Tak odrębny artysta

Od 10 listopada w przeuroczej Cafe Galerii Za Piecem można ogladać rysunki i grafiki Andrzeja Kota. Jego tworczość jest w Lublinie doskonale znana. Przekrojowa, połączona z aukcją wystawa prac wysmienitego grafika w Centrum Kultury zgromadziła nie tak dawno tłumy. A jednak oglądając te kilkanaście zaledwie ekslibrisów i plakatów Kota Za Piecem, znowu jesteśmy zadziwieni, jak odrębnym artystą on pozostaje, jak osobne jest jego dzieło.

Trudno je komentować, bo chociaż zadziwiają inwencją artysty to i prostotą. Ta sztuka opiera się werbalizacji. Można ją lubić lub nie. Można cenić wyobrażnię twórcy krążącą w zasadzie wokół jednego tematu – kota z małej litery, chociaż tu zasługującego na najwiekszą inicacyjną literę. Można też odwrócić się od tej sztuki w zadufaniu, że i samemu potrafiłoby się tak tworzyć, co oczywiście będzie osądem z gruntu mylnym. Ci, którzy adorują Koto-Sztukę, będą mieli znowu wiele prawdziwej frajdy sącząc smaczną herbatę w bezpośrednim kontakcie z graficznymi i rysunkowymi drobiazgami. I ci powinni odwiedzać Cafe Galerię Za Piecem masowo, pielgrzymować tam z prawdziwą ochotą.

Jest jednak jeszcze jedna, podskórna warstwa tej ekspozycji. Każdy, kto zna ciężki los Andrzeja Kota, artysty zmagajacego się z własną chorobą i z bezdusznością otoczenia, będzie się zastanawiał, dlaczego ktoś tak wielki w tym, co tworzy, w tym jakim jest człowiekiem (a serce ma nad wyraz pojemne, przytulił by do niego wszystkich ludzi), nie znalazł nigdy prawdziwego, stałego wsparcia w swych poczynaniach. Przecież jego prace mogą być chlubą Lublina i jeszcze bardziej rozsławiać jego imię niż to ma miejsce dzięki osamotnionym staraniom samego artysty wysyłajacego mozolnie swe dzieła w cały świat i dzięki garstce wspierających go przyjaciół. Wystawa Za Piecem jest kolejnym wołaniem o wyciągniecie ręki do artysty, reki tak pomocnej, jak dłoń animatorki galerii, której imienia to nie przywołuję, bo wiem, że w swej skromności nie życzyłaby sobie tego.

Bardzo ładnym dopełnienia Kotowej sztuki był na wernisażu recital Igora Jaszczuka, który zmagając się z brakiem przestrzeni w mikroskopijnej kawiarence, śpiewał z różnych jej punktów i potrafił swymi piosenkami wyciszyć rozgadany, rozdyskutowany tłum gości. Skupieni na utworach z nowej płyty Igora Rock Bard Cafe (kurcze, żebym nie pomylił kolejności elementów składowych tytułu!), widzowie mogli przy okazji sycić się urodą i dowcipem filigranów Andrzeja Kota i uważniej kontemplować przenikanie, dopełnianie się sztuk – plastycznej i muzycznej. Ich muzy opiekuńcze musiały się tego wieczoru z uznaniem usmiechać w stronę lokaliku w oficynie kamienicy przy Alejach Racławickich na przeciw Ogrodu Saskiego.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: