Tanecznego festiwalu wzrastanie

Czy matuzalem pośród kibiców Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca ma prawo do satysfakcji, skoro rok wcześniej, po poprzedniej ich odsłonie, zanotował, że żyje w dziwnym przekonaniu, iż następny festiwal zajmie się kwestią pt. jakim natchnieniem – tu dodawał: co przecież tak naturalne! – dla teatrów tańca może być muzyka? Wątpliwa ona ciż! Satysfakcja. Wszak i profan czy idiota mógł się spodziewać, że po 12. MSTT z roku 2008, których motywem przewodnim były inspiracje twórców t.t. sztukami plastycznymi i biografiami uprawiających je artystów, i po edycji ubiegłorocznej, w której chodziło o inspiracje literaturą, festiwal 14., zakończony już niestety w minioną niedzielę, będzie, ba!, musi penetrować związki tańca z muzyką. Innej możliwości nie ma. Poszukiwanie kolejnych – poza tymi trzema – obszarów, że się paskudnie wyrażę, inspirogennych, to zadanie dla harcerskiej drużyny Dzielnych Tropicieli. Odkryją, powiedzmy, że może to być natura.. Lub dusza człowieka niezbadana. I, daj Boże jej – drużynie druha Borucha, i ewentualnym twórcom, którzy w to uwierzą, – dużo szczęścia!

Jednak nikt nie odbierze frajdy staremu festiwalowemu wyjadaczowi – w roli adoratora MSTT występującego od ich zarania, przez wszystkie odsłony, po dziś – że sprawdziło się oto jego głębokie przekonanie, powtarzany po wielokroć sąd, że firmowany przez Lubelski Teatr Tańca festiwal, prawdziwy blask osiągnie, gdy gros programu stanowić będą przedstawienia ansambli – spektakle z dużą obsadą. Tu następuje rozczłonkowanie problemu.

Przede wszystkim, sąd taki może brzmieć jak herezja w momencie, gdy wiadomo i powszechnie się to przyjmuje, iż najwyższą sublimacją tańca, jednocześnie najtrudniejszą jego formą jest solo. Równie trudne jest skomponowanie tanecznego duetu, zarówno, jak to się nazywa w balecie klasycznym, pas de deux, czyli popisu tanecznego kunsztu pierwszych solistów, jak i, a może nawet (przynajmniej w tym kraju) trudniej, pary płci tej samej. Przykłady tegoroczne tanecznych miniatur pod powyższą tezę same się podłożyły. Niestety, tym ewidentniej, że niewiarygodną wręcz krzywdę zrobiono produkcji ZOO/Thomas Hauert –  Belgia/Szwajcaria pt. Parallallemande. Cały dowcip, jeśli można tu o nim mówić, tej realizacji polega na tym, że składa się z trzech odsłon: z solo do AllemandePartity II Jana Sebastiana Bacha na trąbce, solo Mata Voortera do nagranego wykonania tego samego utworu na skrzypcach, a całość wieńczącego duetu tych tancerzy (ubranych – minus dodatkowy – papuzio jak na plażę) do obu nagrań nałożonych na siebie. Nieszczęściem, produkcję ZOO/TH pożeniono w programie w jedną prezentację z dwoma produkcjami innego belgijskiego teatru. Ktoś, miejmy nadzieję, że nie organizatorzy, bo takich fauli nigdy nie popełniali, wpadł na straceńczy pomysł, żeby część I i II Parallallemande przedzielić od części III występem duetu Albert Quesada & Vera Tussing w Beautiful Dance . Cały eksperyment muzyczny napędzający taneczną ekspresje poszedł w niwecz. Konia z rzędem tym odbiorcom – może z wyjątkiem posiadaczy słuchu absolutnego – którzy się zorientowali, że go – połączeniem interpretacji różnych instrumentów – dokonano, bo ten utwór Bacha akurat do hitów na miarę jego Toccaty i fugi nie należy i trzeba go szukać po niszowej stronie twórczości mistrza Jana Sebastiana.

Na dodatek ów destrukcyjnie działający przerywnik, Beautiful Dance, okazał również eksperymentem, z tym, ze poronionym na własne artystów życzenie. Pomysł, żeby najpierw, przy „otwartych oczach” oddać ruchem rytm i klimat  Sonaty nr 13 Beethovena , a potem „z zamkniętymi oczami” wysłuchać jej nagrania i próbować w muzykę wpisać tamte, już przeszłe poczynania pary tancerzy, wydawał się być powabny, ale efekt był tak mikry chyba i dla duetu, że tancerze zapętlili się w jakiś dodatkowy, niezbyt zrozumiały finał. Już lepiej wyglądało Solo on Bach & Glenn Quesady do Wariacji Goldbergowskich J. S. Bacha w wykonaniu Glenna Goulda i fragmentów wywiadu genialnego pianisty na temat nagrań, co dało choreografowi i wykonawcy asumpt do poszukiwania w tych wypowiedziach także wskazówek tanecznych, interpretacyjnych. W tym przypadku strzał we własną stopę wykonał sam tancerz. Wiem dobrze, ze to on nie zgodził się na wprowadzenie do spektaklu napisów z tłumaczeniem gęstego dialogu pianisty z krytykiem. Translację na polski wręczono widzom tuż przed wejściem na spektakl. Nie sposób było z 2,5 str. drobnego druku zapoznać się jeszcze przed pokazem. Czytanie tekstu post factum, było jak zapoznawanie się ze stanem swego konta bankowego po jego ograbieniu. A zmęczenie mózgowego materiału percepcyjnego sprawiło, że, może niezasłużenie, przepadł w szeregu 12 prezentacji zamykający ich pięć dni, eksperymentujący z wizualizacjami dwuosobowy spektakl Sopockiego Teatru Tańca Transkrypcje.Hommage pour Chopin wg scenariusza, w choreografii i z tańcem Joanny Czajkowskiej i Jacka Krawczyka (o projekcie teatru Rootless Root (Grecja/Słowacja) Sudden Showers of Silence, pod choreografią którego podpisali się Jozef Frucek i Linda Kapatanea, także jego wykonawcy, nie mogę napisać nic, bo lokalny wiatr zagnał mnie w tym czasie do Osterwy na premierę Zbrodni i kary).

Wkroczmy w drugą część problemu organizatorów LSTT spod artykułowanego wyżej hasła-przekonania, że o urodzie festiwalu, powabnej jego sile stanowią, a przynajmniej powinny stanowić rozbudowane sceniczne przedsięwzięcia wielo obsadowe. Ma, niestety, rację Grzegorz Kondrasiuk, pisząc w podsumowaniu obecnych Spotkań w GW, że dopóki nie powstanie w Lublinie sala zdolna pomieścić duże widowisko jednego z wielu wizjonerów teatru i tańca, wyznaczających dziś drogi rozwoju tych dyscyplin, jesteśmy skazani na nasze drobne, ale również istotne zachwyty. Pamiętamy jednak, że bywały czasy, gdy zachwycały nas ogromne spektakle chociażby przecierającego w kraju szlaki tej odmianie sztuki Śląskiego Teatru Tańca z Bytomia (na marginesie: podziękowania za odwagę należą się ekipie LTT, że zrezygnowała z wykonywanego przez ostatnie lata gestu litości i nie zaprosiła na 14.MSTT tej świetnej ongiś kompanii, dziś popadającej w degrengoladę i artystyczną wtórność). Teatr Jacka Łumińskiego występował m.in. na scenie Teatru Osterwy i robiło to – zmasowanym atakiem bodźców – ogromne wrażenie. Można jednocześnie pamiętać rozpacz dzieci Hanny Strzemieckiej, twórczyni lubelskiego festiwalu, głównych dziś jego organizatorów, Ryszarda Kalinowskiego, Wojciecha Kapronia i Anny Żak, kiedy jeden z zachodnich słynnych teatrów postawił takie warunki co do przestrzeni scenicznej i sceny technicznego wyposażenia, że mogli jedynie wyć z rozpaczy i bezsilności.

Wiedząc o tych ogranicznikach, nie sposób nie zauważyć przy okazji tegorocznej edycji tanecznych Spotkań trendu, który, będąc wciąż marzeniem animatorów festiwalu, pozostawał w zamrożeniu co najmniej od jubileuszowej, 10. jego odsłony. Wprawdzie wciąż największa ilość osób – dziewięć tancerek pod choreograficzną batutą Ani Żak – pojawiła się w opium naszej Grupa Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej (nieobecność ma z wyłuszczonego powyżej powodu – Dostojewskiego w Osterwie), to zobaczyliśmy jeszcze aż trzy, w których od – pardon za słowo – masy wykonawczej na scenie aż furkotało, a w czwartym dwójka tancerzy i muzyk-wokalista-narrator tak scenę zagęścili, że miało się odczucie innej masy – zmasowanego ataku wykorzystywanych środków przekazu. Przy tym kompromitacją byłoby sądzenie teatru podług kryteriów ilościowych, bo i setka wykonawców może nas wpędzić w sceniczny kicz. Tu, przekładało się to na jakość. W różny sposób każdy z tych spektakli był świetny.

O projekcie Maiorca, firmowanym przez Companhia Paulo Ribeiro z Portugalii, w którym chopinowsko wystąpiło sześcioro tancerzy – przy całej wyłuszczonej pretensji do rozbuchanego ponad miarę finału – napisałem z uznaniem poniżej w poprzednim blogowpisie.

En bloc, najlepszy pod tem względem był czwartek11 listopada, czyli drugi festiwalowy dzień. [Minus 20] collectiva, ten od zmasowanego ataku, podał nam na widelcu  The Fork. Międzynarodowy zestaw twórców, Norweg Kenneth Flak i Polka Dominika Knapik (choreografia i taniec), Francuz David Chazam – muzyk, aktor oraz drugi nasz rodak -Wojciech Klimczyk od dramaturgii i tekstu, wygenerowali piorunującą mieszankę kipiącą absurdem, zniewalającą oparami surrealizmu, w których pośmiać się można do bólu szczęk i łez sporo uronić nad pokrętnym losem pary (wcale nie tak dobrej tanecznie) protagonistów, zamaskowanym pod tą kołdrą spod znaku Daliego i Bunuela. To spektakl z rodzaju tych, na którch chciałoby się siedzieć wtulonym w ukochaną osobę i dzielić się z nią szeptem refleksjami, tłumić razem w sobie śmiech lub dawać – równie wspólnie – wybuchać mu swobodnie, otrzeć łezkę na policzku tuż obok i poczuć jak ocierana jest inna – ta na własnym, wcale nie własną dłonią. Ale czy to jeszcze kiedyś możliwe?

O ile projekt kolektywu [Minus 20] miał śladowe ilości przeciwników, to moc kontrowersji wzbudziły pokazane tegoż dnia Akordy ansamblu ZOO/Thomas Hauert, którego drobiazg na dwóch tancerzy był omówiony powyżej. W tym przypadku mieliśmy do czynienia z erupcją wykonawczą – tancerzy na scenie czarowało swymi możliwościami aż siedmioro. Przeciwnicy, na czele z kreatorką festiwalu, zarzucali przedstawieniu sprowadzenie go do popisu warsztatowego. Daj nam Boże taki na co dzień! Piszący te słowa świadek Spotkań od ich rudymentów aż podskakiwał z radości, że widzi taki rozhukany żywioł tanecznych improwizacji z najwyższej choreograficznej półki.

Podskakiwał też podobnie dzień później na produkcji Orzech.Wiewiórka wykoncypowanej w Koncentracie przez jednego najdowcipniejszych twórców polskiego teatru tańca  Rafała Dziemidoka (jakież to dobre nazwisko w Lublinie, osobliwie na UMCS! – wiedzą dawni czytelnicy traktatów o komizmie). W swych choreografiach jest on dokładnie przewidywalny, zapewne z powodu obłych kształtów, zmuszających go do poszukiwania niezbyt fatygujących ruchów (dwa lata temu, po obejrzeniu jego spektaklu, doszedłem do wniosku, ze i ja mogę odprawić swój teatr tańca na scenie; idea upadla nie z mojej winy). Zaskoczyć Dziemidok potrafi natomiast czymś innym. Tym razem postawił na głowie idee zaczerpniętą z baletu Dziadek do orzechów. W nim magiczna podróż odbywa się po wieczerzy wigilijnej. W Koncentracie boki zrywamy widząc jak „podróżnicy” zabierają się do kolacji po powrocie z wytańczonego pod zupełnie inną muzykę niż Czajkowskiego świata.

Grzegorz Kondrasiuk, którego dociekliwość i zdanie cenię, napisał w cytowanym podsumowaniu 14.LSTT, że zabrakło spektaklu, który by urzekł i pogodził wszystkich. Znając tajemnice alkowy, przepraszam, cykl produkcyjnego gazet, jestem prawie pewien, że Grzesio nie zdążył (wspomina o nim tylko mimochodem) w swym résumé uwzględnić przedostatniego przedstawienia minionego festiwalu, Instrument 1, które przywiozła z Sycylli compagnia zappala danza. Można się nie godzić z orientacją, której krzyczącym manifestem jest projekt w choreografii i w reżyserii Roberto Zappalà. Ale sile jego wizji, sugestywności i narastającej potędze tańca siedmiu znakomicie usposobionych artystów, zabudowujących swym ruchem perfekcyjnie przestrzenie całej sceny pod transową muzykę drumli – na mafijnej wyspie zwanej marranzano – w ge-nial-nym wykonaniu Puccio Castrogiovanniego, poddają się wszyscy uczestnicy tego grand spectaclum, odbiorcy chwil zaczarowanych, zaklętych w taniec wszechświata.

Patetycznie? Niechaj będzie! Od kilku lat powtarzam, że Lubelskie Spotkania Teatrów Tańca w cuglach wygrywają z „konkurencją” (cudzysłów, z wiadomych względów, nieodzowny) festiwali firmowanych przez twórców innych grup teatralnych zgromadzonych w Centrum Kultury. To najwidoczniej zostało dostrzeżone. Najwyraźniej taneczny festiwal nie zaznał rutynowych ponoć ongiś cięć budżetowych, kastracji finansów na rzecz ekspansywnych kolegów. Albo znalazł mądrego mecenasa, skoro pozwala sobie na takie – potraktujmy to co powyżej nie literalnie, a symbolicznie – dużo-, ale jeszcze nie wielkoobsadowe, atrakcyjne dla publiczności, wabiące ją swą artystyczną siłą spektakle. Stanowczo wzrasta w siłę, co w perspektywie nadchodzącego jubileuszu 15. Spotkań T.T. może jedynie wróżyć dobrze. Oby! Wyraźniej mówiąc: Oby jak najlepiej!

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: