Tak to robi Ferency

Zdecydowanie muszę zrewidować wyartykułowane poniżej we wpisie Dubeltowo w Chatce przekonanie, że w poniedziałek, podczas inauguracji Sceny Mistrzów ACK UMCS odbędzie się kolejny akt w ramach ogólnopolskiej akcji Dzień Świętego Chałturnika. Zawdzięczamy to profesjonalizmowi Adama Ferencego. Był on siłą napędową kameralnego spektaklu Davida Harrowera „Blackbird„, w reż.: Grażyny Kani, ze scen.: Sabine Mader, firmowany przez warszawski Teatr Dramatyczny. w reżyserii Grażyny Kani.

O co w tej skąpej ocenie chodzi? Wpadłem w czasie przedstawienia w ogromne przerażenie, że staję po stronie tego, który w dawnym związku – z dwunastoletnią dziewczynką, sam sięgając 40 – powinien być w zasadzie jedynie napiętnowany. Staję, bo – łapię się na tym – aktorstwo odtwórcy roli człowieka, który ma za sobą ten mało budujący czyn jest z innej bajki niż to, co potrafi wyrazić grająca jego „ofiarę” Julia Kijowska . Ferency był jednym z pierwszych polskich aktorów, którzy potrafili czerpać z amerykańskiego, „wcieleniowego” podejścia do ról, tych pełnych prawdy psychologicznej bohaterów jakby żywcem z życia wyjętych. To szkoła – toutes proportions gardées – Brando, Newmana, potem Nicholsona (przede wszystkim!), De Niro, Hofmana, Pacino… Wystarczy popatrzeć, jak Ferency – Ray słucha Umy podczas jej wspomnień z dawnego, a wciąż żywego romansu. Przypomina figurę – przepraszam za skojarzenie – Frasobliwego. Jest skamieniały, a magnetycznie przykuwa uwagę widza. Pewnie tym, że jest w swoim wnętrzu, szukając alibi dla tamtych win. Kijowska nie dysponuje tym aparatem interpretacyjnym. Nawet, gdy popada w histerię i zaczyna się jąkać, nie dociera do zrębów wiarygodności. Może – chociaż to ryzykowna teoria wobec przewrotności sztuki brytyjskiego dramaturga – polega to na starej prawdzie (micie), że kobiety reżyser lepiej w sztukach prowadzą aktorów niż aktorki? A może w tym jest mądrość Pani reżyser, że zaniechała pomysłu, żeby w Umie było nadal coś z tamtej Lolitki, za którą szalał przed karą i nowym życiem Roy?

Blackbird (żółtodzioby, a czarny kos, który potrafi odwiedzać moje osiedle na głębokiej Kalinie i – teraz już nie wiem czemu – potrafi mi tym sprawiać wielką frajdę) jest pełen pułapek zastawionych na odbiorców sztuki. Może spowodować wiele domowych dyskusji, albwiem racje są tu płynne i prosty komunikat, że to dramat o pedofilii – tak jak, na dzień dobry, mnie – może zmylić. Podziwiam te jego inteligentne zapętlenie. Ale jako widz, wyniosę z przywiezionej do Lublina stołecznej realizacji, szalenie poważnie przez wykonawców potraktowanej, kreację Adama Ferencego. Kapelusze z głów!

Niewątpliwie jego siłą jest znakomita obsada, ale też kontrowersyjność. W obrazie tym pojawia się żywo dyskutowany temat pedofilii, aczkolwiek relacja winny/pokrzywdzony co chwilę ulega w nim odwróceniu. Do tego stopnia, że coraz częściej zamiast pedofilii widzimy niespełnioną i być może nieco toksyczną miłość.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: