To opowieść o moim życiu

Andrzej Molik: W sobotę i niedzielę o godz. 17 w filharmonii odbędą się koncerty promujące Twoją płytę „Śnił mi się sad…”. Śpiewasz na niej najpiękniesze romanse rosyjskie. Czy czujesz się Rosjaniniem?

Borys Somerschaf: Ciężko zdecydować. Mam korzenie rosyjskie, polskie i żydowskie. Jak słucham polskiego hymnu, wzruszam się, ale podobnie reaguję słysząc śpiew kantora, a także pieśni rosyjskie, ormiańskie, gruzińskie. Trudno zatem powiedzieć.

* Ale młodość spędziłeś w Rosji?

Urodziłem się w Moskwie i tam mieszkałem 23 lata. Studiowałem na konserwatorium i w trakcie III roku wyjechałem do Polski.

* Ot, tak sobie, nagle?

Przjechałem do cioci Małgosi do Warszawy na dwa tygodnie ferii zimowych. Spodobało mi się. Najpierw wzięłem urlop dziekański na uczelni, następnie spotkałem się z Grzegorzem Ciechowskim, a potem się już potoczyło. Z Obywatelem GC współpracowałem przy tworzeniu muzyki do serialu RTL „Schloss Pompon Rouge”. Był to pastisz muzyki barokowej, więc ja odpowiadałem za klasykę. Ukończyłem warszawską Akademię Muzyczną – dyrygenturę chóralną i kompozycję.

* I zaraz zainaugurował działalność kierowany przez Ciebie lubelski chór…

In Corpore. W 1999 r. na jego bazie powstał Zespół Wokalny Kairos.

* Zaczęłeś też komponować muzykę do spektakli teatrów Provisorium i Kompania Teatr, a nawet w ich „Do piachu” występować jako grający na lirze korbowej aktor…

Muzyka teatralna pozwala mi się zrealizować jako kompozytorowi. Do premiery wszystko jest żywe, zmieniające się. Natomiast trudno jest nazwać to co robię na scenie aktorstwem, chociaż było ono moim marzeniem. Cieszę się, że nie jestem aktorem. Lepiej żebym nie robił konkurencji, bo nie zrobię. Ale to coś pięknego widzieć spektakl od strony sceny. To dla mnie wyróżnienie i cieszę się, że mnie to spotkało.

* Odnosiłeś i odnosisz wielkie sukcesy z chórami, komponujesz, a jednak zdecydowałeś się jeszcze solowo śpiewać romanse. Zagrała rosyjska dusza?

Zagrała dusza, odżyły wspomnienia i ta płyta, to opowieść o mojej historii przyjazdu, relacjach z ojcem, jego roli w moim życiu, bo śpiewam dzięki niemu.

* Ojciec to Rosjanin?

* Żyd?

Tak. Dzięki dodanej książeczce płyta ma drugą warstwę, drugą opowieść. Na zdjęciach pojawiają się przedmioty z dzieciństwa, ściągawka z podstawówki, książki Majakowskiego…

Kiedy uwierzyłeś, że możesz śpiewać solo, że to co śpiewasz może się podobać?

Do tej pory jestem wszystkim zaskoczony. Byłem przekonany, że na pierwszy koncert przyjdą tylko dziadki pamiętające stare romanse. Okazuje się jednak, że jest wielka potrzeba spotkania z taką refleksyjną twórczością, że wzruszają się młode dzieczyny. Pytam córkę Krzysia Bielewicza, chórzysty, menadżera, przyjaciela, 14-letnią Marysię: – Nudzisz się! A ona mówi: – Nie! To zaskakuje, cieszy, ale mam do tego dystans. Na solowe występy namówił mnie Krzysio, gdy usłyszał kiedyś jak zaśpiewałem przy ognisku „Gori, gori moja zwiezda” i wszyscy ucichli. On był pewien, że to się musi podobać, bo to jest rzecz subtekna, inna niż to co można usłyszeć w radiach. Są naiwne teksty, o tęsknocie, miłości, ale z muzyką robią inne wrażenie. Działa przekaz ponadwerbalny. Wyzwala takie rzeczy, których może niektórzy jako mężczyźni byśmy się wstydzili. Na pierwszy koncert przygotowałem 18 utworów. I udało się!

* Podobno szykujecie na promocyjne koncerty pewne niespodzianki?

Nie ujawnię wszystkich, ale w sobotę pani Beata Tyszkiewicz będzie czytała fragmenty prozy Bunina i Turgieniewa, poezji Achmatoweej, Jesenina. W niedzielę będzie robił to Jacek Król z Teatru Osterwy. Ja będę w czterech krótkich wejściach mówił też o płycie. To mie płyta romansów rosyjskich, to opowieść o moim życiu, o rzeczach z których wyrastałem.

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: