Tahitanki z tamtej epoki

Fakt, to akt!

I znowu przyszło się zastanawiać, dlaczego to w tym rozbieranym tasiemcu nie gościł jeszcze nigdy artysta rewolucjonista, który akty malował na pęczki, niemal masowo, co nie znaczy, że źle. Mowa o Paulu Gauguinie (1848-1903), wędrowcu poszukującym źródeł sztuki na Tahiti, powracającym konsekwentnie do tego raju, ex definitione nagiego.

Odpowiedź zgoła przypadkowo podrzucił mi przyjaciel, ktory właśnie powrócił z dziewiczej podróży do Londynu. Janek posłuchał rady i wybrał się do National Gallery (- W końcu wchodzi się tam za darmochę – argumentowałem typowo po polsku), przyjął nawet zasadę, którą zawsze polecam, żeby w czasie pierwszego zwiedzania muzeum nie próbować obejrzeć całych jego zbiorów, tylko z góry nastawić się na wybrane dzieła czy artystow. Opowiada teraz, co widział, zachwyca się jak młode były modelki Rafaela pozujące mu gdy malował swoje Madonny, jakie wrażenie robi Carravagio i jak krągłe są pupy dam z płócien Rubensa. – A „Kąpiel w Asnieres” Seurata widziałeś? – pytam pamiętając piorunujące wrażenie wywoływane przez oryginał. – Nie, impresjonistów sobie odpuściłem, bo się w młodości naoglądałem ich na reprodukcjach – odpalił.

I to jest właśnie to! Ja także przez te niezliczone reprodukcje z tamtej socjalistycznej epoki, erzatze sztuki atakujące zewsząd, wiszące w każdym domu, w każdym biurze, nie cierpiałem gauguinowskich Tahitanek tak samo jak „Słoneczników” van Gogha. W tym drugim przypadku trzeba było dopiero wizyty (drugiej!) w tejże samej National Gallery i spotkania tete a tete z niemiłosierną fakturą obrazu (a Janek na własne życzenie nie miał okazji tego doświadczyć), żeby doznać iluminacji i paść przed nim na kolana.

Z pięknymi Tahitankami poszło dłużej. Nie pomogło młodzieńcze nawiedzanie Ermitażu, jeno przyszło czekać wiele lat na zwiedzanie paryskiego Musee d’Orsay i osobistą randkę ze ślicznotkami. Jedną z nich jest ta z „Vairumati” (przyznam się, że nie wiem czy to imię), dzieła o zabójczej kolorystyce, tak olśniewającego, że nie przeszkadza za gruba (prymitywizująca) ręka, na której podpiera się dziewczyna, a przy tym nasyconego symbolizmem przez obecność ptaka z jaszczurką w szponach i przebogatego tronu z tahitańskim bóstwem na oparciu. Zakochałem się i ja w Tahitaneczce. No, ale trzeba było samemu z bliska zobaczyć jej portret!

Andrzej Molik

Paul Gauguin „Vairumati”,
olej na płótnie 73 x 94 cm.
Musee d’Orsay, Paryż.

Kategorie: /

Tagi: / / /

Rok: