Teatr rozbija fałszywe mity

ROZMOWA Z WITOLDEM MAZURKIEWICEM I JANUSZEM OPRYŃSKIM, REŻYSERAMI „HOMO POLONICUS”

* W sobotę premiera najnowszego spektaklu Teatru Provisorium i Kompanii Teatr „Homo Polonicus” wg Krystiana Piwowarskiego. Ile czasu minęło od ostatniej?

Witold Mazurkiewicz, szef Kompanii Teatr: To już cztery lata. No, ale my jesteśmy młodzi i czas nam szybko biegnie, więc nie zauważyliśmy że to aż tyle.

Janusz Opryński, szef Teatru Provisorium: „Do piachu” było właściwie z tego samego roku co „Trans-Atlantyk”, którego pokazywaliśmy pod koniec roku 2003, ale premierę zrobiliśmy w lutym 2004.

WM: Pewnie był nam potrzebny odpoczynek, ale i zmagania z szukaniem odpowiedniego tekstu dość długo trwały.

* Pamiętam, że przy okazji pierwszej edycji festiwalu „Sąsiedzi” przyjechał Piwowarski i rozmawialiście z nim.

WM: To było nasze pierwsze spotkanie z nim, w czerwcu dwa lata temu, kiedy zdecydowaliśmy, że to jest ten tekst i że możemy z autorem o tym porozmawiać. Stwierdziliśmy, że mamy pewnego rodzaju komfort móc pracować z żyjącym autorem.

* Jak podkreślacie – i w tym kierunku szły poszukiwania – po mocnych tekstach Gombrowicza i Różewicza potrzebowaliście coś równie dobitnego, co by diagnozowało Polaków i Polskę. ?

JO: Wraz z książką Krystiana układa się to w szereg tekstów dość nieprzypadkowych, które mają swoje powinowactwa, bo zarówno teksty gombrowiczowskie jak i Różewicza, są tak naprawdę o nas. Różewicz to trochę historii, a Gombrowicz ze swoimi prowokacjami o tradycji klozeta i tyłka czy też bardziej uniwersalnie w „Ferdydurce”. Ale to też bardzo ważna rzecz o niedojrzałości Polaka. Mnie się wydaje, że Krystian wyrasta z refleksji gombrowiczowskiej, zresztą on sam nam opowiada, że mu się bardzo podobają nasze spektakle. Jego książka, którą bardzo często z Witkiem nazywamy okrutną, w swoim okrucieństwie w sposób bezpardonowy, bez taryfy ulgowej rozprawia się z tradycją Polakowi najbardziej miłą. Tradycją trochę szlacheckiego bohatera, ale i z całą polskością. Ten tekst nas zauroczył, ale też i przestraszył, bo wiedzieliśmy, że kiedy wobec niego stchórzymy, to po prostu przegramy. Mam nadzieję, że nie stchórzyliśmy. To okrucieństwo diagnozy przełożyło się na nasze środki teatralne i na nasz świat, który wykreowaliśmy.

WM: Bardzo ważnym słowem jest diagnoza. Książka została napisana w 1992 r., czyli wcześniej niż Piwowarski oglądał nasze spektakle, ale to nawet nie w tym rzecz. Mówię o diagnozie współczesności. Paradoksalnie, książka już wtedy była taką diagnozą a w tej chwili rzeczywistość galopując, książkę dogania. To, co obserwujemy w ostatnich latach, nas również zadziwia. Mieliśmy już takie momenty w teatrze, że produkując „Ferdydurke” doganiały nas aktualne zdarzenia. To było żwirowisko oświęcimskie, stawiane tam krzyże, które w naszym spektaklu już wcześniej miały miejsce. Teraz, jak pracujemy nad „Homo Polonicusem”, odnoszę wrażenie, że sceny, które wymyśliliśmy i które przekładamy na język teatralny, pojawiają się w życiu, że rzeczywistość nas znów dogania. Znowu ktoś wpuszcza furiata z Radia Maryja na ambony kościelne, pozwala mu deptać autorytety. Arcybiskup Życińsnki o tym mówił w „Kropce nad i” w poniedziałek. Także sądzę, że to, co Piwowarski napisał i to, co my teraz próbujemy przełożyć na nasz język jest strasznie ważne. Chcemy pokazać, że istnieje ogromna ilość problemów, o których nie chcemy w ogóle rozmawiać i najchętniej byśmy je w ogóle zamietli pod dywanik, spalili. A nas to na tyle obchodzi, że musimy się rozliczyć z tymi problemami, z polską niesprawnością.

JO: Chodzi o rozbijanie fałszywych mitów o Polakach, o polskości.

* Tytuł książki i spektaklu budzi takie skjarzenia.

JO: Tytułowa postać jest nazwana terminem Homo Polonicus. Odsyła on do Homo Sovieticus, który zrodził Aleksander Zinowjew a potem przypomniał w homilii ks. Józef Tischner. Teraz zadanie tytułu jest prowokacyjne, bo przy takm odwołaniu jest dość ciężkim oskarżeniem. Prowokuje pytanie czy Homo Polonicus jest w naszej tradycji, tej nowej polskości, która może być groźna. Oczywiście, skłaniamy się do tego, że tak, że jest to groźna postać nieprzerobionej tradycji. To jest jeszcze spuścizna romantycznego teatru. Mamy głęboko spenetrowany obszar wolnościowy, niezwykle piękne wszystkie spiski, bunty. Ale tak naprawdę polskość, którą tam traciliśmy była nietykalną panią. I naraz, kiedy właściwie każdy naród musi się zmierzyć ze swoim szalbierstwem, ze swoją kanaliowatością, ze swoim stosunkiem do Innego, z ksenofobiami, ten spektakl staje się bardzo realny. Ale myślę, że spróbowaliśmy, żeby on reanimował, bo w końcu my siebie reanimujemy też – że jesteśmy tu.

WM: My nie oskarżamy, nie pokazujemy palcem – ten dobry, ten zły – tylko próbujemy wskazać że problem istnieje, że nas bardzo dotyka. Mało tego, dotyka bardzo boleśnie.

* Nie kryjecie tego, że ojcem chrzestnym przedsięwzięcia jest Adam Michnik.

JO: No tak, ale niespecjalnie obnosiliśmy się z tym. Ktoś to wyciągnał w jakimś wywiadzie, a rzeczywiście Adam zwrócił nam uwagę na książkę Piwowarskiego.

* Wasz teatr po ostatnich spektaklach zaczęto nazywać teatrem biologicznym. Podobno teraz następuje jakaś zmiana formalna?

WM: To jest trudne pytanie, w ogóle trudny jest do wyjaśnienia termin teatru czy aktora biologicznego. Oczywiście, myśmy używali takich, a nie innych środków artystycznych i w „Ferdydurke”, i w „Trans-Atlantyku”, i w „Do piachu”. Pewnie ich tutaj również nie unikamy, natomiast brz watpienia formalnie i estetycznie próbujemy ten spektakl poprowadzić w dojrzały aktorsko sposób. Problem, z którym się zmagamy, scenografia Robert Kuśmirowskiego, to wszystko wymaga niezwykłego skupienia aktorskiego i zmagania się z tekstem w sposób niezwykle dojrzały. Czy to się uda – zobaczymy.

JO: Ale myślę, że to jest także próba pokazania nowej twarzy. Założyliśmy to sobie i tak naprawdę to był największy ból. Zawsze jest tak, że aktor chce wrócić do swoje znanej ikony, a człowiek, który to ogląda z boku na próbach chce pomóc aktorowi, żeby jeszcze z niego wydobyć coś nieznanego widowni. My też otworzyliśmy się na współpracę. Przykładem jest właśnie Robert Kuśmierowski, który po raz pierwszy w życiu robi scenografię. Niezwykle ciekawy, twórczy człowiek od sztuk wizualnych wchodzi w przestrzenie teatru. Ta współpraca dla nas wszystkich była szalenie inspirująca. Także współpraca z Janem Bernad. Będzie ślad jego działana z kolegami, którzy przez dwa miesiące pracowali nad taką sekwencją, która może się wydaje krótka, ale łatwa nie jest.

WM: Ślad Bernada będzie przez cały spektakl, bo on też napisał muzykę do jednej z pieśni cytowanych u Krystiana. To jest pieśń dziadowska, anonimowego autora.

JO: Po latach milczenia zapraszamy na coś, co nas trochę zdrowia, wspólnej energii kosztowało. Chcemy się podzielić refleksją, jak dzisiejszy świat czytamy za pomocą tekstu Krystiana. Premiera w sobotę o godz. 19 w Sali Nowej Centrum Kultury.

Rozmowa cz 1 Rozmowa cz 2

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: