacek Babicz

Kategorie:

Tagi: /

Rok: