Temat bardzo koszerny

PEREGRYNACJE

Andrzej Molik

Przypomniała mi się ta dręcząca mnie od dawna sprawa przy pisaniu zaległego tekstu do magazynu. Nim artykuł się ukaże – prawdopodobnie w piątek – na łamach Kuriera, zdradzę, że dotyczy szlaku żydowskiego, ale nie tego w naszym mieście, tylko czeskiego, przez Pilzno i Pragę, po którym nie tak dawno miałem szczęście się poruszać. Dziś będzie natomiast o asocjacji jaką tamta podróż wywołała. Chodzi o skojarzenie – właśnie! – z owym lubelskim szlakiem otwartym rok temu i w parównaniu z braćmi Czechami sprzedawanym turystom tak, że pożal się Boże.

Specjalnie mówię tu o sprzedawaniu, a nie jakimś eufemistycznym propagowaniu, bo w przypadku Lublina na szlaku po prostu nie zarabiamy nic, a turystyka, o czym można przekonać się w Pradze, to istna kura znosząca złote jajka. Bez wątpienia ktoś w tym miejscu zakrzyknie, że Lublin to nie Praga, że restauratorzy z naszego Starego Miasta mogą w tym roku tylko narzekać na brak chociaż takiej ilości turystów jak rok wcześniej, nie mówiąc o tych tłumach, które zadeptują czeską metropolię. Jednak w jednej kwestii na pewne porównania można sobie pozwolić.

Myślę tu o starym kirkucie, nie tak wiekowym jak praski na Josefovie, ale też będącym obiektym pielgrzymek turystów wyznania mojżeszowego. Żeby dostać się na ten pierwszy, trzeba zakupić bilet za horrendalną sumę 500 koron (dla porównania inne zabytki i muzea w Czechach zwiedzimy za 20-100 koron). Żeby nawiedzieć nasz, wystarczy znać informację, od kogo pobrać klucz od furtki. Do niedawna, dopóki zdrowie mu na to pozwalało, tym dobrotliwym cerberem był pan Honig, niestrudzony opiekun kirkutu przez powojenne lata. Obecnie tę rolę przejął delegowny przez warszawską gminę żydowską pan Świrszcz.

W Pradze tłumy na starym żydowskim cmentarzu chcą m.in. obejrzeć nagrobek rabbiego Low ben Becalela, twórcę Golema. Do nas pielgrzymują za sprawą grobu Jakowa Icchaka ha-Leviego Szternfelda – Horowica, czyli Widzącego z Lublina, cadyka, który dla chasydów jest osobą świętą. Jeśli ktoś sądzi, że mówimy o jakichś marginaliach, o śladowej ilości turystów tu trafiających, niech poobserwuje ile autobusów, powiedzmy z młodzieżą z Izraela podjeżdża na ul. Kalinowszczyzna. Można też osobiście obejrzeć, ile kwitelech, karteczek z prośbami o wstawiennictwo u Boga, żłożonych jest na mogile Lublinera, bo i tak zwano ojca chasydyzmu w Królewstwie Polskim.

Że tych wycieczek jest ogromna ilość wiem też od przyjaciela z Łodzi, który w imieniu tamtjszej gminy żydowskiej sprawuje rolę ich pilota. Ma przy tym dodatkową funkcję – wozi w termosach koszerne jedzenie dla bardziej ortodoksyjnych wycieczkowiczów. To Hubert mnie oświetlił, że koszerna knajpa jest u nas niemożliwa dopóki nie będzie u nas gminy (więc się nie czepiam, że i na tym tracimy pieniadze), ale i on mi powtarza, że żydowski szlak ma w kraju oprócz nas tylko Kraków (wiedzie po Kazimierzu). Rzecz w tym, że o krakowskim wie cały świat, a o naszym – nikt oprócz nas. – Więc dla kogo go stworzyliście, dla siebie? – pyta retorycznie, acz nie bez ironii przyjaciel.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: